Pan Bogdan już wie, jak mocne jest powiedzenie „wszystko, co dobre, szybko się kończy”. Właśnie wrócił z przyjaciółmi ze wspaniałego urlopu w Bieszczadach. Taki reset jest bardzo potrzebny. Miał w planie kompletne oderwanie się od pracy, firmy i problemów z nią związanych. Jak myślicie, udało mu się?
Skąd. Pan Bogdan sam sobie winien. Wprowadził do poczty klauzulę, że jest na urlopie do 18 bm. i prosi, żeby informacje wysyłać pod inny adres. Ale z uporem maniaka zaglądał do służbowej poczty i siłą rzeczy był na bieżąco. Te typy tak mają...
Wracając do urlopu. Jednego dnia całą paczką wyskoczyli do Lwowa. Pan Bogdan spodziewał się zobaczyć smutne, postsowieckie miasto. Tymczasem stare centrum było zupełnie podobne do tych w zachodniej Europie. Wszędzie było czuć tchnienie historii, co miłe, polskiej. Kafejki, knajpki, różnobarwny tłum, uliczni grajkowie, targi staroci, bazary. Słowem, żyją tam pełnią życia.
Co fajne, spokojnie można było się porozumiewać językiem polskim, bo Ukraińcy reagują na ewentualny rosyjski z wielką niechęcią, a pokolenie pana Bogdana było przymuszane do nauki języka „przyjaciół” i nawet dziś, po latach, coś tam potrafiliby sklecić. Spacerując po cmentarzu Orląt, pomyślał sobie, że ci, którzy gadają dziś tyle o umiłowaniu ojczyzny, co często przejawia się w atakowaniu innych, wyglądających inaczej i noszeniu koszulek z nowymi bohaterami, powinni obowiązkowo odwiedzić takie miejsce.
Czemu? Żeby uświadomić sobie, że tam leżą prawdziwi patrioci... Na zakończenie wizyty we Lwowie ekipa pana Bogdana zetknęła się z prozą życia. Ich samochód w samym centrum zastawił bezczelnie jakiś gość. Inny, też unieruchomiony i mocno już wkurzony facet powiedział, że czeka tu już od godziny! Wezwał policję. Pan Bogdan spodziewał się kilku zmęczonych gości w szerokich czapkach w zdezelowanej ładzie, którzy zjawią się po kilku godzinach. Tymczasem patrol pojawił się po kilkunastu minutach.
Sześciu młodych ludzi w terenowej toyocie, w całkiem fajnych, zupełnie nieradzieckich mundurach. Szybko spisali protokół, obfotografowali samochód blokujący i powiedzieli, że za chwilę zabierze go laweta. Ekipa pana Bogdana nie oglądała tej akcji, bo odjechało auto obok i wtedy udało im się wymknąć. Z tej strony niespodziewanie powiało Europą. Za chwilę pan Bogdan i ekipa na granicy znów poczuli się jak kiedyś. Czekali bardzo długo, wszystko strasznie się ślimaczyło. Potem nasza celniczka mimo zapewnień, że nie mają więcej niż ustawowe dwie paczki fajek na osobę (na Ukrainie kosztują 3 zł, w Polsce 15), kazała otworzyć bagażnik, przejrzała wszystko, włącznie z torebkami pań, i była wyraźnie smutna, że nic nie znalazła...