Życie to nie teatr [komentarz]
Wbrew pozorom nie toczy się w Polsce spór o aborcję i prawa do życia. Toczy się połajanka na przesądy, teatralne gusła. W ciągu ćwierćwiecza nie powstało w RP żadne forum.
Z jednej strony mamy więc wariacje na temat dotykowej bruzdy księdza Longchamps de Berier, z drugiej - kazirodcze błazenady Jana Hartmana (który ponoć bioetyką zajmuje się etatowo).
Spór o definicję ludzkiego życia nie ma podłoża religijnego. Religijne tło mogą mieć jedynie jego konsekwencje. Nie bez powodu na świecie działa wiele organizacji pro-life, które skupiają ateistów bądź agnostyków. Bo rzecz nie w dogmacie, a w definicji. Wszystko inne jest jej następstwem, z wszelkimi kłopotami prawnymi dla obu stron. Jeśli połączone komórki są już człowiekiem - czy należy się temu człowiekowi ochrona prawna jak każdemu innemu? Jeśli nie mamy do czynienia z człowiekiem - z jakiego powodu nie dopuszczać zygot do sprzedaży na wolnym rynku? Dlaczego nie przechowywać ich w zamrażarce przez pokolenia, aby prawnuki mogły powołać na świat brata swojego pradziadka? Wszak technologię już opanowaliśmy. Jeśli natomiast istota ludzka nie jest nią w chwili poczęcia, to kiedy się nią staje? I kiedy przestaje nią być? Czy pozbawiony kontaktu z otoczeniem starzec jest tworem o równych prawach z zygotą? Czy matka - jak chciałyby tego feministki - posiada wyłączne prawo do dysponowania płodem przez cały okres ciąży? Nie słyszałem w przestrzeni publicznej rzetelnej i merytorycznej dyskusji, w której te wszelkie aspekty wyłożone zostałyby na stół.
Nie wierzę w kompromis aborcyjny, bo kompromis byłby sprzeczny z logiką tego sporu. Sprawa aborcji zawsze będzie otwartą raną. Zanim jednak zajmiemy stanowisko, powinniśmy wszyscy mieć szansę zrozumieć konsekwencje własnego wyboru.