Zapomniany front wschodni

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Paweł Stachnik

Zapomniany front wschodni

Paweł Stachnik

11 listopada 1918. 103 lata temu zakończyła się I wojna światowa. Jej widzenie zdominował front zachodni. A przecież na wschodzie toczyły się równie zacięte walki.

Postrzeganie I wojny światowej zarówno w historiografii, jak i świadomości społecznej rzeczywiście zdominował front zachodni. To tamtejsze wielkie bitwy, gigantyczne straty i koszmar wojny okopowej zajmują główne, a często jedyne miejsce w narracji o tym konflikcie. Front wschodni - nawet u nas - jest mniej popularny, mniej znany i mniej opisany. A przecież tu również zmagały się milionowe armie, odbywały się wielkie starcia, w których ginęły setki tysięcy żołnierzy, w dodatku rozstrzygnięcia militarne były o wiele bardziej spektakularne niż na zachodzie. Skąd się to wzięło?

- Pamiętajmy, że wojnę na wschodzie prowadziły państwa, z których dwa przestały istnieć, mówię tu o Austro-Węgrzech i Cesarstwie Rosyjskim. W związku z tym nie bardzo kto miał podtrzymywać pamięć o tym konflikcie. Zupełnie inaczej było na zachodzie Europy. Tam Wielka Wojna silnie odbiła się na społeczeństwach Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Pamięć o stratach, jakie przyniosła silnie trwa do dziś - wyjaśnia dr Jerzy Pałosz z Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który od lat bada I wojnę.

Próbą zmiany tego widzenia jest książka dr Pałosza zatytułowana „Ten wspaniały strajk ludzkości… Z dziejów żołnierzy frontu wschodniego Wielkiej Wojny”. Autor przedstawił w niej realia żołnierskiej służby głównie na terenach Galicji i Królestwa Polskiego. Opierał się przy tym na relacjach uczestników wydarzeń (oficerów, podoficerów, żołnierzy, kapelanów, lekarzy), w większości wcześniej niepublikowanych w języku polskim. - Założyłem sobie, że spojrzę na to oczami osób z zewnątrz: Węgrów, Czechów, Niemców, Rosjan - mówi badacz. Jak więc wyglądało żołnierskie życie na froncie wschodnim?

Entuzjazm

Wybuch europejskiej wojny (nikt jeszcze nie przypuszczał, że będzie ona światowa) został w większości zaangażowanych krajów przyjęty z entuzjazmem. Nastąpiła eskalacja uczyć patriotycznych, demonstracji przywiązania do tronu, aktów sympatii wobec sojuszników i niechęci wobec wrogów. Na ulice Berlina, Wiednia, Budapesztu, Paryża wyległy tłumy rozgorączkowanych obywateli cieszących się z takiego obrotu sprawy. Panowało przekonanie, że wojna skończy się szybko (do Bożego Narodzenia) i oczywiście będzie zwycięska.

„Przez cały dzień, od wczesnego ranka, ludność Krakowa niezwykle była podniecona. Po ulicach snuły się tłumy ludzi, prowadzących ożywione rozmowy. Naraz, między godziną piątą a szóstą wieczorem, entuzjazm ogarnął tysiące mieszkańców. Wojna!… Wojna!… Publiczność unosi oficerów z ulicy, wypełnia w lot wszystkie restauracje i kawiarnie, a okrzykom Niech żyje armia! Na Moskala! nie ma końca” - pisał świadek wydarzeń w Krakowie Ernest Giżejewski.

Ogłoszona mobilizacja postępowała sprawnie. Mało kto uchylał się od powołania, mało tego, do szeregów licznie zgłaszali się ochotnicy. Mniejszy entuzjazm panował oczywiście na wsiach, gdzie wojna nigdy nie była przyjmowana z radością. Mimo to jednak, wiejscy poborowi zawiadomieni przez listonoszów, wójtów czy żandarmów, żegnali się z rodzinami i posłusznie zdążali do swoich jednostek.

„Do miasta napływały zewsząd całe gromady zmobilizowanych gromad [sic!] ludzkich. Nile było dla tych ludzi pomieszczenia, miejsca w koszarach, słomy na noclegi, posiłku, toteż tłumy biwakowały na ulicach, trawnikach, na plantach” - wspominał krakowski urzędnik magistracki Edward Kubalski.

A tak wymarsz na front 3. Pułku Piechoty zwanego „Dziećmi Krakowskimi” opisywał jego oficer, przywoływany już Ernest Giżejewski: „Kiedy pułk zbliżył się do dworca, nie pomogła policja, kordony bezpieczeństwa - tłum przerwał siłą wszystkie ogniwa kordonów i zakazy, wypełnił szczelnie dworzec, żegnając okrzykami swoich ulubieńców, swoje dzieci… serce Krakowa”.

Skąd brały się takie entuzjastyczne reakcje? - Europejskie społeczeństwa nie pamiętały już wielkiej wojny. Ostatnia taka, francusko-niemiecka, miała miejsce w latach 1870-1871 i trwała tylko kilka miesięcy. Rosja stoczyła jeszcze wojnę z Japonią w 1905 r., ale miała ona miejsce na Dalekim Wschodzie. XIX-wieczna literatura gloryfikowała wojnę i tworzyła mit bohatera wojennego. Europejczycy nie zdawali sobie po prostu sprawy, co ich czeka i z czego się cieszą - tłumaczy dr Pałosz.

Droga

Zmobilizowanych żołnierzy ładowano do pociągów (zwykle towarowych - „40 Mann, 8 Pferde”, choć w Niemczech także do osobowych) i wieziono w kierunku frontu. Gdy przejeżdżali przez większe i mniejsze miasta nadal towarzyszył im entuzjazm cywilów. Na dworcach

pozdrawiały ich tłumy, a komitety pań obdarowywały jedzeniem i papierosami. „Cała podróż z Hall przez Wiedeń do Budapesztu była niczym parada” - wspominał jeden z niemieckich poborowych.

Parada kończyła się zwykle po przyjeździe na miejsce. Po wyładowaniu zaczynał się uciążliwy marsz na pozycje, w pyle, skwarze i letnim upale, z zakazem picia miejscowej wody, po kiepskich drogach lub wręcz bezdrożach. O tym jak bardzo było to wyczerpujące dla żołnierzy świadczy cytowana w książce dr. Pałosza wypowiedź jednego z Tyrolczyków: „Chrystus umarł na krzyżu, lecz chociaż oszczędzono mu drogi do Galicji”…

No właśnie - Galicja. Zetknięcie się Niemców, Węgrów i Austriaków z realiami Galicji i Kongresówki było kulturowym szokiem. Ich wspomnienia, listy i relacje pełne są komentarzy o biedzie, dzikości, brudzie i prymitywizmie tych terenów (to kamyczek do ogródka tych przekonanych o odwiecznej cywilizacyjnej wyższości Polski nad resztą świata).

Przemysłowe mordowanie ludzi 1914-18

Mieszkaniec Galicji ze swoimi długimi, potarganymi włosami wygląda jak dzikus, chodzi do pracy boso, boso do kościoła”, „W bardzo biednych gospodarstwach domowych izba i stajnia tworzą jedno pomieszczenie, właściwie w izbie stoi jedna krowa - rodzina ma do niej bezpośredni dostęp”, „Polski małorolny chłop w ogóle nie zna przyborów kosmetycznych i higieny” - to trzy z wielu podobnych obserwacji. - W Galicji właściwie podobało się tylko Rosjanom - zauważa dr Pałosz.

- O ile potrafię zrozumieć takie reakcje oficerów niemieckich - cesarstwo rzeczywiście było lepiej rozwinięte cywilizacyjnie niż ziemie polskie - to irytują mnie krytyczne opinie wygłaszane przez oficerów austriackich. Galicja była częścią monarchii i to od wielu lat - komentuje.

Walka

Po dotarciu na front żołnierze kierowani byli do walki. Galicja i Kongresówka stały się w 1914 r. terenem zaciętych zmagań sił niemieckich, austro-węgierskich i rosyjskich. Austriacy skoncentrowali na froncie wschodnim 3/5 swoich sił, większość oddziałów na Front Południowo-Zachodni (czyli galicyjski) skierowali również Rosjanie. Najpierw armie austro-węgierskie uderzyły na Lubelszczyznę i zwyciężyły w bitwach pod Kraśnikiem i Komarowem, co wydawało się dobrym prognostykiem. Jednak Rosjanie zaatakowali w Galicji i zaczęli skutecznie odpychać nieprzyjaciela na zachód.

W szeregu bitew Austriacy ponieśli klęski i musieli się cofać oddając Lwów, Przemyśl, Tarnów, Bochnię. Utrata większości Galicji była szokiem dla społeczeństwa, w walkach stracono około 350 tys. żołnierzy i 1/3 oficerów (a do końca 1914 r. - 1 mln ludzi i 3/4 oficerów). Żołnierze po raz pierwszy zaznali trudów walk, klęsk i odwrotów. Wszyscy uczyli się nowoczesnej wojny - takiej, w której liczy się artyleria, karabiny maszynowe, zaopatrzenie i szybki manewr.

Austriakom udało się zatrzymać Rosjan w dwóch bitwach o Kraków w listopadzie i grudniu 1914 r., a potem odepchnąć ich nieco na wschód w operacji limanowskiej. Natomiast na przełomie 1914 i 1915 r. doszło do bitwy w Karpatach. Siły monarchii naddunajskiej broniły linii tych gór, a Rosjanie usiłowali się przedrzeć przez nie na Węgry. Te zmagania - dziś raczej zapomniane - to jeden z najdramatyczniejszych momentów wojny na froncie wschodnim. Walki toczyły się w potwornie trudnych warunkach terenowych i pogodowych: w wysokich, zalesionych górach, w zwałach śniegu, na zamarzniętej ziemi, przy wyjątkowo niskiej temperaturze.

Mróz dochodził do minus 30 stopni. Tkwiący na pierwszej linii żołnierze nie mieli się jak ogrzać, wysuszyć, odpocząć. Nie docierała do nich ciepła strawa, ewakuacja rannych była utrudniona lub wręcz niemożliwa. Przez miesiąc żołnierze jednej z dywizji nie przebywali pod dachem. Zanotowano przypadek, gdy stan jednego z pułków stopniał z 60 oficerów i 3400 żołnierzy do 9 oficerów i 250 żołnierzy. Zdarzało się, że zabici podczas ataku żołnierze nie mogli upaść z powodu wysokiego śniegu i tak pozostali. Plagą stały się zamarznięcia (co noc znajdowano martwych ludzi) oraz odmrożenia, które skutkowały masowymi amputacjami kończyn.

Rany

Kilkumiesięczne krwawe zmagania zakończyły się remisem: Rosjanom nie udało się przedrzeć przez Karpaty na Węgry, Austriakom wprawdzie udało się zatrzymać nieprzyjaciela, ale ich odsiecz nie zdołała dość do oblężonego Przemyśla i twierdza upadła. W bitwie karpackiej Austro-Węgry i wspomagający ich Niemcy stracili około 800 tys. ludzi, Rosjanie aż 1,2 mln. Niedawni poborowi mieli okazję zapoznać się na własnej skórze ze wszystkimi okropieństwami wojny: strachem, głodem, poniżeniem, paraliżującym ostrzałem artyleryjskim, morderczym ogniem karabinów maszynowych, walką na bagnety, ranami, a wreszcie śmiercią - nagłą od granatu, szrapnela lub kuli, albo powolną od ciężkiej rany w okopie, na przedpolu, na ziemi niczyjej. Opisy konania i śmierci przytoczone w książce przez dr. Pałosza są prawdziwie poruszające. Był to „przemysłowy ubój ludzi”, jak zauważył jeden z niemieckich żołnierzy.

Ranni na polu walki żołnierze byli ewakuowani na tyły przez patrole sanitarne i trafiali do polowej placówki sanitarnej. Działała tam kompania sanitarna z lekarzami, podoficerami sanitariuszami, sanitariuszami i taborem. Udzielali oni pomocy rannym, dokonywali ich selekcji i odsyłali do szpitali. Często też dokonywali niezbędnych operacji.

Szpitale polowe lokowano w przypadkowych budynkach: klasztorach, szkołach, halach fabrycznych, dworach. Przy wielkich liczbach rannych opieka nad nimi bywała iluzoryczna, wielu po prostu umierało. Ci, którzy mieli szczęście, byli ładowani do pociągów sanitarnych i odwożeni do szpitali na zapleczu. Zajmowano się też rannymi żołnierzami przeciwnika, lecząc ich na równi ze swoimi. To dopiero następna wojna światowa przyniesie praktykę mordowania rannych w szpitalach.

Przemoc

Walkom towarzyszyła przemoc wobec cywilów, którą chętnie stosowały wszystkie walczące strony. Wkraczające do Galicji (ale też i do Kongresówki) oddziały rosyjskie permanentnie urządzały pogromy Żydów. Zwykle odbywały się one dwa razy: przy zajmowaniu miejscowości i jej opuszczaniu. Żydów bitwo, czasem zabijano, zawsze zaś rabowano, a do rabunków ochoczo przyłączała się ludność polska. W odzyskanej w 1915 r. Galicji c. i k. armia masowo wieszała Rusinów oraz Żydów oskarżanych o współpracę z Rosjanami, a ten państwowy terror budził grozę i sprzeciwy.

Obie strony bezlitośnie łupiły ludność wiejską zabierając podwody, żywność, plony, a nawet ubrania. Wsie były palone, by przeciwnik

nie mógł z nich skorzystać, lub by oczyścić pole ostrzału dla artylerii. Ludność wypędzano i pozostawiano własnemu losowi; ci którzy nie posłuchali rozkazu i nie opuścili domów byli zabijani. Dla oddziałów austro-węgierskich żadnego znaczenia nie miał fakt, że postępują tak wobec własnych poddanych.

Wszędzie kwitła rozwinięta do absurdu szpiegomania. Za wysyłanie sygnałów nieprzyjacielowi uznawano rozpalenie ogniska, kręcenie się skrzydeł wiatraka, dźwięk kościelnego lub cerkiewnego dzwonu, przepędzanie bydła, a nawet… kichnięcie (!). Zgodnie z zasadą „Lepiej zabić 99 niewinnych niż pozwolić jednemu winnemu ujść z życiem” każdego podejrzanego o szpiegostwo zabijano bez sądu.

Z czasem następowało u żołnierzy coraz większe zmęczenie wojną. W Rosji wybuchła rewolucja, w c. i k. armii mnożyły się dezercje. Popularny stał się tzw. galicyjski lub polski urlop, czyli taki, z którego się nie wraca. W lasach działały zielone garnizony, czyli bandy dezerterów trudniące się rabunkiem. Gdy jesienią 1918 r. upadła władza Wiednia, armia przestała istnieć - żołnierze ruszyli do domów.

W Wielkiej Wojnie walczyło prawie 3,4 mln Polaków, zginęło 500-800 tys. z nich. - Mimo to polskie widzenie I wojny zdominowała perspektywa legionowa. To Legiony były i są najważniejsze. A przecież ogromna większość polskich uczestników zmagań walczyła w armiach zaborczych. Jeszcze w połowie lat 30. 80 proc. rent dla inwalidów wojennych państwo wypłacało weteranom I wojny światowej; 20 proc. stanowili legioniści i uczestnicy wojen o granice - podkreśla dr Pałosz.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.