Walka o dusze. Jak w Dębiakach (nie) powstały warsztaty terapii zajęciowej
To dyskryminacja niepełnosprawnych - prezes Jacek Piechota oburza się na Starostwo Powiatowe w Mielcu, które nie chce sfinansować warsztatów terapii zajęciowej w Dębiakach. Nie chce albo nie może.
Prezes Jacek Piechota wymarzył sobie warsztaty terapii zajęciowej dla niepełnosprawnych. Zna z doświadczenia problemy tego środowiska, wie, czego niepełnosprawnym trzeba, więc założył stowarzyszenie pomocowe, pozyskał nawet budynek na organizację warsztatów, zgromadził chętnych do zajęć i zaczął starać się w Starostwie Powiatowym w Mielcu o dofinansowanie. I rozbił się o mur.
Starostwo punkt po punkcie tłumaczy, dlaczego nie może wyjąć z kasy ponad 2,8 mln złotych na pomysł Stowarzyszenia „Otwórzmy przed nimi świat”, co prezesa Piechoty kompletnie nie przekonuje. I zapowiada, że jak będzie trzeba, to ruszy przeciwko starostwu na wojnę sądową.
Miłe sporu początki
Umowę podpisywano niemal z fanfarami. W siedzibie Urzędu Gminy Tuszów Narodowy w połowie 2016 roku zgromadziły się władze samorządowe i władze stowarzyszenia, w błyskach migawek fotoreporterów podpisano umowę użyczenia budynku zlikwidowanej szkoły w Dębiakach, przejmowało go stowarzyszenie właśnie dla potrzeb warsztatów terapii zajęciowej dla niepełnosprawnych. Wójt Andrzej Głaz nie ukrywał radości, że nieużywany od siedmiu lat pustostan zyska nowe życie i nowy podmiot zyska nowe pieniądze na remont obiektu. A i nie bez znaczenia jest fakt, że „wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom społecznym niepełnosprawnych”. No i kilka nowych miejsc pracy w tej nowej inicjatywie też się liczy na lokalnym rynku.
Strony porozumienia nie ukrywały, że umowa pozwoli wystąpić do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych o dofinansowanie na - i tu zaczyna się lista problemów - remont i dostosowanie obiektu do potrzeb niepełnosprawnych, jego wyposażenie, zakup środków transportu, sfinansowanie ponad 10 etatów dla pracowników i koszty utrzymania całego interesu przez pierwszych kilka miesięcy funkcjonowania.
Zarząd stowarzyszenia napisał „biznesplan”, czyli czego zakładanym w Dębiakach warsztatom terapii zajęciowej trzeba, po czym wyszczególnienie w postaci wniosku o dofinansowanie wysłał do mieleckiego starostwa, jako że ono z racji ustawowych kompetencji ma w pieczy niepełnosprawnych. A warsztatom terapii zajęciowej w Dębiakach trzeba: ok. 1,8 mln zł na adaptację pomieszczeń, 250 tys. na wyposażenie, 418 tys. na dwa samochody, którymi stowarzyszenie miałoby transportować niepełnosprawnych na zajęcia i 400 tys. zł na prowadzenie działalności przez pół roku.
Starostwo wniosek przyjęło, powołało specjalną komisję do jego oceny, komisja na widok sum chwyciła się za głowy i w dyplomatyczny sposób odpisała, że dofinansowania nie będzie.
Protokół rozbieżności
Owszem - uznało starostwo - cel szlachetny, potrzeby niepełnosprawnych dostrzega, ale przecież w powiecie już jedne WTZ są. A poza tym, po co kupować dwa samochody na własność, skoro można transport wynajmować. I po co pielęgniarka na etacie, skoro można korzystać z fachowej siły wynajętej.
Było trochę jeszcze drobniejszych zastrzeżeń, a zwłaszcza jedno, które dało początek ożywionej korespondencji pomiędzy prezesem stowarzyszenia a starostwem: rząd dusz. Bo żeby WTZ działały, to muszą mieć dla kogo. Toteż stowarzyszenie sformułowało listę ponad 45 niepełnosprawnych, którzy wyrazili chęć uczestniczenia w zajęciach w Dębiakach. Starostwo listę zweryfikowało i wyszło mu, że 11 „ochotników” jest uczniami ośrodka szkolno-wychowawczego, gdzie i tak mają zajęcia, kolejnych 18 socjalizuje się w mieleckim środowiskowym domu samopomocy, gdzie też mają zajęcia, a kolejnych dwoje rehabilituje się społecznie i zawodowo w istniejących już WTZ w Mielcu. A jeszcze dobrze zorientowana w sytuacji pani ze starostwa („tylko ja panu tego nie mówiłam”) zapewnia, iż część umieszczonych na liście stowarzyszenia „ochotników” nie miała pojęcia, że się na niej znalazła, bo nikt ich o zdanie nie pytał.
Pojawiła się jeszcze jedna przeszkoda, która najmocniej ubodła zarząd stowarzyszenia: WTZ w Dębiakach miały bowiem przygotowywać zawodowo niepełnosprawnych. Żeby dostać się na zajęcia, trzeba mieć wskazanie komisji orzekającej na terapię zajęciową. A wielu „ochotników” z listy miało już wskazania do zakładu aktywności zawodowej, złożyli nawet wnioski do jedynego w powiecie zakładu aktywności zawodowej i czekali aż znajdzie się dla nich miejsce. I ci zaczęli się powoli z listy wycofywać.
- Bo w starostwie uznali, że jak się ma wskazania do ZAZ, to nie można uczestniczyć w zajęciach WTZ, tylko to jest ich wymysł, bo nie potrafili podać przepisu, który mówi „albo - albo”. Spora część kandydatów do naszych WTZ zrezygnowała z powodu konieczności stawiania się na komisję orzekającą
- denerwuje się prezes Piechota.
Po prostu przestraszyli się, że jak od komisji dostaną wskazanie do WTZ, to stracą szansę na ZAZ i pracę w nim.
W mieleckim starostwie pochylili się nad problemem prawnym i przyznali, że nie ma przepisu, który bezpośrednio przypisywałby niepełnosprawnych albo do WTZ, albo do ZAZ. I problemem podzielili się z instancjami wyższymi.
- Zwróciliśmy się do Wojewódzkiego Zespołu do spraw Orzekania o Niepełnosprawności, do biura pełnomocnika rządu do spraw niepełnosprawnych o wyjaśnienia - mówi Beata Kardyś, dyrektor PCPR w Mielcu. - Otrzymaliśmy wskazówki, że osoba niepełnosprawna nie może mieć jednocześnie wskazania do warsztatów terapii zajęciowej i zakładu aktywizacji zawodowej, czyli jednocześnie być i nie być zdolną do pracy.
I w ten sposób dla powstających w Dębiakach warsztatów zaczęło brakować chętnych. A jak nie ma chętnych, to i powstanie samego ośrodka przestawało mieć sens. A wtedy i wątpliwe stało się dofinansowanie ze starostwa. I - w konsekwencji - samo stowarzyszenie. Stąd irytacja prezesa Piechoty, który do Powiatowego Zespołu do spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Mielcu napisał: „Takie postępowanie, powodujące konieczność dodatkowego orzecznictwa, będziemy traktować jako dyskryminację osób niepełnosprawnych oraz powodowanie dodatkowych kosztów i trwonienie środków publicznych”.
Poszukiwania chętnych
Stowarzyszenie zaczęło więc kompletować nową listę chętnych do WTZ w Dębiakach, ale nie zrezygnowało z dociekania, dlaczego ci z orzeczeniem do zakładów aktywizacji zawodowej nie mogą uczestniczyć w warsztatach terapii zajęciowej. Prezes Piechota mówi, że trzy razy na tę okoliczność monitował starostwo i trzy razy „dostawał bełkot prawniczy”. Lista chętnych - zapewnia prezes - coraz dłuższa, a może być jeszcze dłuższa, kiedy do Dębiaków zgodzą się dojeżdżać niepełnosprawni z gminy Padew Narodowa, którzy ciągle jeżdżą do warsztatów w Tarnobrzegu.
- To naturalne, mieszkańcy tej gminy związani są z Tarnobrzegiem jeszcze z czasu, kiedy gmina leżała w województwie tarnobrzeskim - wyjaśnia dyrektor Kardyś. - Nasz powiat finansuje im udział w tamtych zajęciach.
A nie musiałby, gdyby ci z Padwi mieli możliwość jeździć do Dębiaków - upiera się prezes Piechota. I wciąż intensywnie szuka chętnych do swoich warsztatów. W starostwie mówi się, że nie do końca uczciwie.
- Dzwoni do ludzi z mieleckich WTZ, proponuje niepełnosprawnym przeniesienie się do Dębiaków, że tam będą mieli lepsze warunki - mówi pani w starostwie. - A przecież WTZ w Dębiakach w ogóle nie ma. A poza tym pan prezes domaga się, byśmy mu udostępnili dane osobowe o mieszkańcach naszego powiatu, którzy jeżdżą do WTZ w Tarnobrzegu i Baranowie. A nam przecież nie wolno tego robić.
O chętnych do Dębiaków będzie tym trudniej, że WTZ w Mielcu rozbudowują się i wkrótce będą mogły przyjąć na zajęcia jeszcze więcej niepełnosprawnych.
A jeśli nie zdąży...
Koszt uruchomienia i funkcjonowania WTZ w Dębiakach, to - według wyliczeń stowarzyszenia - 2 mln 852 tys. 160 zł. Tyle stowarzyszenie oczekuje od starostwa. To więcej niż wynosi roczny budżet starostwa dla potrzeb niepełnosprawnych. Toteż gdyby powiat przystał na oczekiwania stowarzyszenia, groziłoby to „wstrzymaniem realizacji wszystkich innych zadań powiatu z zakresu rehabilitacji zawodowej i społecznej osób niepełnosprawnych” - odpisano prezesowi Piechocie.
- I jak mielibyśmy powiedzieć niepełnosprawnym, że przez rok nie będziemy im mieli za co refundować pieluchomajtek, wózków inwalidzkich, kul, balkoników, materacy przeciwodleżynowych, aparatów słuchowych, protez, turnusów rehabilitacyjnych?
- wylicza dyrektor Kardyś.
Na wszelki wypadek starostwo zapytało prezesa PFRON, czy dałby kasę na uruchomienie Dębiaków. Prezes PFRON odpisał, że nie ma mowy.
I jeszcze zwrócono uwagę prezesowi Piechocie, że w swoim wniosku o dofinansowanie stowarzyszenie nie określiło wkładu „własnych środków ani środków z innych źródeł, które byłyby przeznaczone na pokrycie utworzenia i działalności warsztatów”. Co jeszcze bardziej irytuje prezesa, bo przecież stowarzyszenie pozyskuje darczyńców, choć potrzeby są większe niż możliwości, poza tym zostało zarejestrowane w 2015 roku i musi mieć co najmniej 2 lata, by zyskać status organizacji pożytku publicznego, więc i szansę na 1 proc. z podatków. I nieprawda - zapewnia - że stowarzyszenie niczego nie wniosło do ustanowienia WTZ w Dębiakach.
- A projekt przebudowy obiektu, który swoje kosztował, a sfinansowanie usługi geodezyjnej, a wartość samego budynku i działki, a praca wolontariuszy? - wylicza prezes Piechota.
Nerwowo mówi, bo mu zależy. Na czasie też mu zależy, bo umowa użyczenia budynku starej szkoły w Dębiakach obowiązuje do końca 2017. A jeśli do końca roku stowarzyszenie nie zdąży uruchomić warsztatów?
- Umowa wygasa - przyznaje prezes.
A z nią marzenia o zajęciach terapii niepełnosprawnych w Dębiakach.