Związek uczelni? Dlaczego nie, ale na równych prawach [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Czachorowski
Anna Stasiewicz

Związek uczelni? Dlaczego nie, ale na równych prawach [rozmowa]

Anna Stasiewicz

- Będę ciężko pracować, ale w bardziej przyjaznej atmosferze - mówi prof. Jacek Woźny, rektor-elekt Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. Urzędowanie zacznie we wrześniu.

W wyborach „zgarnął” pan aż 84 głosy elektorów, pana kontrkandydat, prof. Ryszard Gerlach - 32. Tak duże poparcie to obciążenie czy zobowiązanie?
Duże poparcie to jednocześnie duże zobowiązanie. Pomoże przeprowadzać pewne pomysły, ale z drugiej strony realizacja będzie rozliczana przez znacznie większą liczbę osób, które poparły mnie w głosowaniu. Większość elektorów oczekuje ode mnie pozytywnych działań.

W trakcie kampanii spodziewał się pan, że poparcie będzie aż tak duże?
To było spore zaskoczenie dla mnie, ale myślę, że dla innych również. Co prawda po cichu liczyłem na głosy elektorów, których listę znałem, a z wieloma pracuję od dawna; głosy były raczej ostrożne. Robiliśmy swoje i nie skupialiśmy się wyłącznie na liczeniu głosów. Kiedy jednak w głosowaniu okazało się, że poparło mnie aż tylu elektorów, była to dla mnie miła niespodzianka.

Długo dojrzewał pan do decyzji?
W zasadzie zdecydowałem się w grudniu ubiegłego roku, tuż przed świętami. Tak naprawdę myślałem jednak o tym znacznie wcześniej. Nie bez powodu zdecydowałem się na dwuletnie studia menedżerskie poza Bydgoszczą. Były dla mnie sporym obciążeniem, ale chciałem uzbroić się w wiedzę, którą później będę mógł wykorzystać.

Z pewnością wiele osób pamięta, że przed czterema laty również pan wystartował, był nawet faworytem, ale po pierwszym etapie wycofał się pan. Dlaczego?
Moja decyzja była poniekąd związana z ówczesnymi procedurami wyborczymi. Tak się złożyło, że obaj kandydaci (prof. Jacek Woźny i prof. Janusz Ostoja Zagórski - obecny rektor - red.) wywodzili się z jednego wydziału. Nie chciałem prowadzić walki w ramach własnego wydziału, w dodatku na swoją osobistą korzyść. Interes uczelni i wydziału wydawał się dla mnie wtedy ważniejszy niż mój sukces. Nie chciałem, by wydział był w jakiś sposób skłócony czy rozbity. Poza tym mój kontrkandydat miał o wiele większe, przewyższające mnie o 20 lat, doświadczenie naukowe i organizacyjne. Uznałem, że będzie to wyłącznie z korzyścią dla uczelni. Ówczesna decyzja była szybka, ale na pewno nie była łatwa.

Przez minione lata miał pan okazję obserwować prof. Ostoję-Zagórskiego jako rektora.
Moim zdaniem nawet obecny rektor nie ze wszystkiego jest zadowolony. Niemal na samym początku jego urzędowania mieliśmy problem z kanclerzem. Został właściwie odwołany na wniosek społeczności akademickiej. To były trudne momenty dla uczelni i dla obecnego rektora. Były też i dobre chwile. Udało się odnowić kilka uczelnianych budynków, uruchomiliśmy działające przy UKW nowoczesne Centrum Kultury Fizycznej i Sportu. Przez te cztery lata uważam, że nie brakowało plusów, ale były też minusy. Według mnie atmosfera mogłaby być momentami lepsza . Jako rektor będę dążył do tego, by dalej ciężko pracować, ale w bardziej przyjaznej atmosferze. To jest moja główna idea.

Już podczas kampanii i zaraz po wyborze mówił pan o tym, że UKW ma być przyjazną uczelnią. To znaczy?
Chcę, by była otwarta i to w przejrzysty sposób. Zarówno dla swoich pracowników, ale i dla studentów. By każdy znał reguły działania uczelni. Uniwersytet przez swoją samorządność i autonomię ma sporą liczbę wewnętrznych aktów prawnych. Chodzi o to, by te akty były spójne, powszechnie akceptowane, zrozumiałe i co ważne, przestrzegane. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że nagle pojawiają się jakieś przepisy, a potem trzeba je zmieniać. Jednocześnie patrząc na zewnątrz, chcę, byśmy rozmawiali ze wszystkimi. Nie mam w sobie takiej mentalności, by się zamykać na rozmowę z kimś, z tych czy innych powodów. Już zdążyłem spotkać się z prof. Tomaszem Topolińskim, nowo wybranym rektorem Uniwersytetu Technologiczno- Przyrodniczego. I nie chodziło tu wcale o jakiekolwiek zobowiązania, tylko o czysty ludzki gest sympatii. Mam też nadzieję na rozmowę z władzami miasta, z prezydentem Rafałem Bruskim. Otrzymałem już gratulacje na piśmie, teraz liczę na bezpośrednie spotkanie. Cieszę się, że podobnie jak ja, również prezydent jest otwarty na rozmaite formy współpracy miasta z uczelnią.

Jako archeolog zajmuje się przeszłością, ale w kontekście uczelni myśli pan bardziej o przyszłości. Jakiej?
Widzę uniwersytet ze stabilną, ale jednocześnie rozwijającą i kształcącą się kadrą. W sposób naturalny musi też następować zmiana pokoleń naukowców. To uczniowie powinni obejmować katedry po swoich mistrzach. Chodzi o to, byśmy nie musieli szukać tej kadry na zewnątrz, by sama dojrzewała na naszej uczelni. I to zwłaszcza w nowych dziedzinach, jak nauki o Ziemi czy przyrodnicze. Również nauki społeczne, prawne, ekonomiczne. To są nowości, których jeszcze kilkanaście lat temu na naszej uczelni nie było. Nie jestem przeciwnikiem „ściągania” naukowych sław z zewnątrz, ale wolałbym, żeby kadra, przynajmniej na tym minimalnym poziomie, była wykształcona przez nas. Moim marzeniem jest, by idea mistrz - uczeń funkcjonowała, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to najłatwiejsze. Myślę też o nowych wydziałach, bo w porównaniu z innymi uczelniami mamy ich stosunkowo mało.

Dużo mówi się też ostatnio o tworzeniu związków uczelni. W przypadku Bydgoszczy zwłaszcza UKW i UTP. Związek czy raczej osobne, samodzielne uniwersytety?
Bez względu na formułę obydwie uczelnie i tak pozostałoby samodzielne. Związek nie jest przecież jakimś ścisłym powiązaniem w sensie prawnym. Uczelnie nadal są autonomiczne, a związek może jedynie poprawić funkcjonowanie w sensie naukowym, pojawiają się oszczędności administracyjne. Na razie jednak zarówno ja, jak i rektor elekt prof. Tomasz Topoliński nie mamy żadnych umocowań, by cokolwiek robić. Zresztą bez rozmów w szerszym gronie akademickim obydwu uczelni nie wyobrażam sobie podejmować jakichkolwiek decyzji. Chodzi też o to, by żadnej z uczelni nie stała się krzywda, by każda mogła dalej istnieć. Jestem za transparentnością, otwartością przy tego rodzaju sprawach. Być może w niedługim czasie dojdzie do spotkania obydwu senatów, ale dziś nie chciałbym niczego przesądzać. Nigdy takiego nie było, a może warto by było spotkać się właśnie w gronie naszych bydgoskich uczelni. Decyzji o ewentualnym związku uczelni nie podejmiemy na pewno bez wcześniejszych obliczeń, kalkulacji. Pozostaje też kwestia, czy mają być to wyłącznie bydgoskie uczelnie, bo przecież kiedyś była mowa o związku w obrębie całego regionu kujawsko-pomorskiego. Wszelkie pytania, czy już i kiedy, są na razie przedwczesne.

Jak widzi pan współpracę z największą i najstarszą w regionie uczelnią, UMK w Toruniu?
Mam ze strony prof. Andrzeja Tretyna sygnał, że jest gotowy się spotkać, bardzo się cieszę z tego. Dla mnie podstawą jest autonomia uczelni i wszelkie inne działania, wykraczające na przykład poza wspólne badania naukowe czy zakupy drogiego sprzętu badawczego, wspólne projekty, tworzenie kadry do wspólnych, międzyuczelnianych - raczej nie wchodzą w grę. Najważniejsze, by współpraca dominowała nad jakimikolwiek nieporozumieniami.

Wracając na nasze podwórko. Największy problem UKW w tej chwili to?
Myślę, że uporządkowanie sytuacji finansowej, naukowej, czyli tak naprawdę problemy dnia codziennego. Nie mamy jakichś specjalnych kłopotów, z takimi jak nasze boryka się prawie każda polska uczelnia. U nas skala może jest nieco większa, bo jesteśmy zaledwie 10-letnim uniwersytetem, a to wiąże się ze sporymi inwestycjami. Kiedy była to uczelnia z 2-3 wydziałami i w miarę jednolitym profilem kadry, nie trzeba było szukać prawników, ekonomistów, geografów, socjologów, filozofów. Teraz szukamy bardzo wyspecjalizowanej kadry: biologów, genetyków - to staje się kłopotliwe i zwyczajnie drogie. W tej chwili na UKW jest zatrudnionych sporo ponad tysiąc pracowników i utrzymanie takiej kadry na w miarę stabilnym poziomie wynagrodzenia też jest dość trudne.

Infrastruktura?
Zadowalająca. Jest nawet kilka budynków, które stoją puste. Nie możemy ich sprzedać, ale kiedy już obejmę funkcję rektora, mam zamiar się tym zająć. Chodzi m.in. o obiekty przy ul. Przemysłowej, nam są już zbędne. Raczej chodzi więc o optymalizację, ekonomię utrzymania tego, co już mamy. Być może część jednostek będziemy przenosić. Niemniej, w tych obiektach, które mamy obecnie, jest miejsce na rozwój uczelni. Sporo jednak jest jeszcze do zrobienia. Nie do końca jednak udało się przeprowadzić proces konsolidacji infrastruktury na w miarę zwartym terenie. Problem jest chociażby z instytutem geografii przy ul. Mińskiej. To ładnie położone miejsce, ale dość daleko od centrum. Równie ważne jest też znalezienie odpowiedniego miejsca dla studentów, takiego rdzenia życia studenckiego. Ponieważ obiekty uczelniane są porozrzucane po różnych częściach miasta, studenci się często zwyczajnie nie znają. To jeden z moich priorytetów na najbliższą kadencję. Nie wiem jednak jeszcze, czy pójdziemy w kierunku nadania jednemu z istniejących już klubów statusu akademickiego, czy będzie to raczej nowa inwestycja.

Anna Stasiewicz

W redakcji odpowiadam za lokalny samorząd i działania władz, chociaż z racji mojego wykształcenia, w kręgu zainteresowań jest również historia oraz polityka samorządowa.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.