Wyjątkowy ksiądz z Wrocławia jeździ konno, autobusem i motocyklem, uprawia ju jitsu i gra na gitarze
Ks. dr Kacper Radzki, nowy rektor Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu, opowiada o pracy z młodymi ludźmi, wyzwaniach, które stoją przed księżmi w dzisiejszym świecie oraz o prywatnych pasjach: sporcie, muzyce, jeździe na motorze i... autobusem.
Czy pod księdza rządami wrocławskie seminarium duchowne czeka rewolucja?
Myślę, że każdy rektor własną osobą wprowadza zmiany. Nie zamierzam jednak we wrocławskim seminarium robić rewolucji. Mam kilka nowatorskich pomysłów, bo każde czasy dyktują swoiste zmiany w sposobie formacji i w wychowaniu. Absolutnie nie będzie to jednak rewolucja.
Jakie to będą zmiany?
Wolą księdza arcybiskupa jest poprawa regulaminu, który ostatnio był zmieniany dość dawno. Należy pamiętać, że obecne regulacje to efekt istnienia seminarium w systemie totalitarnym. Wiele zapisów wówczas korespondowało z tamtymi realiami. Klerycy szli do wojska, mieli też obowiązek wychodzenia na miasto parami, żeby się pilnować. W każdym momencie mogli być przecież inwigilowani. Dziś mamy zupełnie inne warunki na zewnątrz i musimy do nich dostosować regulamin.
Na początku będę się bacznie przyglądał pracy seminarium. Znam je z czasów, kiedy byłem klerykiem. W tym momencie trudno mówić o kategorycznych zmianach. Nie jestem też ostatecznym decydentem, decyzje podejmuje ksiądz arcybiskup. Zapewne to, że ksiądz arcybiskup widzi mnie na tym miejscu jest związane z tym, że aprobuje system wychowawczy, który sobą reprezentuję. Zmiany będą zmierzać w kierunku większego zaangażowania kleryków w życie duszpasterskie. Chodzi o to, żeby bardziej zaangażować ich w wydarzenia diecezjalne, w życie parafian. Powinni mieć większy kontakt z duszpasterstwem, ale szerzej rozumianym, nie tylko ograniczającym się do udziału w nabożeństwach liturgicznych.
Zmiany będą oznaczać, że klerycy wyjdą z zamknięcia do ludzi?
Seminarium było, jest i będzie miejscem odosobnienia i to się nie zmieni. Formacja diecezjalna tym różni się od zakonnej, że księża diecezjalni nie żyją we wspólnotach zamkniętych. Z założenia kształcimy tych, którzy będą żyli wśród ludzi. Chodzi po prostu o to, aby inspirować chłopaków pragnących stać się kapłanami. Żeby była jasność: nie uważam, że do tej pory w seminarium robiono coś źle. Jestem przekonany, że każdy wykonuje i wykonywał swoje obowiązki najlepiej jak potrafi i z takimi właśnie intencjami. Absolutnie nie jest tak, że coś się dzieje drastycznie złego i wymaga szybkiej korekty. Po prostu ludzie i czasy się zmieniają. Będziemy chcieli przyszłych księży przygotowywać do czasów, które ich czekają. Obecnie zmiana pokoleniowa następuje błyskawicznie. Chłopak, który w 2017 roku zdecyduje się na przyjście do seminarium, będzie wyświęcony w 2023 roku i będzie szedł do zupełnie innego świata, być może diametralnie różnego od tego, z którego przyszedł.
Kolejnym wyzwaniem jest podejście do młodych ludzi. Młodzież zachowuje się inaczej teraz niż 10 lat temu.
Odwiecznym dylematem każdego z wychowawców jest wyzwanie, na ile myśl pedagogiczna ma się dostosować do myśli świata. Moim zdaniem nie chodzi jednak o dostosowywanie, tylko o odpowiedź na postawę współczesnego świata. Młodzież jest inna, ale nie pokusiłbym się o wartościowanie, że dzisiejsza jest gorsza od wczorajszej. Każda młodzież ma swój czas i swoje wyzwania z którymi musi się zmierzyć. Dlatego jest inna.
Coraz więcej mężczyzn wybiera się do seminarium w późniejszym wieku. Ksiądz jest tego dobrym przykładem, bo został wyświęcony w wieku 32 lat. Czy życiowe doświadczenia pomagają w późniejszej drodze kapłańskiej?
Pomagają i przeszkadzają. Nie chcę generalizować, mogę mówić tylko o swoich odczuciach. Każdy z księży ma własną odmienną i bardzo indywidualna historię powołania. Dla mnie trudnością było zaistnienie w seminarium jako klerykowi. Bramy wrocławskiego seminarium przekroczyłem już jako doświadczony, 27-letni mężczyzna. Wcześniej przez kilka lat byłem wychowawcą w zakładzie poprawczym w Jerzmanicach-Zdroju. Skończyłem pedagogikę specjalizując się w resocjalizacji. Pracowałem na samodzielnych stanowiskach. Nagle stałem się jednym z wielu kleryków w miejscu, gdzie - moim zdaniem - nie było pomysłu, co robić ze starszymi. Moi koledzy z roku byli w wieku moich wychowanków. Na początku czułem się bardziej jak ich wychowawca, ale to potem się zmieniło.
Oni też do księdza podchodzili inaczej?
Jeśli tak, to szybko im przeszło. Tutaj zadziałały wszystkie mechanizmy, które występują w grupach jednorodnych, z czasem różnice zanikają. Owszem cieszyłem się inną pozycją, nie powiem, że lepszą, ale na pewno inną. Z kolei w mojej pierwszej parafii, w Oławie, przekonałem się, że może mi być łatwiej. Początkowo uważałem, że jako 32-letni neoprezbiter miałem kilka lat „w plecy”, ale szybko zorientowałem się, że to, co ja wiem o funkcjonowaniu człowieka, nie tylko w sferze duchowej, jest bezcenne. Moi koledzy tego nie wiedzieli, wielu rzeczy musieli się nauczyć. Na pewno doświadczenie życiowe niezwykle pomogło mi w mojej kapłańskiej drodze. W odpowiedzi na podobne, dojrzalsze powołania działa w Krakowie seminarium dla kandydatów 35 plus, czyli dla osób, które chęć zostania księdzem odkryły stosunkowo późno.
Jest ksiądz za zniesieniem celibatu? Dyskusja trwa o tym od lat.
Była, jest i będzie. Celibat jest dyscypliną kościelną uzależnioną od jednej decyzji papieża. I jemu to zostawiam.
Robi ksiądz wiele innych rzeczy, można wymienić chociażby mistrzostwo w ju jitsu, granie na gitarze basowej, czy nurkowanie. Czy księdzu doba wystarcza do tego wszystkiego?
Fakt, że poszedłem do seminarium później o te kilka lat dał mi czas na robienie czegoś więcej w życiu, stąd mój wachlarz zainteresowań. Wiele rzeczy, które robię pozwala mi na lepszy kontakt z młodzieżą. Dziś to, że jestem związany z pedagogiką oceniam opatrznościowo, a uważałem to wszystko za zbiegu okoliczności. Chciałem być księdzem od kiedy pamiętam. W okolicach szkoły średniej te chęci jednak osłabły. Nie poszedłem po maturze do seminarium. Zacząłem studiować zarządzanie, nie skończyłem jednak tych studiów. Założyłem własną działalność gospodarczą, prowadziłem sekcje sportowe, także kursy samoobrony. Tymi kursami zainteresował się kierownik internatu z poprawczaka w Jerzmanicach. Prowadząc własną firmę ledwo wiązałem koniec z końcem, więc zapytałem kierownika, czy nie mógłbym zostać zatrudniony w charakterze strażnika. Kierownik powiedział, żebym rozpoczął studia pedagogiczne, to zaoferuje mi coś więcej. I tak trafiłem na pedagogikę. Początkowo myślałem, że to porażka, ale praca w poprawczaku mnie wciągnęła, pedagogika również.
Pamięta ksiądz ten moment, kiedy w końcu zdecydował się wstąpić do seminarium?
To nie był jeden moment. Ta myśl przychodziła ciągle, nie dawała mi spokoju. Odejście z zakładu poprawczego było dla mnie społecznym regresem. Straciłem zatrudnienie, dochody. Obecnie bycie księdzem nie daje z urzędu takiej pozycji społecznej, czy warunków, jak niektórym się wydaje. Wewnętrznie jednak odnalazłem spokój.
Rodzice byli zaskoczeni, czy spodziewali się takiej decyzji?
Nie byli zaskoczeni. Są bardzo wierzącymi ludźmi, moją decyzję interpretowali właśnie w kategoriach wiary. Nie mogą narzekać na brak zajęć. Mam dwie młodsze siostry, które mają w sumie 9 dzieci. Umawialiśmy się właśnie tak, że one to nadrobią (uśmiech).
Jako młody człowiek został ksiądz rzucony na głęboką wodę, pracując w poprawczaku z trudną młodzieżą. Takie doświadczenia pomogły w późniejszej pracy?
To był całkiem inny świat. Miałem wychowanków starszych od siebie. Zaczynając pracę miałem niecałe 20 lat, a w zakładzie poprawczym można przebywać do 21. roku życia. Oni nie mogli wiedzieć, że jestem młodszy. Z kolegami przygotowaliśmy specjalny fortel, dzięki któremu umieszczeni w zakładzie myśleli, że mam 25 lat. W poprawczaku trafiłem na bardzo dobrych nauczycieli, którzy istotnie wpłynęli na moją pedagogikę i w tamtym okresie bardzo mi pomogli. Z perspektywy czasu wiem, że ukształtowały mnie: Liturgiczna Służba Ołtarza, byłem ministrantem od piątego roku życia, harcerstwo, sztuki walki i właśnie praca w zakładzie poprawczym. Cały czas jeżdżę do Jerzmanic, do zakładu poprawczego. Jestem tam kapelanem. Dzięki temu mam kontakt z młodzieżą z różnych środowisk: od resocjalizacji, przez duszpasterstwo w Federacji Skautów Europy, pracę z uczniami, studentami, aż do kleryków. To dla mnie, jako pedagoga, jest bardzo cenne doświadczenie.
Sport to także ważna część księdza życia
Bardzo. Jeżeli chodzi o sporty walki, to wiele było w tym przypadku. Zainteresowałem się tymi sportami, ponieważ w Złotoryi, z której pochodzę, była właśnie taka sekcja. Na początku słabo sobie radziłem, ale byłem ambitny, więc postanowiłem, że nie ma opcji, abym zrezygnował. Teraz biegam, ćwiczę na siłowni. W ciągu dnia mam godzinę, półtorej dla siebie. To jest mój sposób na oderwanie, spotkanie ze sobą, na wewnętrzną rozmowę.
To podejście do sportu, sam sport, przechodzi jakoś z księdza na młodzież, którą ksiądz wychowuje? Też uczy ksiądz ich samodyscypliny, jak w sporcie? Podejścia do spraw codziennych, systematyczności? Bo człowiek, który trenuje, to te rzeczy ze sportu przenosi też chyba do życia zawodowego.
Człowiek samym sobą wpływa na innych. Ja swoich uczniów jakoś tak specjalnie nie uczę tych rzeczy. Wychowanie jest przede wszystkim procesem naśladowczym. I w dzisiejszym świecie młodemu człowiekowi trzeba w jakiś sposób zaimponować, żeby on chciał być podobnym, niekoniecznie takim samym. Jeśli któremuś ze swoich wychowanków zaimponowałem, to siłą rzeczy wpływam swoim sposobem życia, na to, jak oni próbują postępować.
We wrocławskim seminarium jest siłownia.
Ćwiczyłem w niej, kiedy tam byłem. Na pewno swój sprzęt tam przewiozę, co z pewnością ją trochę urozmaici.
Nie brakuje głosów złośliwych, nawet wśród księży: że sporty walki, ju jitsu księdzu nie przystoją.
Każdy ma prawo do swojego postrzegania innych i swojej opinii na ten temat. To zależy, do czego i z jaką intencją się tego używa. Jeśli komuś się to nie podoba, to nie musi tego robić. Mnie sporty walki w kapłaństwie nie przeszkadzają. Bo nie są w moim życiu rzeczą najważniejszą. W kapłaństwie najważniejsze jest wskazywanie sobą na Jezusa - na pewno mieczem czy kimonem się tego nie zrobi, ale za miecz łapie człowiek, w kimonie też jest człowiek to on decyduje o sposobie i intencji wykorzystania rzeczy, których używa. Półtorej, czy godzina spędzone w siłowni czy sali sportowej nie odejmuje mi czasu, który spędzam na modlitwie kapłańskiej czy dodatkowej. A lubię się modlić, modlę się kiedy biegam, często się modlę, kiedy jeżdżę na rowerze, na motocyklu. Być może to jest kontrowersyjne, ale ksiądz, który jest kapelanem wojska i korzysta z broni, też może być kontrowersyjny. Sport to jest moje hobby, ale nie jest moim sposobem na życie.
Ilu ksiądz wychował mistrzów sportów walki?
Kilkunastu. Przestałem w pewnym momencie liczyć, ilu moich wychowanków zdobyło stopnie mistrzowskie.
W tej grupie były osoby, które przed uprawianiem sportu, były na nie najlepszej drodze życia. Zdarzały się takie przypadki, że dzięki księdzu, dzięki księdza sportowej pasji, udało im się wyjść na prostą?
Nie przypisywałbym zasług sobie. Absolutnie. Istotnie - to, co u jednych budzi kontrowersje, u drugich może być świetną sprawą na złapanie kontaktu. I jeśli tylko mogę, to to robię. Przy okazji treningu, przy okazji ju jitsu, ale nie tylko, bo i w czasie pływania, biegania, harcerstwa, siłowni, czegokolwiek - gry w zespołach - młodzi ludzie mają możliwość spotkania się nie tylko z trenerem, instruktorem, ale przede wszystkim z księdzem.
A muzyka w księdza życiu? To też ważny element.
Muzyka poszerza horyzonty. Do muzyki sprowokowali mnie, choć na początku nawet i przymusili, moi rodzice. Jako dziecko chodziłem do ogniska muzycznego - uczyłem się grać na fortepianie. Skończyłem dlatego, że rodzice uznali i uczyli mnie, że to, co się zaczęło, trzeba skończyć, choć miłością do gry na fortepianie nie pałałem. Ale odkryłem dzięki temu muzykę. I kiedy uświadomiłem sobie, że znam się na niej, na graniu, a moim koledzy, którzy zaczynają się uczyć grać na gitarze, zupełnie nie, to wtedy zapisałem się, bez przymusu, na grę na gitarze basowej. I dzięki temu dziś jakoś sobie na gitarach i klawiszach radzę. Grałem później z kolegami w seminarium, w zespole, na fajnym poziomie. To też nam pozwalało, w inny sposób, podejmować trud głoszenia dobrej nowiny.
Jest szansa, żeby taki zespół gitarowy został reaktywowany w seminarium?
To zależy od chłopaków. Będę ich zachęcał. A ja mogę w nimi zagrać gościnnie.
Bo przez muzykę też można głosić ewangelię.
Dobrym przykładem jest ksiądz Jakub Bartczak, który robi to... rapując. Świetnie dociera, w ten sposób, z przekazem, do ludzi. Oczywiście trzeba przypilnować, żeby później nie okazało się, że pod płaszczykiem głoszenia ewangelii, wychodzi coś zupełnie innego. Powinno chodzić tylko o prowadzenie, przy pomocy muzyki, ludzi do Jezusa. To jest cel - reszta jest środkiem.
Kościół szuka różnych sposobów dotarcia do ludzi? Do przyciągnięcia ich do Kościoła.
Kościół wcale niczego nie musi szukać - wiele narzędzi samych się narzuca. Wystarczy po nie sięgnąć, a żeby po nie sięgnąć, trzeba się na nich znać, albo być troszkę odważniejszym, niż to co zakłada stereotypowe „bycie księdzem”. Apostołowie też musieli być odważni. Paweł jak wychodził mówić do Greków na Aeropag, w ich zabudowaniach i świątyniach, też sięgał po grecką filozofię, i musiał być odważny, w tym co mówił. Narzędzia dostarczają nam czasy - trzeba tylko zdobyć odpowiednie uprawnienia do ich używania, do posługiwania się nimi.
A czy zdaniem księdza da się wychować przyszłego księdza w seminarium? Czy to jest możliwe, żeby tak wychować, ukształtować, żeby w przyszłości, w swojej pracy, posłudze kapłańskiej, nie zbłądził?
Nie. Dopóki człowiek jest wolny, to może wybrać drogę, którą uzna za stosowną, którą uzna za słuszną. To jedna sprawa. Z drugiej strony nie ma mowy, żeby przez sześć lat wychować. Można w jakiś sposób ukierunkować, ukształtować. Młodzi mężczyźni przychodzą do seminarium już wychowani. To z jakich rodzin wychodzą, rzutuje, jacy są i jakimi będą. Naszym zadaniem w seminarium jest i będzie w miarę możliwości, jeśli da się, scementować system wartości, który będzie zgodny z chrześcijańskim. Piotr był znakomicie uformowany w momencie, gdy krzyżowano Jezusa. Judasz też był znakomicie uformowany - jestem przekonany o tym… Kwestii wolności i wyboru nie zmienimy. Z drugiej strony można też zadać pytanie: czy można przygotować młodych ludzi do życia w małżeństwie bez ryzyka, że po pewnym czasie nie będą mieli siebie dosyć? No nie można.
Na koniec wróćmy do rzeczy bardzo przyziemnych. Potrafi ksiądz prowadzić autobus.
Zrobiłem uprawnienia jeszcze jako wikary we Wrocławiu. To, że prowadzę autobus, to jest pewien zbitek okoliczności. Byłem przy parafii, przy której nie było szkoły. I w Henrykowie dyrektor liceum, ksiądz Jan, szukał kogoś, kto pomógłby mu pracować w internacie i ewentualnie zajął się powstającymi wtedy klasami mundurowymi, w kontekście wychowania fizycznego, z elementami samoobrony. Dogadaliśmy się. Przyjeżdżałem do Henrykowa z Wrocławia na jedną nockę do internatu i na kilka godzin zajęć. A w parafii we Wrocławiu miałem jedną mszę wieczorem i dużo czasu do wykorzystania w wakacje. Postanowiłem więc, że zrobię prawo jazdy na wszystko, co możliwe. I bardzo szybko mi się to przydało. Przyszedłem pracować do szkoły w Henrykowie. W pewnym momencie rozwiązywała się Fundacja Henri-cianum założona przez księdza kardynała Henryka Gulbinowicza. Fundacja posiadała także autobus. Zarząd fundacji planował autokar spieniężyć i darowiznę przekazać na potrzeby liceum w Henrykowie. Kiedy się o tym dowiedziałem w te pędy pobiegłem do dyrektora i poprosiliśmy księdza kardynała, by fundacja przekazała nam autokar. I tak się stało. I dzięki temu wykorzystujemy go teraz do szkolnych wyjazdów, na wycieczki, gdzie się da. A ja jestem kierowcą… Lubię jeździć, czym się da. Pomyślałem sobie, że gdybym był w innym momencie życia, i nie miał powołania, to chciałbym bardzo być pilotem samolotów pasażerskich typu jumbo jet. Bardzo mnie to interesuje, intryguje - wszystko co się rusza. Narty też, łyżwy, konie.
Jeździ ksiądz konno?
To już trochę dawne dzieje. Ale potrafię sobie jeszcze poradzić z koniem. Natomiast na nartach często jeżdżę - z kolegami księżmi jeździmy zawsze w góry, na tydzień ferii. Na nartach można bardzo fajnie odpocząć.
Ma ksiądz uprawniania na samochód, autobus, motocykl.
W prawie jazdy mam tzw. tablicę Mendelejewa. Czyli wszystkie uprawnienia. Mogę jeździć wszystkim.
To kiedy ksiądz zrobi kurs pilotażu?
Nigdy, to jest zbyt drogie. Dodatkowo drogie jest utrzymanie licencji - trzeba mieć wylatanych wymaganą liczbę godzin rocznie, a gdy się nie ma swojej maszyny, to trzeba wynajmować, a to drogi sport. Myślę sobie, że nie wszystko trzeba mieć, o niektórych rzeczach można tylko marzyć. Niech będą w moim życiu takie rzeczy, które będą mi uświadamiać, że nie mogę wszystkiego. To jest bardzo dobre. Bo człowiek wszystkiego nie może.
Rozmawiali: Malwina Gadawa i Robert Migdał