Krzysztof Kucharski: W Koszyce z nożem
Zupełnie dla siebie niespodziewanie wylądowałem w Koszycach, hen, hen, na wschód, dwadzieścia kilometrów od granicy słowacko-węgierskiej i dwa dłuższe kroki do ukraińskiej. No, nie wylądowałem, bo do samolotu z nożem długim na trzydzieści centymetrów i ostrzem szerokim na pięć, nikt by mnie nie wpuścił. Nawet kierowca starego forda - Milos, który mnie wiózł do celu - miał strach w oczach, jak mi się wydaje…
Na miejscu od razu przeczłapałem Hlavną między starymi kamieniczkami, a jest ich tu grubo ponad czterysta i same oryginały, może nie wszystkie piękne, ale tę najstarszą postawili w roku 1542. Hlavna to pryncypalna ulica robiącej duże wrażenie koszyckiej starówki.
Nóż nie będzie narzędziem do sterroryzowania pracowników Muzeum Wschodniej Słowacji na placu Maratona Mieru 2. Właśnie w Koszycach rozgrywa się ten jeden z najstarszych maratonów na świecie, było już ich ponad dziewięćdziesiąt. W skarbcu tego muzeum za grubymi drzwiami znajduje się jedenaście kilogramów prawie czystego złota, w tym stojedenaście polskich złotych monet bitych przez naszych sześciu królów.
Do zabrania noża namówił mnie węgierski przyjaciel Petr chcący wbić w podziw wszystkich uczestników naszego emeryckiego spotkania swoim gulaszem z karkówki, cebuli, papryki i pomidorów. Nożem będę „rozprawiał się” z warzywami - jako główny kuchcik Mistrza Petra - a rzecz będzie się działa w kuchni węgierskiej gospody tuż za granicą ze Słowacją. Takie to wszystko aż tak skomplikowane i tajemnicze. Ponieważ jeszcze parę dni tu zostanę, to o gulaszo-wej celebrze z nie naszego pogranicza naskrobię coś za tydzień.
Tubylcy, kiedy się dowiadują, skąd przyjechałem, to od razu mnie informują, że to oni byli wcześniej Europejską Stolicą Kultury, bo w roku 2013. Jeszcze wszystkich tropów, co zostało im z tej ich stołeczności, nie odkryłem, ale jeden kompletnie rozłożył na łopatki.
To zbudowany z prasowanej słomy budynek teatru, w którym odbywały się przedstawienia, też z okazji ich stołeczności, ze światłami dźwiękiem i akustyką profesjonalnej sceny - mniej więcej tak jak w Tallinie. Teraz wyobraźcie sobie, że na płaskim dachu zwykłego dwunastopiętrowego bloku mieszkaniowego widać z daleka dziwną „nadbudówkę”. Gdy podejdziemy bliżej, ze zdziwieniem zaczynamy podejrzewać, że to dość prymitywne, jakieś drewniane, szopy. Okazuje się jednak, że to zupełnie szalony pomysł praskiego artysty Tomáša Džadoňa, który swoje dzieło nazwał Pomnikiem Architektury Ludowej!
A ta „nadbudówka” na płaskim dachu to rzeczywiście trzy stare stodoły - przywiezione ze Spiszu i Orawy, rozebrane po kawałku i tak samo precyzyjne zmontowane na betonowym cokole (12 pięter!) przy ulicy Lidicke Nameste 1na osiedlu Dargowskich Bohaterów, w którym sobie mieszka tłum ludzi dumnych ze służby pomnikowi...
Koszyce, 30 sierpnia 2017 roku