Z morza na patelnię. Podróże dorszy, dorad i karmazynów

Czytaj dalej
Fot. Michal Gaciarz
Maria Mazurek

Z morza na patelnię. Podróże dorszy, dorad i karmazynów

Maria Mazurek

Spędziliśmy jeden dzień z dostawcą, który rozwozi świeże ryby do klientów. Jakie owoce morza lubią Polacy?

Przede wszystkim: łososie, tuńczyki, okonie, dorady, krewetki. Ale również: egzotyczne mieczniki, tęczowe papugoryby, przedziwne diabły morskie i inne morskie kreacje, o których istnieniu nawet nie wiemy. Wszystkie jeszcze kilka dni temu pływały w morskich wodach. Od czasu złowienia w sieci do momentu, kiedy trafiają do klienta, mijają zaledwie cztery dni. Świeże owoce morza przechodzą przez ten czas przez wiele par rąk.

Ostatnie z tych rąk należą do Tomasza Celera, który rano pakuje je do samochodu, a potem rozwozi do prywatnych domów i restauracji. I tak piąty rok, codziennie.

Wiele się przez ten czas nazbierało rybnych historii.

Kilka dni na to, by ryba z morza trafiła na talerz

Spotykamy się w siedzibie krakowskiej firmy, która jest największym dostawcą świeżych ryb w Polsce południowej. Dostarcza owoce morza m.in. do sieci marketów, ale też do setek restauracji, barów sushi, a nawet do... kulinarnych programów telewizyjnych.

Prowadzą ją Ostrowscy - ojciec i syn. Ojciec założył rybny biznes 11 lat temu.

Syn, Dawid, jest tu od niedawna. Wcześniej pracował na własny rachunek, w branży stalowo-petrochemicznej. Na odpowiedzialnym stanowisku. Ale w końcu od tej pracy po 14 godzin na dobę nabawił się wypalenia zawodowego, problemów ze zdrowiem, nerwicy. Kiedy więc dowiedział się, że urodzi mu się pierwsze dziecko, powiedział sobie: stop, trzeba zwolnić. I dołączył do rodzinnego biznesu.

Ten biznes jednak do najspokojniejszych też nie należy. Świeże ryby mają to do siebie, że bardzo szybko się trzeba nimi zająć.

Wygląda to więc tak: po złowieniu owoce morza trafiają na dwa główne targi rybne w Europie: jeden w Niemczech, drugi - w Madrycie. Tam zaopatrują się najwięksi handlarze ryb w Europie. Od nich trafiają one do firmy transportowej współpracującej z krakowską firmą. W specjalnych pojazdach zaopatrzonych w chłodnie dojeżdżają pod Wawel. Takie zaopatrzenie dociera do magazynu w Krakowie dwa razy w tygodniu: we wtorki i czwartki, bladym świtem, o piątej nad ranem.

Później pracownicy mają dwie godziny na załadowanie ryb, krewetek, ośmiornic i homarów do swoich wozów wyjeżdżających w różne części Polski.

Tomasz Celera zajmuje się akurat dostarczaniem tych produktów do klientów z Krakowa i okolic.

Zmienia się moda na ryby

Dziś dzień jest w miarę spokojny. Mamy z Tomaszem do „obskoczenia” tylko kilka miejsc. Pierwsze - bar sushi na krakowskim Kazimierzu. - Ludzie, którzy go prowadzą, są dość specyficzni - lojalnie ostrzega dostawca. - Sama pani zobaczy, dlaczego.

Ci ludzie to Koreańczyk i Japończyk, oszczędni w słowach . Ale w ich „specyficzności” nie o narodowość chodzi. Przywozimy im ogromnego łososia i okonia morskiego. Kiwają z niezadowoleniem głowami, kiedy widzą rachunek. Z tym kiwaniem z niezadowoleniem głowami to taki mają rytuał. A i tak zaopatrują się w tej firmie od lat.

Tomasz: - Kiedyś przywiozłem im halibuta. Stwierdzili, że to wcale nie jest halibut i zaczęli szukać w japońskim googlu, jak ma wyglądać taka ryba według dalekowschodnich standardów. W końcu towar przyjęli, ale ileż przez 40 minut się natłumaczyłem - wspomina Celera.

Na naszej mapie jest też kilka innych restauracji na Kazimierzu i w okolicach Rynku. Tomasz musi za każdym razem, wychodząc na dwie minuty, zamykać na kłódkę pakę ciężarówki.

- Jak zaczynałem pracę, bardziej wierzyłem w uczciwość ludzi. Ale kiedyś po mojej kilkuminutowej nieobecności z paki zniknęły dwa kilogramy wielkich krewetek. Na szczęście nie musiałem zwracać za nie pieniędzy, ale straciłem mnóstwo czasu na komisariacie. Cóż, policjanci chyba się zdziwili, że zgłaszam im kradzież krewet. Zresztą, w podobnym czasie innemu dostawcy również ukradziono dwa kilogramy towaru. Tyle że były to trufle.

- Po co ktoś kradnie takie rzeczy? - pytam.

- Raczej nie po to, żeby w domu dodać do schabowego. Myślę, że tacy złodzieje muszą być dogadani z jakąś restauracją.

Jedziemy też do Bolechowic, pod Kraków. Kobieta w średnim wieku zamówiła tam filety z dorady za 300 złotych (szykuje przyjęcie w domu). Takich indywidualnych klientów, jak mówi Tomasz, jest od kilku lat coraz więcej. Tylko „rybne mody” się zmieniają: kiedyś zamawiano sporo dorszy, dziś doradę i morskie okonie.

- A na specjalne okazje ludzie lubią zaszaleć: kupić karmazyna, czarniaka albo suma afrykańskiego. Serwują wtedy coś, czego goście jeszcze nigdy nie próbowali - opowiada.

Bo w ogóle Polacy odkrywają bogactwo ryb. Wybór jest imponujący, a mięso z ryb - bardzo zdrowe. Choć, jak przyznaje mój dostawca, on najbardziej lubi klopsy, zrazy i kurczaka.

Dziękujemy firmie Tesore del Mar za możliwość towarzyszenia rybom w drodze do klientów.

Gdzie się łowi?

Główne akweny morskie, wykorzystywane do działalności rybackiej, to rejony mieszania się wód o różnej temperaturze i zasoleniu. To głównie wody:

-
  • Pacyfiku, oblewające Kamczatkę, Japonię i Chiny,

    [* Pacyfiku u zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej,
  • północnego Atlantyku, gdzie ciepły Golfsztrom spotyka się z Prądem Labradorskim i Grenlandzkim
  • zimne wody Antarktyki oraz mórz szelfowych półkuli północnej, w tym Morza Bałtyckiego

Autor: Maria Mazurek

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.