Walczy o prawdę już 7 lat. Tymczasem w sądzie zaginęły akta
Wrocławianka Krystyna Zwierz, której mąż umarł w szpitalu przy Koszarowej, walczy o sprawiedliwość w Polsce i w Strasburgu. Już od siedmiu lat.
Krystyna Zwierz już od 7 lat walczy w sądzie o sprawiedliwość i odszkodowanie za śmierć męża. Wrocławianka pozwała wojewodę, który reprezentuje Skarb Państwa, oraz Dolnośląski Szpital Specjalistyczny im. Marciniaka (obecnie swoją siedzibę ma na Stabłowicach) i Wojewódzki Szpital im. Gromkowskiego przy ul. Koszarowej. Krystyna Zwierz o śmierć męża obwinia lekarzy i żąda 2 mln zł odszkodowania.
Mąż pani Krystyny Zwierz chorował na przewlekłą białaczkę limfatyczną. Kiedy jego stan się pogorszył, trafił na oddział ratunkowy szpitala przy ul. Traugutta. Po badaniach krwi okazało się, że ma ostrą niedokrwistość.
Zdecydowano, że powinien być leczony na oddziale internistycznym. Z powodu zamieszania z łóżkami szpitalnymi został przewieziony do szpitala przy ul. Koszarowej. Mężczyzna w szpitalu przy Koszarowej przez pięć godzin czekał na transfuzję krwi. Tam zmarł.
Krystyna Zwierz uważa, że wina leży po stronie lekarzy. Przekonuje, że jej mąż do placówki przy ul. Koszarowej został przyjęty już w stanie ciężkim.
Sprawą zajęła się wtedy Prokuratura Rejonowa Wrocław Psie Pole. Choć biegli wskazali na uchybienia lekarzy, to po pięciu latach śledztwo (w styczniu 2014 roku) zostało umorzone. Prokuratura uznała, że nie ma wystarczających dowodów na winę lekarzy.
Sporne były między innymi godziny wysłania próbek krwi do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Lekarze twierdzili, że zrobili to o godzinie 11.20. Z dokumentacji medycznej, jak i tej prowadzonej przez RCKiK wynika, że wysłano je ze szpitala dopiero o g. 13.30. Te dwie godziny mogły przesądzić o życiu chorego.
Biegli fakt, że pobrana krew nie opuściła szpitala w ciągu 30 minut, określili jako „nieprawidłowy i niezgodny ze wskazaniami wiedzy lekarskiej”. Naraziło to pacjenta „na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia”.
Wszystko wskazuje jednak na to, że mimo upływu 7 lat Krystyna Zwierz szybko wyroku w tej sprawie nie usłyszy. W Sądzie Okręgowym we Wrocławiu, gdzie toczy się proces... zagubiono część akt sprawy.
- Naprawdę brak mi słów, żeby skomentować tę sytuację. To, co się dzieje, można opisać krótko: skandal! Od 2010 roku walczę o wyjaśnienie sprawy, a teraz słyszę, że część akt trzeba będzie odtwarzać. Przecież to wszystko na pewno wydłuży całą sprawę - żali się wrocławianka i przyznaje, że trzeba mieć wielką cierpliwość, by walczyć o sprawiedliwość.
Zapytaliśmy w sądzie, czy wiadomo, w jaki sposób doszło do zaginięcia części akt sprawy i czy wobec jakiejkolwiek osoby w związku z tym zdarzeniem wyciągnięto konsekwencje.
- Zaginął jeden z 12 tomów akt. Na takie sytuacje kodeks postępowania cywilnego przewidział odpowiednią procedurę, którą wszczęto, co wynika z postanowienia sądu - to jedyny komentarz, jaki otrzymaliśmy z biura prasowego Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Sąd zwrócił się do stron o przekazanie odpisów dokumentów, jakie posiadają w związku z tą sprawą.
Krystyna Zwierz już wcześniej zdecydowała się na szukanie sprawiedliwości poza Polską. Złożyła skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Skarga pozytywnie przeszła weryfikację i jest w trakcie rozpatrywania.
- Wierzę w to, że po latach wszystkie okoliczności tej sprawy będą wyjaśnione. Niestety, nie można cofnąć czasu, ale mam nadzieję, że winni tej sytuacji zostaną wskazani - mówi nam Krystyna Zwierz.