Ubolewa, że zabił „spontanicznie”

Czytaj dalej
Fot. Artur Drożdżak / Amadeusz Calik
Artur Drożdżak

Ubolewa, że zabił „spontanicznie”

Artur Drożdżak

Mateusz przyjechał na pogrzeb dziadka, a zginął od ciosa nożem, bo zabójca pomylił go z inną osobą.

Było po północy, gdy kryminalni zapukali do drzwi mieszkania przy ulicy Spółdzielców w Krakowie. Krzyknęli: otwierać, tu policja! Nikt długo nie reagował. Kiedy w końcu weszli do środka, na stole w pokoju zauważyli złamaną kartę sim do telefonu, ubrania, paszport i trochę gotówki. Było jasne, że gospodarz szykował się do ucieczki Do Wielkiej Brytanii, gdzie kiedyś pracował w gastronomii.

Daleko się nie oddalił. Gdy wyskoczył przez balkon, tam czekała na niego druga ekipa policjantów. Od razu skuli go kajdankami i odetchnęli z ulgą. Dopadli go ledwie po czterech godzinach od ataku nożem na ul. Miodowej.

Mateusz, ofiara

Uśmiech, przenikliwy wzrok, szczera twarz - to rzucało się w oczy, kiedy Mateusz rozmawiał z drugim człowiekiem. Dojrzały jak na swoje 21 lat. Nie pił, nie palił, nie imprezował. Głęboko wierzący, znał obce języki. Miał dziewczynę Karolinę, z którą już snuł plany na przyszłość.

Po zdaniu międzynarodowej matury w Krakowie, podjął studia prawnicze na uniwersytecie w Maastricht w Holandii. Przedostatni semestr przebywał na wymianie studenckiej w Chinach. W styczniu 2017 r. miał lecieć do Marsylii we Francji, gdzie na programie Erasmus miał kończyć ostatni semestr studiów. W czerwcu zamierzał zdobyć licencjat. Wszystko poukładane i zapięte na ostatni guzik.

Był niezwykle rodzinny. Zawsze pamiętał o imieninach mamy, prezentach dla braci, telefonie do babci. Nie zawahał się zmienić planów na wieść o śmierci i pogrzebie ważnego w jego życiu dziadka. Czy mógł przeczuwać, że dwa tygodnie później bliscy będą płakać także nad jego trumną?

Damian, morderca

39-lat, wysoki, typ mocnego faceta. Od szkoły związany z gastronomią. Kucharz i menager w kraju i kilka lat w Wielkiej Brytanii. Gdyby nie wódka, to trwałby w udanym związku z Renatą, ale w końcu powiedziała dość! Przeszedł kurację w grupie anonimowych alkoholików, ale dalej ciągnęło go do flaszki.

Znowu zaczął pić, kiedy został szefem kuchni w restauracji „Pod Dzikiem” na krakowskim Kazimierzu. Podpijał w pracy, ale tak, by nikt nie widział. Nowe miejsce, stres, kolejne wyzwania. Cieszył się z godziwej pensji 6 tys. zł, ale myślami bardziej był w domu, w którym czekał na niego 16-letni syn i ta sama partnerka.

Ubolewa, że zabił „spontanicznie”
Amadeusz Calik Miejsce zabójstwa przy ul. Miodowej w Krakowie

Byli po rozwodzie z Renatą, lecz znów się zeszli i zamieszkali razem. Chcieli tworzyć szczęśliwą rodzinę. Damian pomagał matce Ewie S., choć raz skończyło się to dla niego wyrokiem. Kobieta dorabiała na zmywaku w jednej z restauracji na Kazimierzu. Na jej pracę w 2013 r. poskarżył się szefom kucharz Amadeusz D. i wtedy zwolniono pracownicę.

Gdy pewnego dnia po pracy Amadeusz szedł do auta, zaatakowało go i pobiło trzech nieznanych mężczyzn. Doznał złamania nosa i spędził w szpitalu ponad tydzień.

Policja ustaliła, że jednym z napastników był Damian. Nie krył, że zrobił to z zemsty, bo kucharz ubliżył jego matce. Przyznał się do winy i wyraził skruchę, ale nie ujawnił wspólników. Krakowski sąd skazał go na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. To był drugi wyrok w życiu, jaki usłyszał. Wcześniej skazany został za jazdę po pijaku.

Zabójstwo

Tragedie czasem spadają na zupełnie niewinne osoby. Mateuszowi przytrafiło się to 3 stycznia br. Pech, zbieg okoliczności, fatum?

Tamtego dnia Damian, po nocy u koleżanki z restauracji, od rana w pracy popijał wódkę. Wychodził z lokalu, wracał, sączył alkohol i podczas kolejnego wypadu przypadkowo potrącił chłopaka pod sklepem monopolowym. Nietrzeźwy Kamil, Paweł oraz bracia Marcin i Krzysztof rozrabiali akurat koło lokalu „U Szwagra” przy ulicy Miodowej. Kiedy Damian przypadkowo szturchnął jednego z nich, pozostali wtłukli mu bez litości. Bili i kopali, aż złamali żebro. Potem jak gdyby nigdy nic poszli dalej w miasto.

Damian nie zwykł zostawiać zniewagi bez zemsty. Zakrwawiony, wściekły, z podartą kurtką wpadł do swojej restauracji i zabrał nóż. Ostrze 14 cm, solidny, z czarną rączką. Po chwili przebrany i uzbrojony był już z powrotem na ul. Miodowej i wypatrywał sprawców upokorzenia. Nie wiedział, że w ciągu pięciu minut, które spędził w restauracji, w pobliżu miejsca, gdzie został pobity, doszło do stłuczki dwóch samochodów.

Sprawca kolizji wysiadł z opla vectry tak, jak i poszkodowani, czyli prowadzący opla astry Bartosz L. i pasażer, którym był Mateusz. Szukali miejsca, żeby spisać oświadczenie dla ubezpieczyciela o zdarzeniu. Za moment zjawił się Jakub L., brat kierowcy astry i oglądał wgniecenie auta.

Czterej uczestnicy stłuczki w pewnej chwili usłyszeli Damiana, który dobiegł do nich z krzykiem: - Który? Który! Macie tu sk...ny za swoje.

Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami, ani go wytłumaczyć

Mateusz nie zdążył zareagować, kiedy Damian przyciągnął go do siebie za kurtkę i wbił nóż w plecy. Długie ostrze trafiło prosto w serce. Ranny krzyknął tylko z bólu. Przeszedł jeszcze kilka kroków i upadł, a z ust polała mu się krew.

Była godzina 20.48. Wezwano karetkę pogotowia, ale po 70 minutach reanimacji ratownicy stwierdzili śmierć 21-latka.

Utrudniali

Kryminalni szybko się dowiedzieli od świadków tragedii, że zabójca mógł się ukryć w lokalu „Pod Dzikiem”. Długo pukali do jego drzwi, ale nikt nie otwierał.

To, że ktoś jednak jest w środku zauważyli nieco później, gdy pomoc kuchenna - Maria N. wyszła na zaplecze restauracji, żeby zapalić papierosa. W końcu uchyliła drzwi, ponieważ już nie dało się ukryć, że ktoś z personelu jest w lokalu.

Policjanci wzięli w obroty managerkę, kucharza i pomoc kuchenną. Od razu wyczuli, że ci coś kręcą. Najpierw zaprzeczali, aby ktoś wchodził do restauracji, potem opowiadali, że owszem był mężczyzna, który dopiero rozpoczynał praktykę kucharza.

Przesłuchiwani ludzie zachowywali się nerwowo. Zwłaszcza, gdy kryminalni zwrócili uwagę, że włączona była zmywarka do naczyń.- Jest pusta - zapewniała Maria N.

Ubolewa, że zabił „spontanicznie”
Amadeusz Calik Kilka godzin po zabójstwie na miejscu płonęły znicze

Po otwarciu maszyny, okazało się, że był tam tylko jeden nóż. Na podłodze leżała zakrwawiona ścierka. Maria N. mętnie tłumaczyła, że tak się zdarza w kuchni. Kucharz Krzysztof F. przekonywał, że okno na zaplecze jest uchylne i nie da się przez nie wyjść na zewnątrz. Zamilkł, kiedy policjanci zauważyli odcisk buta na parapecie i z drugiej strony okna na śniegu.

Policjanci nie uwierzyli również managerce Agnieszce W., która przekonywała, że to przypadek, że lokal został zamknięty przed czasem, światła były zgaszone, a jedyny klient wyproszony. Kiedy jeszcze odkryto zniszczoną kurtkę ze śladami krwi, żarty się skończyły. Padło pytanie: czyje to jest ubranie?

- Szefa kuchni Damiana S. Był tu, ale już zniknął - przyznali w końcu pracownicy przyparci do muru.

Kryminalni natychmiast pojechali pod jego adres przy ul. Spółdzielców. Tam został ujęty.

Skruszony

Na procesie przed Sądem Okręgowym w Krakowie oskarżony Damian S. potwierdził, że zadał jeden cios nożem.

- Nie chciałem nikogo zabić, było to działanie spontaniczne - wyznał na rozprawie.

Przeprosił rodziców Mateusza. - Wiem, że zadałem państwu wielki ból tym, co zrobiłem; brakuje mi słów, by powiedzieć, jak bardzo tego żałuję. Mogę tylko wyrazić żal i prosić o wybaczenie, chociaż słowo przepraszam nic tutaj nie znaczy - mówił i płakał.

Grozi mu dożywocie. Rodzice Mateusza S. złożyli w sądzie wniosek, żeby oskarżony zapłacił im po 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia za wyrządzone zło.

Troje oskarżonych o utrudnianie śledztwa przyznało się do winy i poddało karze. Krzysztof F. i Agnieszka W. zaproponowali dla siebie po półtora roku więzienia, Maria N. - rok pozbawienia wolności. Sąd wyłączył ich sprawę do odrębnego postępowania i zwolnił z aresztu.

Policja zatrzymała trzech mężczyzn podejrzanych o pobicie Damiana S. Ich sprawa jest w prokuraturze.

***

„Zgasło piękne życie dobrego i pięknego człowieka. I jak ktoś ostatnio napisał: Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy” - tymi słowami mama Mateusza żegnała na Facebooku ukochanego syna. Teraz liczy na sprawiedliwy wyrok dla tego, który odebrał mu życie.

Artur Drożdżak

Dziennikarz zajmujący się sprawami sądowymi i prawnymi specjalizujący się w zagadnieniach karnych. Częsty uczestnik rozpraw w sądach na terenie całej Małopolski, głównie w Krakowie, Tarnowie i Nowym Sączu. Były wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Pedagogicznym i Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.