W obronie gaci. Co w praniu piszczy
Szwedzi ukrywają bieliznę w piwnicach. Włosi suszą swoje barchany na ulicach. A Polacy coraz częściej mają dylemat: wieszać czy nie wieszać?
Naszych grzechów przeciw miejskiej estetyce jest z pewnością sporo: od robienia z balkonów i podwórek graciarni po uroczystą prezentację bielizny na elewacji budynku (tydzień temu pisał o tym Sławomir Skomra w tekście „Gacie na sznurze. Czyli mój balkon to moja twierdza”). Ale czy suszącym się gatkom nie należy się obrona?
Król Majtek Pierwszy
W czasie swego długiego istnienia na Ziemi, człowiek jednak więcej majtek nie nosił niż nosił. Nasze podejście do gaci od zawsze było skomplikowane. Był nawet czas, że goła pupa pod spódnicą uchodziła za synonim godnego prowadzenia się, a bielizna - rozpusty.
Przykładem są XVI-wieczne pantalony, które ostentacyjnie nosiły kurtyzany. Wówczas, jak donosi Iwona Wierzba w książce „Wstydliwa historia majtek dla prawie dorosłych”, zakładanie bielizny potępił kościół. Z kolei za Ludwika XV specjalna policja pilnowała, aby tancerki kankana pod falbaniastymi spódnicami miały odpowiednio długie hajdawery.
Nieoficjalnego Króla Majtka Pierwszego odkryto w lodowcu w Alpach w 1991 roku. Miał na biodrach przepaskę sprzed 5 tys. lat. Na przestrzeni wieków było wiele gaciopodobnych wynalazków: prehistoryczne pensuarium (intymny rękaw), tuby i trąbki, nogawice, saczki czy pantalony.
Przełom nastąpił po upowszechnieniu bawełny, ale nie dla wszystkich. Po rewolucji francuskiej panowie chadzali w wygodnych, miękkich kalesonach, panie wciąż zakładały halki-tuby pod empirowe suknie, aby delikatny materiał nie zaklinował się między pośladkami.
Reżim zelżał za sprawą Jeana Jacquesa Rousseau. Pozwolono nosić majtki małym dziewczynkom, żeby mogły się swobodnie bawić.
Jednak, jak pisze Iwona Wierzba, „kiedy kończyły dwanaście lat, żegnały się z nimi na zawsze”. Całkowitą wolność przyniósł dopiero wiek XX. Ale i tak przez długi czas na salonach o tej części garderoby nie mówiło się albo wcale, albo z rumieńcem, stąd nazwy „ineksprymable”, czyli jeszcze bardzie spolszczone „niewymowne”.
Gacie niezgody
Wróćmy do współczesności, w której noszenie majtek jest obyczajem powszechnym. Mówimy już o nich bez wstydu, towarzyszą nam nawet na bilbordach, ale tych swojskich, należących do sąsiada, rozpostartych na suszarce nie zawsze chcemy oglądać.
Wojnę gaciom wypowiedział choćby prezydent Lubina („To jest przykry widok w nowoczesnym XXI wieku, w mieście” - powiedział). Burmistrz Oławy zagroził mieszkańcom dwustuzłotowym mandatem, a oni jemu tym, że będą wieszać pranie w jego gabinecie. O co chodzi?
- Takie zakazy w naszych realiach to trochę przerost formy nad treścią i wyraz snobizmu - ocenia dr Barbara Smoczyńska, trenerka umiejętności psychospołecznych i specjalistka od savoir-vivre’u. Podkreśla, że w literaturze przedmiotu konkretnych, gaciowych wytycznych brak. Obowiązują ogólne zasady estetyki i nieutrudniania innym życia.
„Sąsiad regularnie rozwiesza gacie na balkonie, wygląda to okropnie. Co na to prawo?”. „Co można zrobić z paskudnym sznurem do suszenia prania, który wisi na moim podwórku, pomocy!”. Internet wre, wojnę publicznemu eksponowaniu bielizny - tak osobistej, jak pościelowej - wypowiadają również sami mieszkańcy.
Jednocześnie zachwycają nas spacery po uliczkach południowych krajów, gdzie kolorowe serpentyny fatałaszków wdzięcznie pną się pod niebo.
- Wyobraźmy sobie dowolne małe włoskie miasteczko, np. w Sardynii. Ulica ma półtora metra, że gdy rozłoży się ręce, można dotknąć budynków. A nad głową oczywiście sznurki z praniem, a do nich specjalne korbki. Zasada jest prosta: gacie wiszą wszędzie tam, gdzie jest ciepło - opowiada Paweł Hadrian, podróżnik.
Ale o cudzym praniu tworzymy peany. „Malownicze, kolorowe pranie na tle czcigodnych murów”, „zachwycająca gra kolorów, której autorami są mieszkańcy”, „pełne uroku pagórki z cyprysami, a obok zaparkowanych aut, pachną suszące się ubrania” - to tylko niektóre z naszych internetowych zachwytów nad praniem wieszanym gdzie indziej.
Dlaczego w obcych krajach barchany na sznurze są „malownicze”, „urokliwe”, „zachwycające”, a u siebie uchodzą za wiejskie i obciachowe?
- Chcemy być drugą Skandynawią, ale taką, która jest tylko w naszych głowach - uważa Paweł Hadrian. - Bo gdybyśmy uważniej spojrzeli choćby na norweskie ulice, to zauważylibyśmy, że nie przypominają one reklamowych folderów. Norwegowie nie mają z tym problemu, żeby np. jeździć starymi autami, bo ma być przede wszystkim praktycznie i wygodnie, nawet jeśli nie „wygląda”.
- Jesteśmy społeczeństwem na dorobku, aspirujemy czasem wyżej niż nas stać, chcemy wydawać się sobie lepsi. Dużą rolę odgrywa bezkrytyczne przyjęcie obcych wzorców, mających się nijak do naszych realiów i potrzeb ludzi - ocenia dr Barbara Smoczyńska.
A realia są następujące. Na statystycznego Polaka przypada 25 metrów powierzchni, dla porównania na mieszkańca Danii - 52. Z piętnastu krajów wybranych do badania Eurostatu gorzej od nas mają tylko Łotysze (18 m) i Rumuni (15 m). I tu dochodzimy do bolesnej konkluzji: gacie na balkonach biorą się często stąd, że w domach zwyczajnie nie mamy gdzie ich wieszać. Ekskluzywne, odgrodzone od świata apartamentowce z przestronnymi mieszkaniami i prywatną, wydzieloną suszarnią to dla przeciętnego Kowalskiego odległa rzeczywistość.
- Pewnie dlatego tak się oburzamy na rozwieszone pranie, bo marzy nam się inny, idealny świat, w którym chcielibyśmy się znaleźć - uważa specjalistka.
Kolejny powód to emigracja zarobkowa. Polacy wyjeżdżają do krajów, gdzie wspólnoty sąsiedzkie zakazują wieszania prania, a po powrocie do kraju razi ich ten widok.
Czy zamknięcie gatek w czterech ścianach rozwiązuje konflikty? Słynne są wspólne pralnio-suszarnie w piwnicach bloków w Szwecji. Korzysta się z nich w rytm grafików, czasem trzeba się zapisać na tydzień wprzód. Podobno 60 proc. sąsiedzkich konfliktów dotyczy prania.
- Zdarzają się, gdy ktoś nie przestrzega rozpiski, zostawi w pralce farfocle albo zaginie jakieś ubranie. Wtedy w mig pojawia się wściekła karteczka - mówi Agnieszka. Przyznaje, że sama je też zostawia.
Do Szwecji wyjechała z Lublina dziesięć lat temu. Była zdziwiona, jak niewielu Szwedów ma pralkę na własność. Podobnie zresztą jak mieszkanie, bo raczej króluje moda na wynajem.
Sprawa wymaga dyscypliny, nieważne, czy to tylko majtki i skarpetki na szybko, czy grubsze pranie w 90 stopniach.Termin na pralkosuszarkę jest święty.
- Gdy przyjechałam, w tym samym budynku mieszkało jeszcze dwóch obcokrajowców, z Hiszpanii i Izraela. Szybko się dogadaliśmy, że dla nas kulturowy szok zaczął się właśnie od prania - śmieje się. - Dziś chyba tych świeżych, pachnących słońcem ubrań najbardziej mi brakuje.
Uwolnić pranie
W USA święci triumfy nowa forma aktywizmu - wieszanie prania na powietrzu. Na przekór temu stoi często prawo stanowe, sąsiedzkie albo umowy najmu.
Przeciwnicy twierdzą, że to moda ze slumsów. Ale wielbiciele suszenia majtadałków pod chmurą i tak obchodzą swoje coroczne święto 19 kwietnia. Ameryka wtedy powiewa i się suszy wzdłuż i wszerz.
Zaczęło się niewinnie. Michelle Baker z Waterbury w stanie Vermont głowiła się, jak zmniejszyć rachunki i żyć ekologiczniej. Wtedy wpadła na pomysł: zainstaluje sobie na podwórku sznur do suszenia na korbkę, taki, jaki miała jej babcia. Wyliczyła, że zaoszczędzi w ten sposób około stu dolarów rocznie na elektrycznej suszarce, nie wspominając o mniejszej emisji dwutlenku węgla i przyjemności z pachnącej bielizny.
Sznur owszem, kupiła, spinacze już musiała zamówić przez internet, korbki nigdzie nie było. Mechanizm skonstruował mąż. Szybko na ich podwórku, by podziwiać wynalazek, pojawili się sąsiedzi, a po nich media: CBS, NBC, The Washington Times i wiele innych.
Obecnie publiczne suszenie bielizny jest legalne nie tylko w Vermont, ale i w innych stanach. A o prawo Amerykanów do wieszania sznura walczy prężny ruch o nazwie Project Laundry List.