Wyschły stawy, uschły drzewa, znikają jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną?

Czytaj dalej
Fot. Adam Jastrzębowski
Emilia Bromber

Wyschły stawy, uschły drzewa, znikają jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną?

Emilia Bromber

Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Po 77 lat działania kopalni odkrywkowych węgla brunatnego wysychają jeziora, stawy, bagna i torfowiska. Cierpią na tym rolnicy, leśnicy i osoby utrzymujące się z turystyki. Ekolodzy mówią o stepowieniu Wielkopolski Wschodniej. Z drugiej strony o swój los boją się górnicy masowo zwalniani z kopalni. Uwikłany w sektor wydobywczy region czeka transformacja. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną Pojezierza Gnieźnieńskiego i znaleźć nowe miejsca pracy w regionie?

Jeśli ktoś nie wie, to nie domyśliłby się, że kiedyś było tu jezioro. Gdzieniegdzie stoją jeszcze pomosty w wysokiej trawie, ale te przypominające o nieprawdopodobnym zniszczeniu, są powoli rozbierane. Jezioro Kownackie podzieliło się na kilka mniejszych zbiorników wodnych, a miejscami wyschło kompletnie. Po jego dnie, zarośniętym bujną roślinnością, krzewami, drzewami i pachnącym miętą, można przejść suchą stopą, choć jeszcze półtora roku temu było tu bagiennie.

Chodzimy po dnie jeziora

Dwa odcinki zbiornika łączy niepozorna ścieżka. Kto tędy chodzi i dlaczego? - To idealne miejsce dla zwierząt. Cisza, spokój i woda. Ale też niebezpieczne, bo można łatwo ugrzęznąć – tłumaczy Józef Drzazgowski. Kilka lat temu znalazł tu martwą sarnę. Zrobił zdjęcie, wstawił na facebooka. - To było dopiero. Telewizja, wszyscy przyjechali. Ta czaszka to pewnie właśnie tej sarny – mówi wskazując na leżące szczątki.

I faktycznie, na popękanym dnie jeziora, tuż przy tafli widać ślady dzików. Do wodopoju doszły, ale czy udało im się wrócić? Kiedyś w muł do pasa wpadła zagraniczna dziennikarka. - Wtedy trzeba natychmiast się położyć. Im większa powierzchnia, tym wolniej nas wciągnie – mówi Drzazgowski.

Kownackie to jedno z wielu wysychających jezior na Pojezierzu Gnieźnieńskim oraz na południu Kujaw – poziom obniżył się tam o 4 metry, w Ostrowskim o około 2 mery, w Wilczyńskim o 5 metrów, w Wójcińskim o metr. Kiedyś wpływając kajakiem w Powidzu można było dopłynąć do Bałtyku. Jeziora były ze sobą połączone, jak nie krótkim kanałem, to trochę dłuższym rowem. Teraz część kanałów zniknęła, a jeziora podzieliły się na kilka mniejszych zbiorników. I tak po kanale łączącym Ostrowskie z Kownackim i Kowanackie z Suszewskim został tylko rów i infrastruktura.

Krótkowzroczny zysk

Prawie 20 lat temu Józef Drzazgowski zorientował się, że w jeziorze, nad którym i dzięki któremu żyje, ubywa wody. Mężczyzna prowadzi sklep w Przyjezierzu. Żyje z lokalnej turystyki. Jest też założycielem, prezesem i głównym motorem Stowarzyszenia Eko Przyjezierze, miejscowym działaczem na rzecz ochrony przyrody. Poświęcił temu całe życie. Jego wiedza i znajomość tematu jest wręcz przytłaczająca, choć, dziś śmieje się, że kiedy zaczynał w tej tematyce był „zielony”.

- Siedzę na plaży i myślę „kurczę jakoś tej wody mniej”. Nigdy bym sobie nie zdawał sprawy, że to przez kopalnie

– wspomina. - Pojechaliśmy z kolegą do kilku samorządowców z tego regionu z zapytaniem, czy wiedzą o zanikaniu wody na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Jak się okazało jeden z wójtów otwarcie powiedział, że zna problem, ale nic nie może zrobić, gdyż kilkaset osób z jego gminy pracuje w kopalni. Więc przyroda w tym jeziora i inne grupy społeczne przegrały z krótkowzrocznym zyskiem i możliwością bycia przy władzy.

Przyjezierze, to niewielka turystyczna miejscowość nad jeziorem Ostrowskim, w kujawsko-pomorskim, przy granicy z Wielkopolską. Dziś zbiornik podzielił się na dwa. Woda cofnęła się, plaża jest szersza, a kilka metrów po wejściu do jeziora jest ogromny spadek - 10-15 metrów. Widać go po kolorze wody. - Plaża kiedyś była taka, że wszyscy się śmiali, że mamy tu jak nad Bałtykiem – wspomina Drzazgowski.

Na początku ludzie uważali go za wariata, bo z tego obfitego regionu wodę zawsze się odprowadzało. Rolnicy cieszyli się, że nie zalewała im pól. Kiedyś na wiosnę nie dało się wyjść bez kaloszy, wszędzie była woda, wspomina. Teraz nie ma ani wody, ani plonów.

- Zgodnie z danymi kopalni rocznie, żeby odwodnić odkrywki, odprowadzane jest stąd 120 milionów metrów sześciennych wody. Dla przykładu jezioro Powidzkie ma 132 miliony metrów sześciennych. Rocznie takie jezioro powidzkie znikało z tego terenu. No i w końcu tej wody zaczęło brakować

– tłumaczy Drzazgowski.

Przez 77 lat istnienia przemysłu wydobywczego w regionie konińskim powstało 10 kopalni węgla brunatnego. W 1999 roku przedsiębiorstwo państwowe KWB Konin zostało przekształcone w jednoosobową spółkę skarbu państwa. W roku 2012 spółka została sprywatyzowana i z nową nazwą - PAK Kopalnia Węgla Brunatnego Konin S.A, weszła w skład Grupy Kapitałowej Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (ZE PAK), której większościowym udziałowcem jest miliarder Zygmunt Solorz-Żak.

Obecnie działają jeszcze trzy odkrywki – Drzewce, które zostaną zamknięte w 2022 roku, Jóźwin IIB, gdzie wydobycie skończy się na początku 2023 roku i Tomisławice. W tej ostatniej węgiel miał być wydobywany do 2030 roku. Możliwe jest jednak, że ten obiekt przestanie działać już za dwa lata, bo w 2024 roku kończy się tzw. rynek mocy, czyli mechanizm dopłat od państwa, który otrzymują elektrownie węglowe za gotowość do wyprodukowania określonej mocy. Dalsze działanie spółka uzależnia od powstania nowego mechanizmu wsparcia.

Dlaczego wszystko wysycha?

Żeby mogła powstać odkrywka należy najpierw odwodnić złoże. Już około dwóch lat wcześniej, poniżej złóż buduje się pompy głębinowe rozstawione co 50-70 metrów (widać je dookoła kopalni) i rurociągi. Dokąd trafia ta woda? Do rzeki – w tym przypadku do Noteci i Warty i dalej do Bałtyku. Później zbiera się nadkład i wydobywa węgiel. I tak przez 77 lat.

Ale do odkrywki spływa wciąż nowa woda, a pompy pozbywają się jej 24 godziny na dobę. Powstaje lej depresyjny, czyli strefa obniżonego zwierciadła wód podziemnych w stosunku do naturalnego poziomu wód wokół miejsca poboru. Jego szerokość, w zależności od rodzaju gleby, wynosi do 20 kilometrów. Odkrywka staje się zlewnią okolicznych wód, a te po spłynięciu do dołu są odprowadzane.

Woda znika najpierw z powierzchni – wysychają stawy, strumyki, rzeki, bagna, torfowiska i jeziora. Komuś wysuszyła się studnia, zniknęły stawy. Umierają drzewa, których korzenie nie dosięgają wody.

Jest też to, czego nie widać – znikające wody głębinowe, które są zasobem budowanym setki lat. W Piotrkowie Kujawskim woda w studniach komunalnych obniżyła się o 20 metrów. W Gaju o 10 metrów. Podobnie jest w Wilczynie.

Jak tłumaczy Drzazgowski, oprócz działalności kopalni, na obniżanie poziomu wód gruntowych i stepowienie Wielkopolski Wschodniej wpływ miała także melioracja stosowana przez ostatnie kilkadziesiąt lat w rolnictwie, a obecnie eksploatacja studni głębinowych. Na te trzy czynniki w ostatnich latach nakładają się zmiany klimatu – brak pokrywy śnieżnej, a co za tym idzie nieuzupełnianie wód gruntowych i większe parowanie.

To wody czyste, ale jest jeszcze woda brudna z opadów do kopalni. Ta przed odprowadzeniem trafia do zbiorników, gdzie musi się ostać. Następnie, teoretycznie czysta, odprowadzana jest do jeziora. Do niej jeszcze wrócimy.

Wyschły stawy, uschły drzewa

Przy kuchennym stole siedzi trzech rolników z gminy Wierzbinek i gospodyni. Chcą pozostać anonimowi – boją się. Może ktoś będzie ich potem nachodził, nieprzychylnie patrzył. Nie chcą problemów. Z podwórka widać nasyp odkrywki Tomisławice. W prostej linii to około 2 kilometry.

Jeden z nich, gospodarz domu, uprawiał kiedyś truskawki i cukinie. - Trzeba było z tego zrezygnować, bo nie było czym podlewać – mówi gospodyni. - Teraz tylko się zbożem obsiewa i czeka, czy spadnie deszcz. Co urośnie, to urośnie.

Kiedyś na ich terenie były też dwa stawy. Pływały łabędzie, szczupaki, liny, karaś złocisty. - Ryba była co tydzień na talerzu – wspomina gospodyni. Odwodnienie złóż w Tomisławicach rozpoczęto w 2008 roku, a eksploatację we wrześniu 2011. W kwietniu 2012 roku stawy wyschły w ciągu dwóch tygodni. Zaraz potem zaczęły usychać drzewa.

Dawniej woda w okolicy była na głębokości 6-8 metrów. Dziś woda w gruncie opadła do 40 metrów.

- Byliśmy na festynie w Piotrkowie Kujawskim. Byli tam rolnicy z Aleksandrowa Kujawskiego, Kruszwicy, Inowrocławia. U nich studnie, rowy i stawy też są wysuszone. A oni bajki opowiadają, że lej depresyjny ma najwyżej 8 kilometrów – oburzają się i dodają, że już 30 lat temu oddziaływał tutaj lej depresyjny kopalni Lubstów – Jak włączyli Tomisławice, to poszło wszystko. A jeszcze chcieli otworzyć odkrywkę Ościsłowo i Dęby Szlacheckie. Z Kujaw zrobiłaby się pustynia – denerwują się.

Ostatecznie odkrywek nie uruchomiono. Na drodze Ościsłowa stanął nie problem z wodą, ale grobowce megalityczne sprzed 5500 lat, znajdujące się na terenie złoża.

Dębom Szlacheckim sprzeciwili się mieszkańcy i mieszkanki w referendum w 2015 roku.

Jak opowiadają rolnicy, plony z roku na rok są coraz mniejsze. - Kiedyś zbierałem 7 ton żyta, teraz mam 5 ton i to w bardzo dobrym roku. A jak się suchszy rok trafił, to kukurydza w ogóle nie miała kolb. Trzeba było ściąć na kiszonkę – mówi jeden z trzech rolników. - U mnie pszenicy zawsze było 9 ton, w zeszłym roku miałem 5 – dodaje drugi.

Jednego z nich od kopalni dzieli 150 metrów. Koparka stoi po drugiej stronie ulicy. - Jak się obróci w moją stronę, to na podwórku mam widno – śmieje się.

Jest też szum - industrialny hałas, który wciąż słychać na jego terenie. Mimo to rolnik nie chce sprzedać ziemi kopalni. Jego wyrok eksmisji został zatrzymany przez pandemię, jednak wraz z informacją o prawdopodobieństwie zamknięcia Tomisławic do 2024 roku, możliwe, że kopalnia nie rozszerzy się na jego teren. Sąsiedni grunt został już sprzedany. W każdym razie rolnik wyprowadzać się nie zamierza, a pozostali dwaj rozmówcy nazywają go współczesnym Drzymałą.

Ani rozbudować, ani sprzedać

- Tu była piękna ryba, łódkę miałem. Zwierzęta chodziły. Załamało się wszystko. W rolnictwie bez wody nie ma życia. Tu może lać a rano nie ma kałuży – mówi Maciej Pietrzak z Paradowa, w gminie Wierzbinek, 3 kilometry w linii prostej od kopalni.

Woda w jego stawie wyschła od czerwca do października 2011 roku. Swoją hodowlę bydła zlikwidował, choć jeszcze w 2010 roku razem z synem miał plany inwestowania w gospodarstwo. Chcieli postawić nowoczesną oborę.

- W 2009 roku rada gminy Wierzbinek podjęła uchwałę, że nie można robić nowych inwestycji niezwiązanych z kopalnią na terenie, gdzie ta będzie rozszerzać. Zostaliśmy skazani na wegetację, bo dzisiaj jak gospodarstwo się nie rozwija, to wegetuje – mówi ze złością i żalem Maciej Pietrzak.

Syn poszedł do pracy gdzie indziej, a pan Maciej ziemię oddał w dzierżawę. Teraz, kiedy pojawiły się słuchy, że Tomisławice mogą zamknąć do 2024 roku, wykup ziemi stoi pod znakiem zapytania. Gospodarz podkreśla, że to stracone lata, kiedy mógł rozwijać gospodarstwo, a teraz jest już za późno. Ma 70 lat. Po pracy na polu zostały mu trzy przepukliny na dole, trzy u góry. Siódma się robi na brzuchu. - I tak wyszła gospodarka – komentuje.

Rzeczywistość jest jednak złożona - część ludzi czekała na sprzedaż ziemi, inni nie oddaliby jej za żadne skarby. - Wieś się starzeje, młodzi wyjeżdżają. Dzieciaki cieszyłby się, gdyby rodzice sprzedali ziemię i podzielili pieniądze. Niektórzy bylina nas wściekli, bo nie powstała kopalnia – mówi Józef Drzazgowski. - A za ziemię płacili w miarę dobrze, nie można powiedzieć. Są też tacy, którzy nigdy nie chcieli oddać ziemi. W rodzinach tworzyły się kłótnie.

Trudniej było o odszkodowania. Bo jak udowodnić, że staw wysechł przez działalność kopalni? Znajdą się eksperci, którzy temu zaprzeczają.

Do Gopła wpływa 520 ton zanieczyszczeń

Z jeziorem Gopło, jedenastym co do wielkości w Polsce i największym na Pojezierzu Gnieźnieńskim, wiąże się wiele historii. Przebiegał tędy szlak bursztynowy prowadzący z Cesarstwa Rzymskiego nad Bałtyk. To tu mieszkał słowiański lud Goplan, a Juliusz Słowacki fantastyczną władczynią jeziora uczynił Goplanę – nimfę wodną, postać z „Balladyny”. Dziś istnienie jeziora, pełnego legend i historii jest zagrożone.

Któregoś dnia Józef Drzazgowski zobaczył, że do jeziora Gopło wpływa woda koloru kawy. Widziała to także grupa rolników z gminy Wierzbinek. Po licznych interwencjach, skargach i niechęci udało się zrobić ekspertyzę.

- Jedyna osoba, która wtedy zareagowała był dyrektor parków Krajobrazowych Województwa Wielkopolskiego, Janusz Łakomiec. Udało mu się pozyskać pieniądze na ekspertyzę od marszałka – opowiada Drzazgowski.

Ekspertyza wykonana przez zespół prof. Macieja Gąbki z UAM wykazała, że do Gopła rocznie wpływa 520 ton suchej masy zanieczyszczeń. Jak opowiada Drzazgowski wskutek tego kopalnia powiększyła ostojniki, gdzie woda ma się ostać co najmniej 24 godziny. - Niewiele to pomogło, bo kawowa woda cały czas płynie do Gopła – komentuje.

Ale to nie jedyny problem. W tej chwili jezioro utrzymuje swój stan tylko dlatego, że jest sztucznie zasilane z odwodnienia Tomisławic. Woda z odkrywki wpompowana jest do rzeki Pichny, stąd płynie do Noteci, następnie wpada do Kanału Ślesińskiego i na końcu do Gopła. Sama Noteć wyschła na odcinku 30 kilometrów, a woda w rzece pojawia się dopiero po zasileniu z Pichny.

Co stanie się po wyłączeniu pomp w kopalni? Obojętnie, czy będzie to 2024, czy 2030 rok poziom wody w Gople zacznie gwałtownie opadać. Dlaczego? Bo osuszone są rzeki i wody głębinowe, a zbiornik, który zostanie po odkrywce będzie drenował wodę z odległego o 7 kilometrów Gopła. Paląca pozostaje też kwestia tego, skąd wziąć wodę do zalania odkrywki po jej zamknięciu. Z obliczeń prof. Jana Przybyłka wynika, że nadwyżka wody w Warcie, którą można by skierować na te tereny jest tylko 130 dni w roku.

Wyschły stawy, uschły drzewa, znikają jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną?
Adam Jastrzębowski Konferencja na temat przyszłości jeziora Gopło. Od lewej: Józef Drzazgowski, Grzegorz Kulczycki, Sierpień '80 Kujawy i Pomorze i naukowcy z UAM: prof. Julian Chmiel, dr Michał Kupczyk

- Mówiliśmy o tym 14 lat temu. Wtedy nikt nas nie słuchał. Mówiono: Wartość węgla jest większa niż wysokość strat poniesionych przez środowisko. Pytam: Jaka była wartość 40 milionów ton węgla w porównaniu z kosztami naprawy tego, co zostało zniszczone?

- irytuje się Drzazgowski wspominając protest w Kruszwicy, gdzie w 2008 roku przeciwko kopalni zebrało się 5 tysięcy osób.

Jak wynika z obliczeń zespołu naukowego „Woda dla Kujaw - Żywność dla Polski” naprawienie szkód w rejonie Gopła ma kosztować do 2 miliardów złotych. Nie wiadomo czy znajdą się środki na jego realizację.

Drugi obszar działań ma skupiać się wokół Pojezierza Gnieźnieńskiego. W tym zakresie działa zespół parlamentarny ds. ochrony Pojezierzy Wielkopolskich oraz zespół naukowy na Uniwersytecie im. Adama Miskiewicza. Projekt naprawczy jest gotowy. Będzie kosztował 120 milionów złotych. Przedstawiciele rządu zapewnili o jego realizacji.

Wielka transformacja Wielkopolski Wschodniej i co dalej?

Osiemnaście, dziewięć, szesnaście. Sześćdziesiąt. Wypowiedzenia spływają cały czas. Nie wiadomo, kto i kiedy je dostanie.

Wyschły stawy, uschły drzewa, znikają jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną?
Adam Jastrzębowski Grzegorz Matuszak, przewodniczący międzyzakładowej "Solidarności" Górnictwa Węgla Brunatnego Zagłębia Konińsko-Turkowskiego

- Mamy setki telefonów: Co dalej? Co wiecie? Co zamierzacie? Kogo teraz będą zwalniać? Ilu? - mówi Grzegorz Matuszak, przewodniczący Organizacji Międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" Górnictwa Węgla Brunatnego Zagłębia Konińsko-Turkowskiego.

Takim sposobem w ciągu roku w grupie kapitałowej ZE PAK pracę straciło około 470 osób - w 2021 roku zatrudnionych było tu około 3800 pracowników, a obecnie jest ich 3330. Jeszcze dekadę temu pracowało tu 8700 osób.

ZE PAK szykuje listę osób do zwolnienia i przekazuje ją związkowcom. Kiedy ta zostaje im wręczona, decyzja już zapadła. Przewodniczący szukają na liście swoich członków i przekazują wiadomość: „Za trzy miesiące stracisz pracę, radź sobie sam”. Sytuacje są różne; ludzie mają kredyty, zobowiązania, choroby, samodzielnie utrzymują rodzinę.

- Pracy każdy szuka na własną rękę. Na dzisiaj nie mamy programu, który gwarantuje pracownikowi zatrudnienie gdzie indziej. Wiadomo, że elektromonter, elektryk, automatyk informatyk – oni zawsze jakąś pracę znajdą, ale górnik, operator maszyn, ciągów, po 15-20 latach pracy. Gdzie on pójdzie? - mówi Grzegorz Matuszak.

Pracy w regionie, ściśle powiązanym z sektorem wydobywczym, nie ma. - Znam firmy, które zniknęły z rynku, bo straciły możliwość zarabiania wykonując usługi dla kopalni i elektrowni. Autobus wodorowy grupy ZE PAK miał być produkowany w Koninie, a jest produkowany w Świdniku. Zlikwidowano FUGO i Elektrobudowę. Są firmy rodzinne, ale one zatrudniają kilkanaście, góra kilkadziesiąt osób – wylicza Dariusz Zbierski, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Górników Kopalni Węgla Brunatnego „Konin”.

Wyschły stawy, uschły drzewa, znikają jeziora. Pojezierze Gnieźnieńskie znika w oczach. Czy uda się zatrzymać katastrofę ekologiczną?
Adam Jastrzębowski Dariusz Zbierski, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Górników Kopalni Węgla Brunatnego „Konin”

Póki co nie ma też pomocy dla zwalnianych. Część przeniosła się do innych kopalni węgla brunatnego, do innych miast lub za granicę. Często wiąże się to z pozostawieniem rodziny i dojazdem do domu na weekendy.

Transformacja trwa, pieniędzy brak

Szczegóły transformacji zostały opracowane w Terytorialnym Planie Sprawiedliwej Transformacji Wielkopolski Wschodniej, który współtworzyło szerokie grono podmiotów z regionu. Plan jest załącznikiem do do programu Fundusze Europejskie dla Wielkopolski na lata 2021-2027. Na jego realizację przeznaczono Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji, a na chwilę obecną mowa jest o 387 mln euro dla Wielkopolski Wschodniej.

Jak informuje Maciej Sytek, prezes Agencji Rozwoju Regionalnego w Koninie oraz pełnomocnik Zarządu Województwa Wielkopolskiego ds. restrukturyzacji Wielkopolski Wschodniej, ostateczna kwota będzie znana po zakończeniu negocjacji umowy partnerstwa między stroną rządową i Komisją Europejską.

- W związku z brakiem zakończenia negocjacji dotyczących perspektywy finansowej 2021-2027 między stroną rządową i Komisją Europejską nie zostały jeszcze uruchomione środki finansowe z nowej perspektywy, w tym z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji – komentuje Sytek i dodaje, że Samorząd Województwa Wielkopolskiego w lutym tego roku wygospodarował unijne środki dla odchodzących z sektora paliwowo-energetycznego jeszcze z poprzedniej perspektywy finansowej 2014-2020. Przeznaczono je m.in. na doradztwo zawodowe, pośrednictwo, pracy, szkolenia z zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej czy umożliwienie otwarcia działalności gospodarczej.

Jak opowiadają związkowcy rozmowy o transformacji zaczęły się już w 2018 roku, a sformalizowano je rok później. Organizacje pracownicze starają się być wszędzie tam, gdzie toczą się rozmowy, ale jak na razie tylko na tym poprzestaje. - My już do znudzenia słyszymy o warsztatach, dyskusjach, badaniach, sondażach. Wszyscy mają jakieś wizje. Spotykamy się z osobami na różnych szczeblach i jesteśmy zgodni co do tego, że ma być jeden kierunek – pomoc, zabezpieczenie, ale w praktyce tego nie ma - mówi Grzegorz Matuszak.

W związku z tym związkowcy przygotowali obywatelski projekt ustawy w sprawie urlopów górniczych i energetycznych dla pracowników zatrudnionych w sektorze węgla brunatnego oraz odpraw emerytalnych. 18 maja powołano Komitet Inicjatywy Ustawodawczej. Projekt ustawy przewiduje, że górnicy węgla kamiennego i energetycy, którzy są cztery lata przed emeryturą, mogliby pobierać świadczenie w wysokości 75 proc. uposażenia. Pracownik nie mógłby podjąć w tym czasie pracy. Takie samo rozwiązanie obowiązuje w sektorze węgla kamiennego od 20 lat.

- Pieniądze na transformację Wielkopolski Wschodniej są jak yeti. Wszyscy o tym mówią, nikt tego nie widział – komentuje Dariusz Zbierski dodając, że dla pracowników uruchomienie tego funduszu jest kluczowe.

Górnicy obawiają się, że będzie tu „drugi Wałbrzych”, gdzie 20 tys. zwalnianych w ciągu czterech lat (1994-1998) górników węgla kamiennego nie otrzymało systemowego wsparcia, co doprowadziło do wyludnienia miasta i problemów społecznych.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Emilia Bromber

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.