Wykorzystywał młodych piłkarzy, a potem wracał do swojej rodziny
Na 12,5 roku więzienia skazał sąd Sebastiana S., byłego trenera, który wykorzystywał młodych piłkarzy z Wodzisławia Śl. - Nawet nie okazał skruchy. Nie było przepraszam - mówi "DZ" jeden z rodziców
Sąd był bezwzględny dla 37-letniego Sebastiana S., byłego trenera piłkarzy Młodzieżowego Klubu Piłkarskiego Centrum z Wodzisławia Śl. 12,5 roku więzienia to dużo, ale dla wielu rodziców wykorzystywanych chłopców to i tak zbyt łagodna kara. Wciąż przeżywają dramat jaki dotknął ich dzieci. I pytają: jak mogło do tego dojść?
Mamo, trener nie tylko trenuje. Dotyka nas, ale to nie jest masaż
Na początku 2013 roku wieść o rzekomym wykorzystywaniu młodych piłkarzy przez trenera zszokowała cały Wodzisław Śl. - To niemożliwe, żeby nikt niczego nie zauważył. Może to tylko wyłącznie wymysł dzieci? - słychać było na mieście.
Sebastian S. wiódł poukładane życie. Pracował na kopalni i opiekował się swoją żoną oraz córeczką. Był doświadczonym i lubianym trenerem. W klubie pracował ponad 4 lata. Miał odpowiednie kwalifikacje. Wcześniej odbył staż w I- ligowej Odrze Wodzisław i pracował w Naprzodzie Rydułtowy. Równocześnie trenował też seniorską drużynę IV- ligowej Unii Racibórz.
Wszyscy byli zadowoleni z pracy jaką wykonuje. Jego drużyna z rocznika 1998 była dwukrotnym mistrzem Śląska i pewnie zmierzała po kolejny tytuł... Piłkarze pod jego okiem rozwijali się, a rodzice planowali ich kariery. Jeżeli można było coś mu zarzucić, to tylko nadmierną impulsywność. Zdarzało mu się przeklnąć w czasie meczu i tyle.
- Nikt nie mógł tego zauważyć. Bo pedofile tak się właśnie zachowują. Żyją w sposób normalny wokół nas. Mają rodziny, pracę. Praktycznie tylko pokrzywdzeni mogą ujawnić ten dramat - wyjaśnia prof. Katarzyna Popiołek, dziekan Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Katowicach.
Tak było też w tym przypadku. Chłopcy niczego nie zmyślili. Mieli dość i przerwali zmowę milczenia. Okazało się, że Sebastian S. nie tylko trenuje. Robi coś jeszcze, ale nie było to zwykłe poklepywanie po plecach czy masaż. Rodzice byli w szoku. Po wyznaniu chłopców w ich domach rozdzwoniły się telefony. Nikt nie wierzył, ale trzeba było zareagować. Zorganizowano zebranie. Trenera odsunięto od drużyny, ale ten znajdował się już w rękach policji.
Liczba pokrzywdzonych rosła z każdym kolejnym miesiącem
Sebastian S. od początku nie przyznawał się do winy. Jednak zeznania i dowody przeciwko niemu były mocne. Najpierw było 4 pokrzywdzonych, później 7, a ostatecznie liczba wzrosła do 21. Przedstawiono mu 28 zarzutów.
- Chodzi o nadużycie stosunku zależności trenera wobec pokrzywdzonych i dopuszczenie się wobec nich innych czynności seksualnych - tłumaczyli prokuratorzy.
Przesłuchania nastolatków odbywały się w obecności psychologów, a także sądu, dzięki czemu nie musieli być obecni w czasie procesu i przeżywać tej traumy od nowa. Opinia biegłych obecnych przy przesłuchaniach chłopców nie pozostawia złudzeń. Nie mogli sobie zmyślić takich historii.
Proces Sebastiana S. ruszył słonecznego 3 kwietnia 2014 roku w Wodzisławiu Śl. Jeszcze przed wejściem na salę rozpraw ucałowała go żona. - Głowa do góry! Trzymaj się - mówiła na korytarzu. Jak to bywa w takich przypadkach, proces postanowiono kontynuować za zamkniętymi drzwiami. Trener nie przyznał się do winy.
Kilka dni temu przy obecności rodziców. W Sądzie Rejonowym w Wodzisławiu Śl. zapadł wyrok w tej sprawie. Sebastian S. najbliższe 12,5 roku spędzi w więzieniu. Prokuratorzy, którzy prowadzili przez długie miesiące wymagające śledztwo są zadowoleni.
- W sumie 26 zarzutów zostało potwierdzonych. Jesteśmy usatysfakcjonowani karą - mówi Witold Janiec, szef Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu Śl.
Natomiast żal mają rodzice. Nie do wymiaru sprawiedliwości, który w tym przypadku zadziałał bardzo sprawnie i wrażliwie. Żal do Sebastiana S.
- Nie przyznał się do winy. Nie okazał żadnej skruchy. Liczyłem, że powie chociaż przepraszam. Jest trochę ulgi, że nie skrzywdzi już nikogo więcej - mówi nam drżącym głosem ojciec jednego z chłopców, który nie chce podawać imienia i nazwiska. Widać po nim, że sprawa wciąż porusza w nim olbrzymie emocje. Trudno się dziwić.
Trener wykorzystywał młodych piłkarzy w latach 2008-2013. Ofiary miały wówczas nie więcej niż 15 lat. Do zdarzeń dochodziło między innymi na obozach, w samochodzie trenera czy nawet w szatni. Chłopcy byli mu posłuszni. Skoczyliby za nim w ogień.
Każdy z nich się rozwijał, osiągali wspaniałe wyniki, rodzice byli dumni... Dla młodych piłkarzy trener był autorytetem. On z kolei perfidnie to wykorzystywał. od niego przecież zależało kto zagra w pierwszym składzie. Każde nieposłuszeństwo mogło być karane odsunięciem od zwycięskiej drużyny, a chłopcom zależało na grze w pierwszym składzie.
- Trener dla młodych piłkarzy jest przewodnikiem życiowym. To autorytet, który wymaga posłuszeństwa. Od niego zależy dalszy los kariery sportowej. W takiej sytuacji młode osoby mogą nie odróżnić, czy dany gest jest niewłaściwy. W pełni mu ufają, a sprawca może to perfidnie wykorzystać - dodaje prof. Popiołek.
Chłopcy zostali drużyną i to im pomogło zapomnieć o dramacie
Od początku tej sprawy chłopcy byli przybici. Atmosfera była kiepska, ale cały czas trzymali się razem. To był trudny dla nich okres. Oprócz afery doszła zmiana trenera oraz szkoły.
- To był bardzo dobry zgrany zespół i taki pozostał. Gdy opuszczali szkołę większość miała świadectwa z czerwonym paskiem - mówi Gabriela Niemiec, dyrektorka Gimnazjum nr 2 w Wodzisławiu Śl., gdzie uczęszczali do szkoły.
Wielu z nich wraz z rodzicami skorzystało z pomocy psychologa. Spotykali się z nim w szkole, a także w innych bardziej przyjemnych miejscach.
Po traumie jaką przeżyli nie ma większego śladu. Grupa nadal trzyma się razem i to było kluczem do sukcesu. Bowiem większość nawet uczęszcza do klasy sportowej w szkole średniej.
- Wsparcie od całej grupy, którą spotkał ten sam problem miało tutaj kolosalne znaczenie. Czasami to jedyna recepta na wyjście z poważnych tarapatów - podkreśla psychoterapeuta Bożena Gojny.
Zespół opuściły dwie osoby, ale nie z powodu afery. Przeszły trenować do ekstraklasowego zespołu. Tam są większe możliwości.
- Pozostali grają razem i widać, że atmosfera wróciła. Osiągają coraz lepsze wyniki. Awansowali do I ligi juniorów. Zespół jest wśród 8 najlepszych drużyn na Śląsku - przyznaje Adam Mokry z MKP, w którym na co dzień trenuje około 200 dzieci.
Piłkarze znów cieszą się z gry, klub odbudowuje zaufanie... Wszystko wróciło do normalności? Niezupełnie. Rodzice wciąż przeżywają swój wewnętrzny dramat. I pytają: jak mogło do tego dojść?