Życzenie 7-letniego Filipka: Po śmierci chcę leżeć obok mamy

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Bogumił Storch

Życzenie 7-letniego Filipka: Po śmierci chcę leżeć obok mamy

Bogumił Storch

W historii tej rodziny dominują choroba, ból, heroizm, niedostatek, śmierć. Krótkie chwile radości i ciągłe zmagania z przeciwnościami losu. To działo się tuż obok nas. 7-letni chłopczyk stracił matkę. Niedługo potem sam zachorował na śmiertelną chorobę. Nie marzył jak rówieśnicy o laptopie, smartfonie. Poprosił, by pochować go obok mamy

Na cmentarzu parafialnym w Witanowicach pod Wadowicami pochowany zostanie 7-letni Filipek Kwaśny, o którego historii od poniedziałku rozpisują się media w Wielkiej Brytanii. Chłopiec, zanim umarł w londyńskim szpitalu na raka, prosił, by położono go do grobu w Polsce, w którym od sześciu lat spoczywa jego mama.

Schorowany tata Piotr obiecał mu, że słowa dotrzyma, ale żeby to zrobić, musiał zebrać pieniądze na transport zwłok synka do kraju. Udało mu się tylko dzięki pomocy dobrych ludzi, Brytyjczyków i Polonii.

Poznajcie wzruszającą historię rodziny, obok której nie można przejść obojętnie.

Filipek Kwaśny, który w londyńskim szpitalu Great Ormond Street Hospital do samego końca dzielnie i z godnością walczył z nieuleczalną chorobą, w ostatnich miesiącach życia miał już tylko jedno marzenie.

Niestety, najgorsze miało dopiero nadejść...

- Chciał, żeby pochowano go w Polsce, razem z mamą, a moją żoną Agnieszką, która zmarła w 2011 roku, w wieku zaledwie 33 lat, na mięsaka - opowiadał Piotr Kwaśny.

Gdy Piotr poznał Agnieszkę, oboje już zmagali się z chorobami. Po ślubie i późniejszych narodzinach synka mieli jednak nadzieję, że tym razem los się do nich uśmiechnął.

Ale, niestety, najgorsze miało dopiero nadejść...

Połączyły ich miłość i choroba

Piotr Kwaśny pochodzi z Wyźrału (gmina Brzeźnica), małej wioski w powiecie wadowickim. W 2005 roku poznał Agnieszkę, mieszkankę pobliskiej wsi. Pobrali się w 2009 roku. - Już nie pamiętam, czy to choroba nas w jakiś sposób połączyła, czy to była miłość od pierwszego wejrzenia. Szukaliśmy chyba też w sobie pocieszenia w trudnych chwilach - wspomina mężczyzna.

U Agnieszki już w drugim roku życia zdiagnozowano mięśniaka tkanki miękkiej (nowotwór złośliwy), ale nauczyła się z nim żyć.

W 2007 roku przeszła pierwszą operację usunięcia ogromnego, dwukilogramowego guza na szyi. Dla pewności przyjęła też cztery serie bardzo ostrej chemii.

Potem, po kolejnej pooperacyjnej terapii, Agnieszka zaszła w ciążę. Wcześniej nie planowali dziecka, tym bardziej że po operacji okazało się, że ma uszkodzony nerw na szyi i struny głosowe.

Świadomi tego, że w sytuacji Agnieszki ciąża może wiązać się z zagrożeniem życia, udali się do lekarzy.

Specjaliści stwierdzili, że jeśli przyszła matka czuje się dobrze, nie słabnie, nie choruje, to nie trzeba będzie ingerować w ciążę, która zresztą przebiegała prawi-dłowo.

W ciąży objawy choroby nagle ustały

- Myśleliśmy nawet, że może to już koniec raka, że może przyszedł regres i już będzie wszystko w porządku - opowiadała dziennikarzom w 2011 roku Agnieszka Kwaśny; to wtedy w Wadowicach i okolicach zbierała pieniądze na leczenie dla siebie.

21 maja 2010 roku w wadowickim szpitalu nastąpiła ta szczęśliwa chwila. Na świat przyszedł Filipek.

- Sam poród był trudny. Filipkowi nie spieszyło się na ten świat. Ale koniec końców obyło się bez cesarskiego cięcia - opowiadała jego matka.

Radość trwała bardzo krótko. Już na początku życia dziecko trafiło na szpitalny oddział. Filip urodził się z krwiakiem mózgu i wadą wzroku.

Życzenie 7-letniego Filipka: Po śmierci chcę leżeć obok mamy
archiwum prywatne W chwilach, gdy ból ustępował, Filip pokazywał nadzwyczajną jak na siedmiolatka dojrzałość

Kiedy skończył dwa miesiące, musiał przejść zabieg, dzięki któremu zaczął dobrze widzieć. Krwiak w mózgu sam się wchłonął.

Filipek, choć jeszcze nie mówił i nie chodził, wygrał swoją pierwszą walkę z rakiem.

To była ozdrowieńcza wiadomość dla rodziny Kwaśnych.

Widać było, że oboje, wcześniej jakby przybici ciężarem nieszczęść, teraz odżyli, odzyskali radość życia. - I chyba byli po prostu szczęśliwi - mówi pani Anna, ich była sąsiadka z bloku przy ul. Putka w Wadowicach, gdzie wynajmowali wtedy skromnie wyposażone mieszkanie. - Cieszyli się sobą, choć im się nigdy nie przelewało - dodaje sąsiadka.

Życie nie słało im dywanów pod nogi. Piotr Kwaśny kilka lat pracował w jednym z zakładów pracy chronionej, ale nieoczekiwanie został zwolniony. Długo nie mógł podjąć pracy. Tłumaczył, że to ze względu na sytuację rodzinną. Był bowiem jedyną osobą, która może opiekować się każdego dnia maleńkim dzieckiem i schorowaną żoną.

Nie stać ich było na kupno nowych rzeczy. Z pomocy społecznej korzystali kilka razy w roku.

Dla Agnieszki już nic zrobić nie można

Tymczasem choroba Agnieszki wróciła. Guz się odnowił.

Miała 33 lata, gdy w poczuciu bezsilności wraz z mężem zwróciła się jesienią 2010 roku do lokalnych mediów z prośbą o pomoc. Była już wtedy po dwóch operacjach, nieskończonej ilości chemii, ale guz i tak zaczął się odnawiać.

W styczniu 2011 roku kobieta była na ostatniej wizycie u swojego lekarza w Krakowie. Usłyszała, że już nic więcej nie można dla niej zrobić.

Zmarła w listopadzie 2011 roku. Jej śmierć poruszyła wielu mieszkańców Wadowic i okolic, bo kobietę, walczącą o życie, poznali i polubili m.in. dzięki lokalnym mediom.

- Lekarz powiedział, że już nie wie, jak jej pomóc, że teraz trzeba skupić się na uśmierzaniu bólu. Dał mi listę hospicjów i placówek opieki paliatywnej - opowiadał wtedy Piotr. Był załamany.

Sześć lat później te same słowa usłyszał od angielskiego lekarza, w szpitalu w Londynie. Tym razem chodziło o synka Filipka.

Rezolutny blondynek też poważnie chorował.

Tata z synkiem na Wyspach Brytyjskich

Okazało się, że plamy na twarzy dziecka nie były plamami alergicznymi, jak początkowo sądzono. Jeszcze gdy żyła jego mama, podejrzewano, że mogą to być zmiany nowotworowe, ale lekarze przepisywali mu wyłącznie maści.

W 2013 roku, w niecałe dwa lata od śmierci Agnieszki, u jej synka zdia-gnozowano nerwiakowłókniakowatość typu 1.

Filipek leczenie zaczął zaraz po tym, gdy przyjechał z tatą do Wielkiej Brytanii. Wydawało się, że terapia wreszcie przynosi skutki. Stan zdrowia chłopca się poprawiał.

Jak się znalazł w Anglii?

Ktoś przeczytał w lokalnej gazecie, że bezrobotny ojciec opiekujący się samotnie małym chłopcem potrzebuje pomocy i postanowił go tam ściągnąć.

Piotr w Anglii poznał kobietę, która też samotnie wychowywała dwie córki. Związał się z nią, a całkiem niedawno urodziło się ich wspólne dziecko, dziewczynka.

Jeszcze rok temu mały Filipek pozował z nią do zdjęć - wspomina jeden ze znajomych Piotra, z trudem skrywając łzy.

We wrześniu ubiegłego roku stan zdrowia Filipa nagle się pogorszył.

Lekarze w Anglii zdiagnozowali u niego młodzieńczą białaczkę mielo-monocytową.

Chłopiec trafił na leczenie do szpitala w Cambridge.

We wrześniu, a następnie w listopadzie 2016 roku został poddany chemioterapii, lecz okazała się ona nieskuteczna. W styczniu 2017 roku Filipek przeszedł jeszcze przeszczep komórek macierzystych. Niestety, jak się okazało, był on nieudany.

Tata Filipa na początku marca usłyszał od lekarzy straszną wiadomość: że nie ma już żadnego ratunku dla synka. I jedyne, co może teraz zrobić dla dziecka, to dbać o uśmierzanie jego bólu, aż do końca.

Wątroba dziecka przestała pracować. Filipek miał trudności z oddychaniem. Nie mógł jeść, często aż krzyczał, bo tak bolał go brzuch.

Ale w chwilach, gdy ból ustępował, pokazywał nadzwyczajną jak na ośmiolatka dojrzałość. Zdawał sobie sprawę, że musi umrzeć. Znosił tę myśl odważnie, z godnością. Powiedział ojcu, że jego marzeniem jest spocząć po śmierci w Polsce, w grobie obok swojej mamy.

Piotr Kwaśny wiedział, że nie stać go na spełnienie ostatniego życzenia ukochanego synka. Mężczyzna na emigracji też nie pracował; z rozszczepem kręgosłupa, cukrzycą i jedną nerką do roboty fizycznej się nie nadawał.

Życzenie 7-letniego Filipka: Po śmierci chcę leżeć obok mamy
archiwum prywatne Filipek dziękuje wszystkim i mówi „pa”

Nie mając innego wyboru, poprosił w internecie o wsparcie wszystkich ludzi dobrej woli, by pomogli mu pochować synka w Polsce. Potrzebował zebrać 6,5 tysiąca funtów.

Zbiórkę internetową nagłośniły brytyjskie media, m.in. bardzo poczytne „Daily Mail” i „The Mirror”. W ten sposób o historii rodziny Kwaśnych dowiedzieli się też Brytyjczycy.

Natychmiast pojawiły się setki komentarzy ze słowami wsparcia, a także propozycje bezinteresownej pomocy. Pomagała też m.in. Polonia z hrabstwa Cambridgeshire, dzięki której zebrano 863 funty i trochę złotówek.

Łącznie kwota nadesłanych datków przekroczyła 41,5 tys. funtów.

22 marca Piotr Kwaśny zamieścił na swoim proflu na Facebooku krótkie nagranie, w którym łamiącym się głosem, siedząc przy łóżku umierającego dziecka, poinformował, że zbiórka zakończyła się sukcesem i że już więcej pieniędzy nie potrzebują.

Filipek dziękuje wszystkim i mówi „pa”

- Chciałbym wszystkim bardzo podziękować za każdy pens i za każdą złotówkę na spełnienie marzenia mojego synka. Dziękuję za serce, które nam okazano - mówił do kamery wzruszony mężczyzna. - Pa! - dodał słabiutkim głosem na końcu tego nagrania Filipek.

Tydzień temu, w piątek, 24 marca, jego tata dodał jeszcze jeden wpis:

WITAJCIE KOCHANI. DZISIAJ 24.03.2017 o godz. 10.20 ODSZEDŁ UKOCHANY NASZ SYNEK FILIPEK. ZAWSZE BĘDZIESZ W NASZYM SERCU. KOCHAMY CIĘ.

Wpis zrozpaczonego taty udostępniono setki razy, a poruszeni internauci w kilku językach zaczęli składać kondolencje.

Jeszcze nie wiadomo, kiedy ciało dziecka zostanie przewiezione do kraju i kiedy odbędą się uroczystości pogrzebowe w Witanowicach, gdzie na przykościelnym cmentarzu spoczywa mama Filipka.

Choć zdjęcie Agnieszki na nagrobku już wypłowiało, to wciąż są na nim świeże kwiaty i znicze. Wielu mieszkańców Witanowic, Wadowic i okolicznych miejscowości zapowiada, że weźmie udział w pogrzebie, o ile rodzina Filipka nie będzie miała nic przeciwko temu.

Historia Piotra Kwaśnego i jego rodziny poruszyła wielu ludzi na całym świecie.

O heroicznej postawie małego, chorego Filipka i determinacji jego ojca Piotra w ślad za brytyjskimi mediami pisały gazety na całym świecie: m.in. w Niemczech, Chorwacji czy Brazylii.

- Ogromna tragedia. Najpierw pani Agnieszka, teraz jej synek, który gdy odeszła, miał nieco ponad roczek. Aż się płakać chce. Jedyna pociecha, że już nie cierpi, że teraz jest już z nią w niebie - mówi Maria Panas, kioskarka z Wadowic.

Życzenie 7-letniego Filipka: Po śmierci chcę leżeć obok mamy
archiwum prywatne Tata z synkiem na Wyspach Brytyjskich

W Wyźrale, rodzinnej wsi Piotra, w środę, przy drodze zebrało się kilku starszych mężczyzn.

Wspominali swojego sąsiada.

- Raczej już tu nie wróci na stałe. Wszystko by mu przypominało o tej tragedii. Ksiądz niedawno mówił na kazaniu o Hiobie, którego Bóg ciężko doświadczył. Widać Piotr też musiał być takim Hiobem. W Anglii ma dla kogo żyć, a Filipek jest już tam, gdzie jest mu dobrze - mówi jeden z nich, ocierając łzy.

Bogumił Storch

Urodzony w Makowie Podhalańskim (rocznik 1978) reporter wadowickiego oddziału Gazety Krakowskiej, portalu wadowice.naszemiasto.pl i portalu gazetakrakowska.pl. Nominowany do Nagrody Dziennikarzy Małopolski w kategorii Dziennikarz lokalny. Wyróżnienie w konkursie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich dla mediów lokalnych za najlepsze publikacje w kategorii Dziennikarstwo Śledcze.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.