Zmiany w ordynacji są jak wylewanie dziecka z kąpielą [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. Malgorzata Genca
Maciej Deja

Zmiany w ordynacji są jak wylewanie dziecka z kąpielą [ROZMOWA]

Maciej Deja

Rozmowa z dr. Adamem Gendźwiłłem z Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej Uniwersytetu Warszawskiego o planowanej zmianie ordynacji wyborczej.

- W ostatnich dniach jednym z wiodących tematów jest zmiana ordynacji wyborczej w samorządach. Abstrahując od samych zmian, o czym świadczy fakt, że pojawia się on po jednym wywiadzie prezesa PiS?
- Najpierw był wywiad, później były wypowiedzi na różnych regionalnych spotkaniach partii. Brakuje konkretnego projektu - spisanych na papierze założeń tych zmian. Zły zwyczaj, który wszedł w nawyk życia politycznego, o ważnych zmianach dyskutujemy bardzo pospiesznie i powierzchownie. Reguły ustrojowe to nie temat tabu, o którym nie należy rozmawiać. Trzeba to jednak robić ostrożnie. Bo to decyduje o kształcie naszej demokracji. W większości dojrzałych demokracji zmiany szeroko się konsultuje i rozmawia się o nich tak długo, jak trzeba. Z samorządowcami, ekspertami, obywatelami.

- Padają zarzuty, że wprowadzenie zasady dwukadencyjności to krok polityczny, który pomoże PiS rozbić koalicję PO i PSL.
- Rozumowanie dotyczące koalicji PO-PSL jest złym tropem. W gminach jest duża rozłączność między PO i PSL. Obecność partii w samorządach jest niewielka - w tym zakresie odstajemy od innych krajów naszego regionu. Mamy przede wszystkim komitety lokalne, które nawet jeśli wchodzą w kontakty z partiami politycznymi, to unikają etykiet. PO jest głównie w miastach, a PSL na wsiach. Relatywnie PiS straciłoby najmniej na tych zmianach.

- Podobne co PiS postulaty formułowały Kukiz’15 i Nowoczesna, czyli kolejne ugrupowania, których przedstawiciele nie mają władzy „w terenie”. Społeczeństwo również jest przychylne zmianom.
- CBOS robił badanie dotyczące wprowadzenia ograniczenia kadencji wójtów i burmistrzów. Było to po wyborach samorządowych w 2014 roku i respondenci opowiedzieli się zdecydowanie za. Trzeba jednak pamiętać, że jest to też wyraz powszechnej niechęci do polityków i każdy pomysł ograniczania przywilejów tej grupy spotyka się z poparciem, nawet wśród tych ludzi, którzy od lat głosują na tego samego kandydata.

Sam pomysł z ograniczaniem kadencji nie wydaje się egzotyczny. Jesteśmy w czołówce europejskich krajów, jeśli chodzi o średnią liczbę kadencji - szybko do niej awansowaliśmy. To nie zawsze są sytuacje patologiczne, ale na pewno sprzyjają ich powstawaniu. Zamiast zakazywania konkurencji, pomyślmy, jak ją wzmocnić.

- Jakie plusy, poza doraźnymi korzyściami politycznymi, może mieć ograniczenie liczby kadencji wójtów, burmistrzów i starostów?
- Można spodziewać się, że to w niektórych miejscach osłabi pozycję liderów patologicznych układów lokalnych - bo one mogą mieć jakieś problemy kadrowe. Ale żeby to zadziałało, musiałoby zaistnieć wiele innych czynników - przede wszystkim pojawienie się realnych konkurentów. W wielu gminach jest bardzo mała konkurencyjność, podaż wśród lokalnych liderów. Trzeba się zastanowić, czy taką zmianą nie wylewa się dziecka z kąpielą. Ona jest bardzo prosta, ale czy przypadkiem patologiczne układy nie zaadaptują się do niej? A może uderzyć w małe, peryferyjnie położone gminy, gdzie władze rzadko się zmieniają, bo mają małą konkurencję. Nie znaczy to, że trzeba je eliminować.

- Wyobraża Pan sobie relacje podobne jak między Władimirem Putinem i Dmitrijem Miedwiediewem?
- To nie jest trudne do wyobrażenia, to chyba najprostszy ze scenariuszy. Wójtowie zwykle budują wokół siebie otoczenie, które mogą w takiej sytuacji wykorzystać. Tego typu fikcyjne sytuacje mogą być po prostu częstsze.

- Wśród partii zakaz kandydowania dotyczyłby ponad 70 proc. obecnych liderów lokalnych z PSL, ok. 60 proc. z PO i tylko ok. 1 proc. z PiS. Najbardziej odbiłoby się to jednak na przedstawicielach lokalnych komitetów. Przynależność partyjna nie sprawdza się w samorządach?
- Istnieje głęboki rów między polityką szczebla ogólnopolskiego a lokalną. Jeśli patrzy się na opinię ludzi o politykach, samorządy mają dużo lepszą niż politycy szczebla ogólnokrajowego. Partie ogólnokrajowe w małym stopniu spenetrowały samorządy, mają tam mało przedstawicieli. To jeszcze się pogłębiło po 2002 r., kiedy powstało mnóstwo lokalnych partii władzy - sprowadzających swoją aktywność do wyborów. Są bardzo często skoncentrowane wokół charyzmatycznego lidera. Ten stan rzeczy nie zawsze trzeba uznawać za patologię - nie każda taka sytuacja generuje potworny klientelizm i nepotyzm.

- Przy okazji rozmów o ograniczeniu kadencji często pada zarzut o małej rotacji kadr w samorządach. Jakie są rozwiązania, by rozbijać szkodliwe, lokalne układy?
- Lepszy dostęp do informacji publicznej, uniezależnienie administracji od wójta czy bardziej klarowne procedury konkursowe. Od 2002 r. poszliśmy w stronę prezydencjalizmu na poziomie lokalnym. Daliśmy dużą władzę burmistrzom wybieranym w wyborach bezpośrednich, osłabiając rady gminy. To dobry moment do dyskusji nad rozwiązaniami nie tylko tak prostymi jak ograniczenie kadencji, ale też jak na trwałe zbalansować władzę pomiędzy radą i burmistrzem, jak ten „konflikt” regulowany przepisami ma służyć dobru społeczności.

Maciej Deja

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.