Zakola i meandry: W spirali głupawek
Pan Bogdan ciągle łapie się na tym, że domaga się normalności, kiedy wiadomo, że dookoła normalnie nie jest i długo nie będzie. Gdyby chciał zrobić listę paradoksów, dziwnych zdarzeń, głupich decyzji, niemądrych tekstów polityków, byłaby ona ogromniasta.
Co ciekawe, bombardowanie głupawkami trwa cały czas i dotyczy wszystkiego - od prozaicznych spraw po wielką politykę. Przykłady? Proszę bardzo. Sam fakt, że trzeba u nas czekać na przyjęcie do lekarza specjalisty pół roku, dłużej albo jeszcze dłużej, powinien być wstydem rządzących. Nie jest. Wszyscy traktują to jak rzecz normalną. Czymś, z czym trzeba żyć i z czym trzeba się pogodzić. Tak zwani zwykli ludzie usiłują sobie z tym radzić, ale i tak mają pod górkę.
Żona pana Bogdana zapisała siebie i koleżankę do specjalisty. Było to zimą. Ona miała termin na początek września, koleżanka na koniec. Potem jednak przyszły plany urlopowe. Okazało się, że pan Bogdan z żoną zaplanowali wyjazd w pierwszej połowie września. Wydawało się, że nic prostszego, jak iść do przychodni i zamienić terminy wizyt. I jeśli myślicie, że tak właśnie było, to się mylicie.
W przychodni żona usłyszała że musi: 1. Udać się do koleżanki; 2. Ta musi napisać oświadczenie, że zgadza się na zamianę terminu wizyty; 3. Trzeba przynieść to zaświadczenie do przychodni; 4. Robią to wyjątkowo, bo pani doktor nie lubi, jak pacjenci się zamieniają. Co ma robić ktoś, kto coś takiego usłyszy? Zapisać się od nowa i czekać na przyjęcie, tym razem mniej więcej w lutym? Nie ma wyjścia. Trzeba wziąć udział w tym kabarecie, wykonać punkt po punkcie zalecenia pani z przychodni, choć to przecież idiotyzmy. Po czymś takim można zamówić jeszcze jednego specjalistę. Od wiadomych schorzeń...
Trzeba wziąć udział w tym kabarecie, wykonać punkt po punkcie zalecenia pani z przychodni, choć to przecież idiotyzmy
Ale przecież sytuacja z przychodni to mały wycinek i ogarek otaczającej nas głupawki. Te pojawiają się na samych szczytach. Minister edukacji wykręca się od jasnej odpowiedzi i kompromituje tym, że nie wie, kto jest sprawcą pogromów w Jedwabnem i Kielcach. Szef MSW mówi, że w odpowiedzi na zamachy terrorystyczne w zachodniej Europie zareagowano organizacją marszów, malowaniem kwiatków na chodnikach w różne kolory, kredkami o kolorach całej tęczy, zamiast zadziałać zdecydowanie.
Jak trzeba zareagować, nie powiedział i miejmy nadzieję, że nie będzie musiał pokazać, co trzeba zrobić, kiedy w galerii handlowej jakiś szaleniec otworzy ogień do ludzi. Inny minister do każdej uroczystości uporczywie wciska Smoleńsk, a ludzie z jego partii to szaleństwo jeszcze próbują tłumaczyć.
Kiedy Pan Bogdan myślał sobie, bez emocji, o tych wszystkich głupawkach, które go osaczają, w sumie przestał się dziwić. Skoro ministrowie wyczyniają takie rzeczy, to czy można się dziwić rejestratorkom w jakiejś przychodni? Nie, nie i jeszcze raz nie!