„Ciąża pojedyncza, żywa, zarodek, płód, poronienie zagrażające“ – pisze Urszula Śleszyńska w książce „Prolog“, która jest swoistym pamiętnikiem walki o życie noszonego w brzuchu dziecka. Białostoczanka spędziła długie tygodnie w szpitalu, a po powrocie do domu była przez kilka miesięcy przykuta do łóżka. W przepełnionym strachem oczekiwaniu na narodziny synka, szukała ukojenia spisując swoje przemyślenia. Jej mąż zaś robił jej zdjęcia. Tak powstała książka fotograficzna „Prolog“. Dla Urszuli i Kamila była formą terapii, która pozwoliła im przetrwać ten ciężki czas. Teraz pomaga innym.
Od wydarzeń opisanych w książce minęło już prawie cztery lata i doczekaliście się dwóch synów: Cypriana i Kajetana. Ale książka „Prolog“ to – jak sami mówicie – wasze trzecie dziecko, które mimo młodego wieku już poszło w świat. Otrzymała nagrodę na TIFF Festival we Wrocławiu, zdjęcia w niej zawarte były prezentowane na plenerowej wystawie na białostockim Rynku Kościuszki, a w tę sobotę odbędzie się promocja „Prologu“ w białostockiej Galerii im. Sleńdzińskich. Jakie emocje towarzyszą wam przed tym wydarzeniem?
Ula Śleszyńska: Na pewno stres. Ta książka bowiem to coś bardzo ważnego i intymnego w naszym życiu. Pokazanie jej publicznie to swego rodzaju odarcie nas z tej intymności.
Jak do tej pory była odbierana?
Kamil Śleszyński: Nie spotkaliśmy się z negatywnymi opiniami.
Ula: Wręcz przeciwnie – były łzy. Pierwszy raz zobaczyliśmy je podczas spotkania autorskiego we Wrocławiu – ludzie czytali, przeglądali książkę i niektórzy płakali. Pamiętam kobietę. Była wyraźnie poruszona. Mówiła, że „Prolog“ to głos bardzo potrzebny. Bo temat poronień, czy trudnych ciąż, cały czas jest tematem tabu. O tym się nie mówi, tego się nie pokazuje. Nie mówi się, że w szpitalu na jednej sali kładzie się kobiety, które mają jeszcze to dziecko pod sercem, z kobietami, które je straciły albo właśnie ronią. Ja sama byłam w takiej sytuacji. Kobiety, które poroniły, nie mogły liczyć na pomoc psychologa, położnej czy choćby pielęgniarki. Z recenzji osób, które czytały naszą książkę, wynika, że „Prolog“ pomaga kobietom po poronieniach lub noszących zagrożoną ciążę, a także ich partnerom. Oni wszyscy za tę książkę nam dziękują. Utożsamiają się ze zdjęciami, z tekstami. Specjalnie nie padają tam żadne imiona, żeby historia była bardziej uniwersalna. Dzięki temu staje się terapią dla wszystkich, którzy mają podobne problemy, którzy przegrali walkę i stracili dziecko. Również dla tych, którzy dzieci mieć nie mogą.
W jaki sposób?
Ula: Bo daje nadzieję.
Dla was praca nad książką też była terapią?
Ula: Tak. Moja ciąża była zagrożona od początku. W szóstym tygodniu dostałam krwotoku i późnym wieczorem trafiłam do szpitala. Okazało się, że mam dużego krwiaka. Lekarze kazali mi się oszczędzać. Kilka tygodni leżałam w szpitalu z adnotacją w karcie: poronienie zagrażające. Potem kolejne miesiące spędziłam zamknięta w domu, w czterech ścianach, a właściwie przykuta do łóżka, żeby nie prowokować losu. Łóżko, komputer i pies to był wtedy mój cały świat, bo Kamil musiał chodzić do pracy. Nowa sytuacja, długo wyczekiwane dziecko... Ale nie mogliśmy się cieszyć. Ja nie chciałam się nawet fotografować, bo wiedziałam, że jak coś pójdzie nie tak, to te zdjęcia niosłyby ze sobą dużo bólu. Przypominałyby mi, że było dziecko i że tego dziecka już nie ma. Wtedy też popsuły się relacje między mną, a moim mężem – odsunęliśmy się z Kamilem od siebie. Ja byłam przerażona, a on nie wiedział jak do mnie dotrzeć, co mówić, żeby mnie nie urazić. Ale bardzo chciał do nas wrócić, chciał walczyć, ponownie się zbliżyć. I zaczął robić zdjęcia. Bo on myśli obrazami, a ja słowami. Od początku ciąży zapisywałam swoje przemyślenia. Pisałam teksty na wszystkim, co miałam pod ręką, blisko łóżka – na kawałkach kartek, chusteczkach, paragonach, w starym kalendarzu. W te kartki też się wypłakiwałam. Zapiski wrzucałam do jednego pudełka. Kamil nie wiedział, że piszę.
Kamil: Dopiero potem, gdy je przeczytałem, mogłem zrozumieć spojrzenie Uli na tą całą sytuację. Wcześniej nie rozmawialiśmy o niczym prócz organizacji dnia, zakupach, codziennych obowiązkach. Może nie chcieliśmy zapeszać... Ciężko było rozmawiać o dziecku, o uczuciach. Oboje bardzo się baliśmy, jak ta sytuacja może się zakończyć.
Ty, jako przyszły ojciec, też sobie nie radziłeś z tą sytuacją?
Kamil: Byłem wycofany, zamknięty w sobie. Uciekałem w pracę, skupiałem się na innych zajęciach. Zamierzałem zrobić album fotograficzny na wzór tego znalezionego na strychu w rodzinnym domu Uli. Mój teść wykonał ten album własnoręcznie. Były tam zdjęcia z dzieciństwa mojej żony i pomyślałem, że chciałbym coś takiego zrobić dla swojego syna. Dokładnie coś takiego: czarne strony zszyte nicią, odręczne pismo wykonane białą farbką. To była dla mnie inspiracja. Zacząłem uczyć się technik introligatorskich. Początki nie były zbyt udane, ale robiłem to, by się odstresować. W tym ciężkim czasie tylko to mi pomagało, bo przestawałem myśleć o sprawach, które mnie dręczyły.
Ula: I tak powstała książka, w formie albumu. Kamil sam ją zszył: pierwszą i kilka kolejnych wersji. Czerwona nitka jest tu użyta nie bez przyczyny. Dzisiaj czerwone nitki noszą obaj nasi synowie – na nadgarstkach. To ukłon w stronę mojej babci, która wierzyła, że taka nić chroni przed złym okiem. To zresztą na Podlasiu nadal bardzo kultywowana tradycja.
Miał być album, a wyszła książka, która została wydana w kilkuset egzemplarzach w języku polskim i angielskim. Jak do tego doszło?
Ula: Któregoś dnia, zaraz po porodzie, Kamil zrobił mi zdjęcie, na którym widać jak leżę na łóżku, opieram się o ścianę, a Cypek śpi na mnie. Właśnie od tego zdjęcia zaczęło się myślenie o stworzeniu książki dla Cypka na 18. urodziny. Potem Kamil pokazał mi zdjęcia, które robił mi podczas ciąży, a ja wtedy wyciągnęłam z szafy teksty, listy. Okazało się, że ten nasz sposób na radzenie sobie z minioną sytuacją idealnie się ze sobą zgrał. Że zdjęcia pasują do tekstów, a teksty do zdjęć. Zarówno ja, jak i nasz syn jesteśmy na fotografiach, ale duża jest tu też rola ojca. Nie widać go, jest po drugiej stronie aparatu. Ale bez niego nie byłoby dziecka. Tak samo jak do stworzenia tejże książki potrzeba było dwóch osób, dwójki artystów. Kobiety i mężczyzny.
„Prolog“ jest dosyć odważny. Pojawiają się tam roznegliżowane zdjęcia Uli, bez makijażu, naturalistyczne, nieretuszowane.
Ula: To mimo wszystko bardzo subtelne ujęcia. Jak karmię piersią, kąpię się z dzieckiem, pokazuje bliznę po cesarskim cięciu. Na zdjęciach widać fragment włosów łonowych, fragment biustu. Jest tam trochę nagości, ale nie takiej nagości, której należałoby się wstydzić.
Obawiałaś się reakcji otoczenia na taki fizyczny i emocjonalny ekshibicjonizm?
Ula: Prócz nagości, na zdjęciach pojawiają się symbole religijne, jak różaniec czy odniesienia do Maryi. Wystawa plenerowa odbyła się przed kościołem. Obawialiśmy się, że część osób może uznać fotografie za obrazoburcze, ale tak się nie stało. Nawet osoby starsze przystawały i oglądały je z zainteresowaniem.
Zdjęcia nie przypominają wystudiowanych sesji brzuszkowych tak popularnych ostatnio wśród przyszłych mam. Czy twoja sesja ma pokazać, że piękno nie równa się doskonałość?
Ula: Poruszamy tematy trudne, często tabu. Pokazujemy, że nie zawsze jest tak pięknie jak na instagramowych zdjęciach. Że matka może być zmęczona. Że kobieta stając się matką trochę gubi swoją kobiecość. Tak też napisałam w książce: w momencie, kiedy stałam się matką, przestałam być kobietą. Tak na początku czułam. To był dysonans. Z jednej strony czułam się bardzo kobieca, bo uważam, że macierzyństwo robi z nas „nadkobiety“ i „superbohaterki“, ale z drugiej czułam, że to ciało trochę przestało być moje. Czerwona, wypukła blizna po cesarskim cięciu była dla mnie obcym ciałem. Nie czułam w tym miejscu dotyku. Nie lubiłam tej blizny. To jakby wydarty z ciebie kawałek ciała. Zmieniły się też moje piersi, których fragment również widać na zdjęciach. Odkąd karmię, mają dla mnie teraz inny wymiar, nie są już symbolem seksu, tylko symbolem macierzyństwa. Ale to właśnie pokazanie na zdjęciach brzucha z blizną po porodzie wymagało ode mnie największej odwagi.
Jaką naukę wyciągnęliście z tego trudnego doświadczenia, która mogłaby pomóc innym?
Kamil: Jeżeli przeżywamy trudne chwile, trzeba ze sobą o tym rozmawiać.
Ula: Rozmowa jest ważna, ale pod warunkiem, że obie strony tego chcą. My właściwie nie rozmawialiśmy przez sześć pierwszych miesięcy ciąży. Aż nie usłyszeliśmy od lekarzy, że synek może się pojawić na świecie. Nawet jako wcześniak, ale są duże szanse, że przeżyje. Wtedy się otworzyliśmy. Rozmowa to jedno, ale drugie to wiara. Ja wierzyłam, że Cyprian pojawi się na świecie. I jest.
Otwarcie wystawy odbędzie się 13 czerwca o godzinie 17, w Galerii im. Sleńdzińskich przy ul. Wiktorii 5 w Białymstoku. Wstęp bezpłatny. Na miejscu odbędzie się promocja książki "Prolog". Można ją również zamówić na stronie www.kamilsleszynski.com/prologue