Z dala od świata, ale chce się żyć!

Czytaj dalej
Fot. Marek Wojciekiewicz
Agnieszka Romanowicz

Z dala od świata, ale chce się żyć!

Agnieszka Romanowicz

- Do tej choroby trzeba mieć silny charakter. Gdybym się załamał, byłoby po mnie - uważa Adam Targowski.

- Próbowałem przestać, ale wtedy nerwy mnie rozsadzały. Najgorsze, że nie miałem się czym zająć. Ani gdzieś pójść, ani wziąć się za sport czy jakąś pracę. To mnie przybijało. Poddałem się. Papierosy to moja jedyna przyjemność.

Cenę za nałóg płaci wysoką, zwłaszcza na odludziu, gdzie bez nóg ciężko nawet kupić chleb.

Do najbliższego sklepu w Polednie (gm. Bukowiec) pan Adam ma trzy kilometry. Kiedyś było kilometr bliżej, bo między szynami było wypełnienie, dzięki któremu wózek inwalidzki mógł przejechać przez tory. Ale około roku temu kolej zlikwidowała prowizoryczną kładkę.

Adam Targowski
Marek Wojciekiewicz - Do tej choroby trzeba mieć silny charakter. Gdybym się załamał, byłoby po mnie - uważa Adam Targowski.

Zapytaliśmy PKP, dlaczego to zrobili? - Ze względów bezpieczeństwa - wyjaśnia Maciej Dutkiewicz, rzecznik PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. - Na tej trasie (z Bydgoszczy do Tczewa) prędkość została podwyższona do 160 km/h. Przy takiej prędkości nie ma możliwości przywrócenia przejścia. Poza tym znajdowało się ono na łuku toru, gdzie jest bardzo słaba widoczność.

Odtąd pan Adam musi dojeżdżać do Dworzyska w gminie Świecie. Przez pagórki, pola i lasy, duktami rozrytymi przez ciężarówki, które wywożą żwir z pobliskiej żwirowni.

- Gdy pogoda jest „pod psem”, nie ryzykuję, dzwonię po znajomych. Ale bywa, że nie mam wyjścia. Dwa lata temu utknąłem pod dębem na wzniesieniu. Przy pniu była zaspa, mój wózek wkleił się w śnieg i nie mogłem ruszyć w żadną stronę. Chwała Bogu miałem telefon komórkowy i zadzwoniłem po kolegę, ale nim dotarł, minęły dwie godziny. Wtedy żegnałem się już z życiem, a potem dziękowałem Bogu za ocalenie, gdy przez cztery godziny dochodziłem do siebie pod dwiema kołdrami.

Dojazd do pana Adama powinien być odśnieżany przez PKP.- Nie ma na to szans, bo ta droga prowadzi tylko do mnie. Czasem, gdy już jest beznadziejnie, dzwonię do gminy Świecie (chociaż Poledno to gmina Bukowiec) i proszę, żeby ktoś tu przejechał. Raczej nie odmawiają, ale na pluchę nie ma żadnej rady. Gdy jest odwilż, nikt tu nie dojedzie. Listonosz nieraz nie ryzykował i wcale mu się nie dziwię.

Pokolejowy dom, podobnie jak droga, też pozostawia wiele do życzenia.- Byłem młody, gdy zachorowałem, nie zdążyłem nagromadzić tzw. lat pracy, więc moja renta jest niska - trochę ponad 700 zł. Ciężko się z niej utrzymać, a tym bardziej odłożyć na remont stuletniej chaty. Nie miałem nawet na czynsz, dlatego kolej eksmitowała mnie (9 lat temu), ale dopóki gmina nie znajdzie dla mnie mieszkania, muszę tu zostać.

Nie mieszka sam, lecz z dwiema kobietami. Pierwsza - Ewa - była jego żoną, drugą - Krysię - poznał w ubiegłym roku przez internet.

- Z żoną nie żyję od 13 lat. Ona zajmuje jeden pokój, a ja drugi. Nie wchodzimy sobie w drogę. Teraz, gdy poznałem Krysię, chciałbym ułożyć z nią sobie życie.

Krysia: - Przyjechałam do niego w czerwcu z Dolnego Śląska. Zauroczył mnie radością życia. Jak on to robi pomimo tylu trosk? Postanowiłam go odwiedzić, bo wiadomo, że mnie łatwiej wybrać się w długą podróż niż jemu. Byłam w szoku, gdy zobaczyłam, jak żyje przy tych torach. Mieszkałam w bloku, miałam wszystkie media. A tutaj? Przegniły wychodek na zewnątrz, zero łazienki, bieżącej wody. Tylko brudne ściany i zniszczone meble. Nie mogłam go tak zostawić.

Mieli nadzieję, że pani Krystyna dostanie na niego zasiłek opiekuńczy, ale okazało się, że nie pozwalają na to przepisy.

- Bo łączy mnie uczucie z podopiecznym, no i z nim mieszkam. Gdybym była obcą sąsiadką, byłoby inaczej - wyjaśnia kobieta.

- Tak to już jest w Polsce, same utrudnienia. Teraz, gdy Krysia chciałaby zostać ze mną, proszę wójta, że jeśli faktycznie szuka czegoś dla mnie, to niech to będą oddzielne mieszkania: dla mnie i Ewy. Ale gmina na siłę chce nas umieścić razem.

Wójt gminy Bukowiec, Adam Licznerski tłumaczy, że musi trzymać się procedur. - Państwo Targowscy nie mają rozwodu, więc nadal są małżeństwem - uzasadnia.

Pan Adam próbował przekonywać, ale... - Na nic argumenty, że rozwód nie był mi do niczego potrzebny, a załatwianie spraw w Bydgoszczy to dla mnie wielki wysiłek, zresztą wokół wszelkich spraw trudno mi... chodzić - komentuje.

Ponieważ przepisy są nieugięte, a chęć ułożenia sobie życia z Krystyną silna - pan Adam zebrał się i złożył pozew rozwodowy. Pierwsza rozprawa odbędzie się 8 lutego w Bydgoszczy.

- Nie wiem, jak on to wszystko znosi i jeszcze się uśmiecha. Niejeden by się poddał - uważa pan Artur, siostrzeniec pana Adama. Mieszka z rodziną 10 km dalej w Świeciu, stara się być w Polednie jak najczęściej - tu się wychował.

- Wujek zawsze był w porządku. Zaglądam, bo martwię się o niego.

- Co jakiś czas ktoś odwiedza Adama. Jest pogodny, dlatego ma kolegów. Gdyby zamęczał innych swoim dołem, pewnie nikt by tu nie przyjeżdżał - uważa pani Krystyna.

- Mam silną psychikę. Do tej choroby trzeba mieć charakter. Nie ma już nikogo z Bürgerem, których poznałem w szpitalach. Wszyscy się załamali, poddali i zmarli. Ja nie zamierzam z życia rezygnować! - zastrzega pan Adam.

- I państwo to wykorzystuje. Wychodzi z założenia, że skoro Adam daje sobie radę, nie trzeba się o niego troszczyć. Tego nie mogę pojąć - denerwuje się pani Krystyna. - Jak można zostawić człowieka bez nóg na takim pustkowiu? Nikogo nie obchodzi nawet to, że wózek inwalidzki Adama rozpada się, a nowy kosztuje 4 tys. zł. Skąd on ma wziąć takie pieniądze? Choćby nie wiem jak chciał, nie może ich zarobić.

Sześć lat temu pan Adam dostał wózek elektryczny z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Nieraz dotarł nim aż do Świecia.

- Dwie godziny w drodze, ale cel został osiągnięty. To była niezależność, dla mnie najważniejsza. Niestety, z roku na rok musiałem ograniczać wyprawy, bo wózki inwalidzkie nie są terenowe, a tylko taki dałby radę na mojej drodze.

Mimo oszczędzania sprzętu trzy lata temu zepsuł się w nim jakiś moduł. Wózek nie ruszał.

- Wyszukałem tę część w internecie, ale kosztowała 900 zł, cała renta by na to nie wystarczyła. Wtedy nie miałem wyjścia, musiałem zwrócić się o pomoc.

Zadzwonił do „Pomorskiej”, którą prenumeruje od lat. Historia pana Adama poruszyła Czytelników z okolic Świecia. - Dzięki ich pomocy uzbierałem 700 zł, 200 zł dołożył mi brat i znowu mogłem jeździć. Minęły trzy lata i chociaż moduł jest nadal sprawny, układ kierowniczy ledwo się trzyma. Więc rzadko wsiadam na wózek elektryczny. Zmontowałem sobie jeden zwykły z dwóch zepsutych, które dostałem od ludzi i tego używam na co dzień.

Pan Adam ma prawo ubiegać się o nowy wózek co pięć lat. - Ale przepisy się zmieniły i najpierw muszę wyłożyć całą kwotę, a potem wnioskować o jej zwrot. Niestety, dla mnie to niewykonalne. Pomyślałem, żeby napisać do firm, które produkują sprzęt medyczny. Czytałem, że czasami pomagają ludziom w beznadziejnej sytuacji. Pewnie tak zrobię.

Za pierwszym razem każdy myśli, że chyba zabłądził. Przecież człowiek bez nóg nie może żyć na końcu świata! Najpierw droga wiedzie koleinami przez las, potem wspina się na wzgórze, a wokół tylko rozległe pagórki i pola. Dopiero widok kolejowych trakcji w oddali tej głuszy podpowiada, że to musi być gdzieś tu, bo pan Adam mówił, że mieszka w starym domu przy torach w Polednie k. Świecia.

Urodził się tu 49 lat temu. Mieszkanie przy stacji Poledno od początku było służbowe, tata Adama Targowskiego pracował na kolei. On też miał pójść w jego ślady, ale stało się inaczej.

- Malowałem mieszkanie, gdy w dużym palcu od nogi chwycił mnie straszny ból. Był nie do wytrzymania, musiałem wezwać pogotowie.

Diagnoza zapadła szybko. - Lekarz stanął nade mną i powiedział, że nie mogę już pracować, bo sam będę potrzebował opieki.

Adam Targowski
Marek Wojciekiewicz Nie mieszka sam, lecz z dwiema kobietami. Pierwsza - Ewa - była jego żoną, drugą - Krysię - poznał w ubiegłym roku przez internet.

Choroba Bürgera to zapalenie naczyń krwionośnych, które zaczyna się uczuciem chłodnych palców, a kończy amputacjami całych kończyn. Najpierw atakowane są stopy, potem ręce.

- Nie całe naraz, ale po kawałku - precyzuje pan Adam. - Zachorowałem w wieku 33 lat, od tego czasu miałem 23 amputacje. Najpierw palce u nóg, potem całe stopy, po kawału łydki, w końcu obcięli mi obie. Teraz tracę palce od rąk.

Wzmianki o chorobie Bürgera pochodzą już z piątego wieku p.n.e., ale naukowcy nie mają pewności, co jest jej przyczyną. Są teorie, że to choroba autoimmunologiczna: układ odpornościowy zwalcza komórki ścian naczyń jako obce. Wedle innych badań za Bürgera odpowiadają uszkodzone geny.

Jest jednak jedna reguła: w 90 procentach przypadków zapadają na to mężczyźni między 20. a 40. rokiem życia, którzy palą papierosy.

Agnieszka Romanowicz

Bardzo lubię pisać i jestem wyczulona na krzywdę - to główne powody, dla których zostałam dziennikarką. Na co dzień piszę o wszystkim, a moje działki w „Gazecie Pomorskiej” to zdrowie psychiczne, uchodźcy, gaz łupkowy i pszczelarstwo. Interesuję się architekturą i kocham wieś.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.