To była kontuzja z kategorii tych, które mogą zakończyć karierę [rozmowa]
Jarosław Hampel opowiada o żmudnej walce o powrót do zdrowia i nadziejach na kolejne sukcesy na żużlowych torach
Zapowiedział pan nie tak dawno, że w maju wraca na tor. To będzie pierwszy kontakt z motocyklem, treningi czy już walka na całego?
Ogólnie mówiąc, to będzie powrót do sportu po bardzo długiej przerwie. W maju na pewno będę mógł wsiąść na motocykl. Kwestia przygotowania się później do startów to już odrębny temat. Potrzeba chwili czasu, żeby się przygotować się do jazdy. Nie jest tak, że wsiadamy na motocykl i od razu walczymy w zawodach.
Czy start w zawodach wypadnie akurat na 14 maja, w turnieju Grand Prix na Stadionie Narodowym w Warszawie?
Tego jeszcze sam dokładnie nie wiem. Powrót na tor planujemy w maju, ale nie ustaliliśmy którego dnia dokładnie. Będzie to raczej wcześniej niż później, ale jest jeszcze trochę czasu, żeby poćwiczyć, potrenować, popracować nad tą kontuzjowaną nogą i moją kondycją, bo chodzi, żeby wrócić do sportu w stu procentach zdrowym i przygotowanym. To najważniejsze, bo nie chcę wracać tylko po to, by pokonywać po prostu jałowe okrążenia.
Film o pana rehabilitacji, który pojawił się niedawno w internecie, cofnął nas do początku całej historii. Czy wraca pan czasem myślami do tamtego dnia i upadku?
Raczej nie, myślę już tylko i wyłącznie o przyszłości. Skupiam się na tym, kiedy będę mógł znów usiąść na motocyklu żużlowym, kiedy będę mógł wreszcie się ścigać na torze. To są w tym momencie moje myśl przewodnie.
Jednym z bohaterów wspomnianego filmu jest ból. Pana ból. Jaki on był?
Jest to bardzo nieprzyjemna sytuacja. Tak naprawdę początki leczenia i rehabilitacji to był najtrudniejszy moment. Okoliczności spowodowały, że zostałem uziemiony, wybity z rytmu sportowego. Nie mogłem normalnie funkcjonować i czułem się momentami jak kaleka. To bardzo nieprzyjemne uczucie, ale figiel polega na tym, żeby sobie poradzić, ogarnąć to w jakikolwiek sposób. Trzeba znaleźć trochę optymizmu, jakichkolwiek plusów w tym wszystkim co jest złe i nas spotyka. Tak staram się myśleć. Trzeba się pogodzić, że ten sport to kontuzje, a czasami także ból i cierpienie.
Niemal każda pozytywna informacja od lekarza wywoływała u pana uśmiech. To chyba bardzo pana napędzało, ładowało.
Oczywiście. Każdy moment, który odczytywałem jako krok w przód, bardzo mnie cieszył. Na tym to również polega, żeby ciężko pracować, ćwiczyć, ale żeby też później docenić to, że wszystko w końcu zmierza w dobrym kierunku. W tego typu kontuzjach nie jest to takie łatwe. Każda dobra informacja niosła motywację do działania, żeby jak najbardziej skrócić cały proces leczenia.
W filmie jest taka scena, kiedy łapie pan za kamerę i pokazuje jak wsiada do auta. Dlaczego proste czynności sprawiały panu dziecięcą wprost radość?
Chociażby umiejętność zawiązania sobie buta potrafiła mi sprawić bardzo dużo radości. Dlatego, że wcześniej przez dwa miesiące nie mogłem się nawet schylić i zgiąć nogi. Udało się dzięki intensywnym ćwiczeniom. Cieszyłem się więc. Można sobie wyobrazić, jak trudny jest proces powrotu do pełnej sprawności.
I pan, i Marek Cieślak mówiliście, że mógł pan zostać kaleką, bo to nie było takie zwykłe złamanie.
Myślę, że gdzieś tam podczas dalszego etapu leczenia można było stwierdzić, że kontuzja jest aż tak poważna. Przy zbiegu złych okoliczności podobne urazy kończą się trwałym kalectwem. Moja kontuzja była z kategorii tych na zakończenie sportowej kariery.
Podczas godzin spędzanych w łóżku nurkował pan w marzenia?
Bardzo często dosłownie tak było. Nie sposób policzyć tych wszystkich godzin rehabilitacji. Patrząc jednak z perspektywy czasu dobrze sobie z tym wszystkim radziłem. Mam nadzieję, że za chwilę powiemy, że sobie poradziłem.
Kiedy zawodnik jest na fali to wszyscy go poklepują. W dołku jest sam - ocenił pana były trener Janusz Michaelis. Czy został pan sam?
Trzeba to rozpatrywać w pewnym cudzysłowie. Dostałem wiele sygnałów od kibiców, którzy mocno trzymali za mnie kciuki. Nieustannie miałem i mam największe oparcie w mojej rodzinie, wpiera mnie najbliższe środowisko. Działo się wokół mnie naprawdę dużo dobrego. W Falubazie także każdy przejmował się moją sytuacją i starał się pomóc. Owszem, z problemem borykałem się sam, bo nikt nie wykona za mnie ćwiczeń, całego programu rehabilitacji. Miałem ludzi, którzy mi pomagali, ale to ja musiałem wykonać największą pracę, znosić ten ogromny ból i przechodzić to wszystko po kolei.
Ile pieniędzy stracił pan przez tą kontuzję?
Zatrzymanie sportowego życia zawsze wiąże się z pewnymi stratami finansowymi. Nie chcę mówić o szczegółach i zbyt wiele o tym myśleć. Udało mi się wyjaśnić pewne nieporozumienia i zaplanować dalszą karierę. Chcę wrócić do uprawiania sportu na wysokim poziomie, a to zawsze wiąże się z pieniędzmi.
Rozmawiał Marcin Łada