Wkrótce rzuci wyzwanie „Matce z naszyjnikiem”
O Himalajach słyszał każdy, ale na własne oczy widziało je niewielu. Na szczyty najwyższych gór świata wspięli się wybrani. Do tego grona ma szansę dołączyć wkrótce Łukasz Ledwczuk
To spełnienie moich marzeń, ale i wielkie wyzwanie. A dlaczego akurat ta góra? Namówił mnie na nią kolega, z którym wspinam się od lat. Jest piękna, ale i niełatwa do zdobycia - mówi Łukasz Lewczuk.
Co ciekawe, „Matka z naszyjnikiem” - czy też według innego tłumaczenia „Klejnot (Amulet) Matki” - nie ma jednoznacznie określonej wysokości. Różne źródła podają od 6812 do 6856 metrów nad poziomem morza.
- Do najwyższych szczytów trochę jej brakuje, ale warto wiedzieć, że wybrana przez nas droga jest technicznie trudniejsza niż najpopularniejsza ścieżka na Mount Everest. Na pewno czeka mnie trudne wyzwanie, do którego przygotowuję się od wielu miesięcy - mówi 38-letni białostoczanin.
Przeciętnemu człowiekowi wspinaczka wysokogórska kojarzy się z przełamywaniem własnej słabości, walką z naturą, ale i dużym ryzykiem. Lista tych, którzy po którejś z wypraw nie wrócili do domu, jest bardzo długa i stale się powiększa.
- Ryzyko zawsze jest, bo góry są przecież nieprzewidywalne. Zawsze może zdarzyć się załamanie pogody, lawina, oderwanie się skały, czy po prostu ludzka słabość. Pod Ama Dalam w 2006 roku zginęło sześć osób po zasypaniu przez lawinę obozu numer trzy - opowiada nasz rozmówca. - Mi także zdarzyło się kilka razy oderwać od ściany, na szczęście nic złego się nie stało. Staram się podchodzić do tego pozytywnie, bo wspinanie się to moja pasja, a Himalaje to wielkie marzenie - dodaje.
Wszystko zaczęło się w szkole podstawowej. Łukasz należał do harcerstwa i miał m. in. zajęcia na ściance w siedzibie Straży Pożarnej przy ul. Warszawskiej.
- Spodobało mi się wspinanie, zjazdy, uprzęże, karabińczyki. Polubiłem towarzyszący temu przypływ adrenaliny. W szkole średniej miałem kolegę, który też miał taką pasję i razem chodziliśmy na ściankę w Szkole Podstawowej numer 43. Potem była przerwa, ale po studiach wróciłem do wspinaczki. Tyle, że już wyjeżdżałem na naturalne skałki, do Jury Krakowsko-Częstochowskiej, zaliczyłem letni i zimowy kurs w Tatrach. Potem były Alpy, a teraz Himalaje - uśmiecha się nasz rozmówca, który jest funkcjonariuszem Straży Granicznej.
Co jest najważniejsze, by móc uprawiać wspinaczkę wysokogórską?
- Trzeba to kochać, czyli mieć zamiłowanie do sportów wysokiego ryzyka i do gór. Ale trzeba być też człowiekiem wytrzymałym i sprawnym fizycznie. Dlatego cały czas staram się coś robić. Pływam, biegami, chodzę na siłownię, wspinam się na skałki - wylicza członek Klubu Wysokogórskiego w Warszawie. - Ale trzeba też znać własne ograniczenia, wiedzieć, kiedy trzeba się wycofać, bo takie sytuacje również się zdarzają. Powiedzenie głosi, że góry będą stać zawsze i można do nich wrócić. Brawura i brak wyobraźni mogą drogo kosztować - dorzuca.
Na Himalaje białostoczanina namówił Jarosław Zdanowicz, który już tam był. Polacy przygotowują się do wyprawy od dziesięciu miesięcy, bo chodzi nie tylko o przygotowanie fizyczne, plan samego wejścia na szczyt, ale i logistykę.
- Jest sporo formalności, jak uzyskanie zezwoleń, załatwienie ubezpieczeń i wielu rzeczy na miejscu. Do tego dochodzi przygotowanie nas samych. Za kilka dni jedziemy w Alpy, gdzie chcemy wejść na Mount Blanc. Chcemy przetestować sprzęt, który będzie nam służyć w Himalajach, a dla mnie ważne będzie też przyzwyczajenie organizmu do tak dużych wysokości - mówi Łukasz Lewczuk.
Wyprawa na Ama Dablam ma charakter prywatny i polscy himalaiści ponoszą jej koszty. A nie jest to tania eskapada.
- Himalaje stały się ostatnio bardzo komercyjne, Nepalczycy starają się na tym zarobić. Trudno się temu dziwić, bo to raczej biedny naród, o pracę w wysokich górach nie jest łatwo. Często uczestnictwo w takich wyprawach to ich jedyne źródło utrzymania. Przy wynajęciu polskiego biura należy się liczyć z kosztami około 20 tysięcy złotych, plus kilka tysięcy na bilety w obie strony. My robimy to sami, ale i tak trzeba będzie wyłożyć kilkanaście tysięcy - informuje białostoczanin.
Wyprawa ruszy w październiku. Właśnie ten miesiąc, a także maj, to najlepszy czas na ataki na wysokie szczyty. Od czerwca do września w Nepalu szaleją monsuny i wychodzenie w góry nie jest najlepszym pomysłem. Całość potrwa około czterech tygodni. Sama akcja, to mniej więcej dziesięć dni. Polaków czeka długi atak, bo od obozu na wysokości 4400 metrów, a więc grubo ponad dwa kilometry.
- Myślę, że jeśli pogoda dopisze, to mamy duże szanse na zdobycie Ama Dablam. A co potem? Nie planuję kolejnych wypraw w Himalaje. To jednak jest bardzo czasochłonne i wymaga dużych nakładów finansowych. No i ucierpi na tym rodzina, bo ponad miesiąc nie będzie mnie w domu - przekonuje Łukasz Lewczuk.
Kto wie, czy jednak nie zmieni zdania, bo w jego ślady idzie syn Piotr, który ma dziesięć lat i już się wspina na skałki i podziela pasję taty. Może zatem w przyszłości będzie rodzinna wyprawa na jakąś wielką górę?
- Ha ha, kto wie. Ale na razie myślę o tej najbliższej eskapadzie. Czego mi życzyć? Żebym szczęśliwie wrócił z gór do domu - kończy Łukasz Lewczuk.