To dom cierpiących ludzi. Matka, brat i ojciec pod opieką chorego Wiesława
W domu Różyckich we wsi Bukowiec nie ma ani jednej zdrowej osoby. Jest za to bieda i bezradność. Pracownicy gminy proponowali rodzinie Dom Pomocy Społecznej, ale nie chcą się rozdzielać.
Gdy spadnie śnieg do gospodarstwa Różyckich nie dojedzie samochód. Chatka leży za górami, za lasami, ale życie w niej ma niewiele wspólnego z bajką.
W izbie przy piecu mieszkają Bronisław i Jan, pierwszy sparaliżowany po wylewie, drugi choruje na stwardnienie rozsiane. U góry w drewnianej przybudówce żyje staruszka na wózku inwalidzkim, a przy niej syn. Nogi i ręce odmawiają mu posłuszeństwa. A to jedyny opiekun całej czwórki.
Do tej chatki na końcu świata trafili wolontariusze Szlachetnej Paczki. - Zastaliśmy tu obraz, który nie mieścił nam się w głowie. W XXI wieku cztery bardzo schorowane osoby pozostawione są same sobie. Ta sytuacja jest przerażająca, a jej rozwiązanie znacznie wykracza poza możliwości Szlachetnej Paczki - opowiada Lila Kastelik.
Naklejki na biedę
Gmina Korzenna sąsiaduje z Nowym Sączem. To górzysta kraina na Pogórzu Rożnowskim. Małe wioski rozsiane na widokowych wzgórzach. Wokół rozciągają się pola i lasy.
Lila Kastelik, wolontariuszka Szlachetnej Paczki, wędruje po najbardziej niedostępnych zakątkach, żeby znaleźć potrzebujących. Kilka lat temu za radą listonoszki trafiła do domu Różyckich we wsi Bukowiec. Wówczas nie było tu wody i łazienki. Teraz jest prowizoryczny kącik do mycia w drewnianej przybudówce. Kolorowe ściany wyklejone są bajkowymi stworami. Wiesław wycinał je z gazet i papieru dla czwórki swoich dzieci. By choć trochę przykryły biedę.
- Żona Wiesława wybrała inne życie. Odeszła i zabrała ze sobą dzieci. A jemu zostało sporo zobowiązań finansowych, bo wziął kredyty na zakup tabletów i komputera dla dzieci - opowiada wolontariuszka.
Wiesław Różycki mieszka teraz w przybudówce z przykutą do wózka mamą. Maria Różycka choruje na stwardnienie rozsiane, tak jak jej drugi syn Jan. Ona porusza się na wózku inwalidzkim, on wsparty na ramieniu starszego brata. Wiesław, choć sam ciężko chory, pomaga całej rodzinie.
Dom chorych ludzi
Każdy jego dzień wygląda tak samo. Najpierw zajmuje się mamą, potem bratem i ojcem. Myje, przebiera i karmi. Ojciec - Bronisław Różycki - jest po dwóch wylewach. Leży bez ruchu w izbie na obskurnej kanapie. Obok niego kilka kundli, łasi się i radośnie macha ogonami. Wiesław mówi, że nie ma serca wyrzucać tych psów w taki ziąb.
Około 10.30 na dwie godziny przychodzi opiekunka z gminy. Pomaga wykąpać Bronisława i posprzątać dom.
Potem Wiesław zostaje sam ze schorowaną rodziną i czterohektarowym gospodarstwem. Karmi krowy, owce, kucyki i rusza do sklepu. Trzydzieści minut piechotą.
Po powrocie gotuje obiad i karmi wszystkich członków rodziny. Z mamą i ojcem praktyczne nie ma kontaktu. Choroba odebrała im sprawność. Syn poznaje po oczach czego im trzeba. Wie kiedy przewrócić ojca na drugi bok, poprawić pościel i podać mu wody. Mama kiedy jest szczęśliwa otwiera szeroko oczy, a zamyka je gdy cierpi.
- Jakoś dajemy sobie radę, pani z ośrodka bardzo nam pomaga, ale co tu dużo gadać, jest bardzo ciężko - drżącymi rękami podaje mamie herbatę i czule głaszcze staruszkę. - Mama i ojciec mają rentę, tysiąc złotych miesięcznie, ale duża część idzie na leki - przyznaje Wiesław.
Sam dostaje świadczenia z KRUSU, 10 złotych dziennie. Mówi wolno, cedząc z trudem wyrazy. Lekarze podejrzewali stwardnienie rozsiane także u niego. Stwierdzili jednak rozległą przepuklinę kręgosłupa i problemy neurologiczne. Czeka go operacja.
- To bardzo boli i chciałbym poddać się operacji, ale nie wiem, kto zajmie się wtedy rodziną - żali się Wiesław.
Związani z ziemią
- Każdego roku pomagałem sąsiadom w polu, żeby zarobić parę groszy. Ostatnio dorabiałem przy zbiorze ziemniaków, ale ręce i nogi odmawiają mi już posłuszeństwa, powoli tracę sprawność - opowiada Wiesław.
W sezonie sam uprawia cztery hektary pola. Sieje kukurydzę, pszenicę sadzi ziemniaki. Sam sadzi, sam zbiera.
Pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej w Korzennej dobrze znają rodzinę Różyckich. Opiekunka środowiskowa pomaga Wiesławowi zajmować się sparaliżowanym ojcem.- Rodzina Różyckich jest objęta pomocą zgodnie z ustawą o pomocy społecznej - deklamuje Marzena Oracz z OPS. Wyjaśnia, że już kilka lata temu zaproponowała przeniesienie Bronisława Różyckiego do Domu Pomocy Społecznej, ale nie wyraził zgody. Do DPS-u mogliby trafić też Maria i Jan.
- Pojadę do nich, żeby porozmawiać o formach wsparcia, jakich możemy im udzielić, na przykład przez zwiększenie usług opiekuńczych - zapowiada Marzena Oracz i zaraz zastrzega: - Nigdy nie zgłoszono nam takiej potrzeby. Jeśli chodzi zaś o Dom Pomocy Społecznej to również przedstawię taką możliwość, jeśli będzie wola rodziny to zostaną wszczęte odpowiednie procedury - zapowiada urzędniczka.
Podkreśla jednak, że to ludzie bardzo przywiązani do ojcowizny. Rolnicy z dziada pradziada.
Wiesław nie jest przekonany, czy jest gotowy na to, by oddać bliskich do DPS. Wie, że tam mieliby lepszą opiekę, ale łamie mu się głos, gdy o tym mówi. Sam wkrótce może potrzebować pomocy.
Pracownicy Opieki Społecznej podkreślają, że jeśli rodzina nie zdecyduje się na rozłąkę to są gotowi objąć ją opieką domową. W znacznie większym, niż dotychczas, wymiarze godzin.
- Dobrze tu pani, syn się panią opiekuje? - pyta wolontariuszka Marię Różycką.
Staruszka całuje rękę Wiesława i zaczyna płakać. A on zawstydzony spuszcza głowę.