Widzisz to? Mróz, noc, barykada. Rozgrzewamy się przy płonącej beczce i gadamy o Wołyniu - wspomina Walenty Wakoluk z Łucka. - Nie wiesz, czy dożyjesz następnego dnia.
W listopadzie 2013 roku Wiktor Janukowycz, prezydent Ukrainy, nie podpisał umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Na placu Niepodległości w Kijowie (nazwanym Euromajdanem) studenci zaczęli protestować. W grudniu oddziały specjalne milicji Berkut brutalnie pobiły studentów, co doprowadziło do masowych demonstracji w całym kraju i ucieczki Janukowycza do Rosji.
- Jedną głową nie ogarniesz tego, co zdarzyło się na Ukrainie - opowiada Walenty Wakoluk, redaktor naczelny „Monitora Wołyńskiego” wydawanego w Łucku. - Pomarańczowa rewolucja, ten pierwszy majdan z 2004 roku, był taki glamour w atmosferze festiwalu Woodstock. Po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę panowała totalna apatia. Wydawało się, że niczego nie będzie. A nastąpiło. Mam domowe, polskie wychowanie, które zapewniła babcia. Cała rodzina razem z Piłsudskim i Petrulą uciekała spod Winnicy. Babcia:powtarzała, że nie wolno mieszać się w sprawy ukraińskie, bo wtedy Polska ginie. Te słowa były zawsze rodzinnym mottem.
Jako młody chłopak myślałem, że coś jeszcze zrobię podczas pomarańczowej rewolucji. Niestety, Juszczenko okazał się zdrajcą. Jak powiedział mój ukraiński kolega - pierdnął, zamykając za sobą drzwi. Rozumiem, że tak marny facecik chciał być kimś ważnym w takim momencie historycznym. Mógł coś zrobić przez pięć lat, ale nie zdążył, to na koniec wyskoczył z Banderą (prezydent Juszczenko uhonorował Stepana Banderę i Romana Szuchewicza tytułami Bohatera Narodowego - przyp. red.).
Za Janukowycza znowu był czas marazmu. Do tego dochodziła strasznie mocna rosyjska propaganda. Telewizja pełna rosyjskich seriali, a nawet w tych meksykańskich pojawiał się niezłomny radziecki wojskowy lub milicjant. Miałem wrażenie, że znowu żyjemy w Sowieckim Sojuzie. Już śmierdziało komuną, ale granice jeszcze były otwarte. Wydawanie „Monitora Wołyńskiego” pozwalało mi na odseparowanie się od tej rzeczywistości. Zacząłem budować swój malutki światek - niby intelektualisty, którym wcale nie jestem. Ukraińcy pogrążyli się w marazmie, narodowej depresji, a te stany nie są dobre do dialogu. A przyszła pora dialogu o Wołyniu, bo w 2013 roku była rocznica. Moja rodzina uciekła spod noża bolszewickiego, a trafiła pod siekierę banderowską. Zabili część mojej rodziny. Babcia przeżyła. Zbierała kawałki porąbanych szczątków swoich bliskich i mówiła: to ojciec, to siostra, a to ciocia i bez ostatniego namaszczenia, w ceracie i w obrusie pochowała ich przy pomocy jednego uczciwego Ukraińca. A banderowcy strzelali spod lasku, żeby jeszcze trafić jakiegoś Polaczka na tym cmentarzysku. Z tą rodzinną legendą spotykałem się na co dzień.
Pytałem: babciu, dlaczego Ukraińcy nam to zrobili?
Odpowiadała: - Nie, tego nie zrobili Ukraińcy. To był szczyt zbydlęcenia nasyconego ideologią. To wszystko. Naród nie jest zły. Swoich rżnęli? Rżnęli. Na wschodniej Ukrainie nie ma idei banderowszczyzny. Oni tam nawet nie wiedzą, że na Wołyniu były mordy.
Ukraińcy ciążą do Europy
To wszystko doprowadziło mnie do tego, że muszę prowadzić dialog z Ukraińcami. A tu 2013 rok i jesteśmy po dwóch stronach. Zauważyłem, że w stanie, w którym znajdowało się ukraińskie społeczeństwo, nie mogli odpowiadać na bolesne pytania o przebaczenie. Żeby w końcu uświadomili sobie, że to było zło. Dlaczego? Bo u nich Bandera, Szuchewycz, to jak postaci z „Gwiezdnych Wojen”. Oni nie chcieli uwierzyć, że coś takiego się działo. Byłem w górach u swoich pobratymców Hucułów. Oni nie mogli uwierzyć, że coś takiego się działo. - Jeśli ty o tym mówisz, wierzymy. Wołyń był tak różnorodnym zjawiskiem, że jeżeli sąsiad był oprawcą, to za chwilę mógł stać się ofiarą swoich oprawców. Jeżeli ktoś chciał pić krew, to ją pił. Nie potrzebował uzasadnienia.
I w takim stanie dochodzimy do momentu, w którym Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej między Ukrainą a Unią Europejską. Byłem wtedy totalnym pesymistą. Rocznica Rzezi Wołyńskiej nie udała się nam z Ukraińcami, ale i nie pokłóciła, choć mogła. Pytasz mnie o jakąś logikę na Ukrainie, a jej tu próżno szukać. Ukraińcy wypróbowali już wszystkiego. Politycznie ciążą do Europy - wielkiej idei pierwszej Rzeczpospolitej. A kiedy im mówisz, że to była Rzeczpospolita dwóch narodów: litewska i polska, a Ukraińcy byli przedmiotem w podmiocie litewskim, to oni nie chcą w to uwierzyć.
Każdy ma swój Majdan
Po tym pobiciu studentów w Kijowie następnej nocy kolega Mirek wyszedł na plac w Łucku i powiedział, że nie zejdzie, strajkuje. Podchodzi do niego drugi, dołącza trzeci. Rano już była setka ludzi, pół Majdanu w Łucku. Jeśli ktoś teraz będzie mi bredził, że to zrobili Amerykanie, to zabiję go śmiechem. Było w nas przekonanie, że idziemy na śmierć. Ale możesz to zrobić z honorem. Liczyliśmy się z tym, że nas strasznie zmasakrują. Powiem ci szczerze - na tym polega urok zachodniej Ukrainy.
W pierwszym odruchu wszyscy chcieliśmy jechać do Kijowa. Pytanie: po co, skoro na miejscu też trzeba być. Zagrała solidarność.
Mróz, minus osiemnaście stopni. Barykady ustawione. Pierwszy smak solidarności. Taksówkarze, na co dzień przecież mafia, nagle dowożą nam ciepłe ubrania, żarcie i leki. Zabierają chorych studentów, bo w takim mrozie żartów nie było. Sam po dwóch nocach prawie dostałem zapalenia płuc.
Zaczęła się społeczna akcja: zbieramy leki dla pokrzywdzonych. Pieniądze na prawników. Rozpoznaliśmy możliwości stworzenia korytarza przez granicę do Polski. Bo przecież trzeba będzie pobitych i rannych ludzi ratować. W Łucku majdan nie był duży. Nie mieliśmy broni, choć ktoś przyszedł z obrzynem z dubeltówki. Kolega płacząc oberżnął lufy, i mówił, że przecież nie odda swojego życia bez walki.
Zrobiło się gorąco, milicjanci dostali rozkaz przebicia się przez naszą barykadę i w jedną noc prysnęli z koszar. Pancerwóz ruszył pierwszy, za nim następne i co było robić? Pojechali za nimi taksówkarze i Automajdan, i złapali ich ze sto kilometrów za Łuckiem!
Miejscowi wyszli z widłami na drogę. Na koniec pierwszego dnia wywiesiliśmy na łuckim majdanie polską flagę i zaczęło się - ludzie przychodzili dziękować, że jesteśmy z nimi. Przepraszali, za to, co wydarzyło się na Wołyniu. Mówili: jak będziemy wolni, to będziemy o tym rozmawiać jak wolni z wolnymi. Tylko czy my, Ukraińcy z Wołynia, możemy w imieniu oprawców prosić was o wybaczenie? Tylko rozumiecie, że to nie jest ten czas.
Dlatego, kiedy teraz pytasz o Wołyń, to odpowiadam, że to nie jest czas na sprawy, które od nas nie uciekną. Szkoda, że ludzie odchodzą, ale wszystko przed nami. Już przełamaliśmy stereotypy. Poszliśmy po swoje, solidarnie, za wolność moją i twoją. Banalne.
Ostatnia noc na barykadzie. Mróz, minus 18 stopni. Co chwilę grzejemy się przy beczce z ogniem. Moja kolej. I podchodzi chłopak może 20 lat. Prawy Sektor, tryzub, Bandera - te klimaty. Stoimy. On poznaje, że jestem Polakiem, chwali za pomoc. I nagle mnie pyta, po co wam ta rzeź?! Przecież to kur..., polityczne sprawy. Rzezi na Wołyniu nie było.
A ja mu mówię, że była. Wyobrażasz sobie, widzisz nas? Noc, mróz, barykada. Nie wiadomo, co się z nami za chwilę stanie, a my rozmawiamy o rzezi na Wołyniu! Tłumaczę, że jestem z rodziny, której cześć zatłuczono. Zaczął słuchać. Zapytał, skąd się wzięli tu Polacy? I poszło, pojechało. Chciał tej wiedzy. Zaczynam mu opowiadać o Pierwszej Rzeczpospolitej. On pyta czemu im pomagamy, bo przecież są dla nas wrogami?. Widzę, że on chciał słuchać, uzupełniać swoją wiedzę. Tu mróz, strach, a ja mu opowiadam o królu Michale Korybucie Wiśniowieckim i Jeremim Wiśniowieckim. O grekokatolikach i kulturze łacińskiej bazowanej na łacińskim prawie. On tego w ogóle nie znał. Nagle mówi, że już nie wie, co o tym wszystkim myśleć? Jeśli przeżyjemy - bo to wtedy nie było wcale takie oczywiste, to pójdzie studiować historię. Lepszego promotora niż ja nie spotkał.
Ciekaw jestem o los tego chłopaka. Nie wiem, czy przeżył, bo ci z Prawego Sektora poszli bronić Ukrainy. Z bronią zabraną z Majdanu poszli na granicę. To dzięki nim ta zaraza nie poszła dalej.
I jeszcze muszę opowiedzieć, że ani na Majdanie, ani w ATO (antyterrorystycznej akcji) nie ma granic narodowości. Kiedy na Majdanie chłopcy sikami chłodzili poparzone dłonie, to co kwadrans śpiewali hymn Ukrainy. Krzyczeli: „Sława Ukrainie, herojam sława” - to krzyczał Ukrainiec, Żyd, Polak, Białorusin. Wszyscy, którzy byli na Majdanie. To był bojowy krzyk Indian, a nie gloryfikacja jakiejś ideologii. Ten krzyk jednoczył ludzi.