Świnka twoim przyjacielem
Świnki morskie są przysmakiem Peruwiańczyków. W Europie na szczęście nie są zjadane, ale chętnie trzymane w domach.
Nasza pierwsza świnka morska miała na imię Gryzunia. Była brązowa jak orzech laskowy. Żyła, niestety, niezbyt długo, bo chyba nie najlepiej podziałała na nią zmiana klimatu: pojechała z nami na wakacje pod Lewin Kłodzki. Po Gryzuni w naszym domu zamieszkał Kuba. Biały z czerwonymi oczami. Kuba okazał się prawdziwym rekordzistą, bo żył aż sześć lat, co w przypadku świnki oznacza, że dożył naprawdę sędziwego wieku.
Powiem otwarcie: lubię gryzonie. Za ich inteligencję, spryt, łatwość przywiązywania się do człowieka. A Kuba był tego najlepszym przykładem. Jakimś siódmym zmysłem zawsze wyczuwał domowników wracających ze szkoły lub z pracy. W mieszkaniu było słychać jadącą windę. Każdy mógł nią jechać, więc najczęściej Kuba siedział cicho w swojej skrzynce w łazience, gdzie miał swój kąt. Ale kilka razy w ciągu dnia nasz gryzoń zaczynał piszczeć, wrzeszcząc naprawdę głośno i po iluś takich ekscesach okazało się, że zawsze wtedy winda staje naszym piętrze i po chwili ktoś z nas wkłada klucz do zamka. Skąd to wiedział? Jak wyczuwał?
Zaprzyjaźnił się z naszym psem, który trafił do rodziny Kaczorowskich prosto z przejścia dla pieszych na skrzyżowaniu Ślężnej i Kamiennej - ktoś trzymiesięcznego, przerażonego szczeniaka wyrzucił z auta wprost pod nogi mojej mamy. Amadeusz - bo takie dostał imię - do śmierci nienawidził samochodów i ostatecznie pod kołami zginął, zaślepiony namiętnością (uciekł tacie za jakąś panią z suczką, która miała cieczkę).
Kuba pozwalał się Amadeuszowi lizać. Za uszami, po brzuchu. Pies przewracał go delikatnie, ale kiedy robił się zbyt wylewny, świnka w najmniej oczekiwanym momencie gryzła go w nos i od razu się uspokajał. Kuba uwielbiał pietruszkę zieloną, marchewkę i... papier. Wystarczyło, że na łóżku, po którym biegał, była książka, by na swoich krótkich nóżkach błyskawicznie do niej podbiegł i zaczął szatkować róg kartek. Czasem ucinał sobie drzemkę z moim tatą. Wtedy zwykle chował się do nogawki jego spodni i wyciągał jak długi. Kiedyś jednak tato przez sen zamachnął się nogą i Kuba wyleciał jak torpeda. Na szczęście spadł na kanapę i nic nie wskazywało na to, aby to zdarzenie wywołało u niego jakieś traumatyczne przeżycia.
Kuba miał też narzeczoną, świnkę, którą „wypożyczyła” nam koleżanka z klasy mojego brata. I tu wielkie zdziwienie. Kuba bowiem rozpoczął zaloty. Gruchał, popiskiwał, ocierał się o damę swojego serca. Kiedy jednak zauważył gromadkę ludzi wiszących nad nimi i z niezdrową ciekawością przyglądających się tym amorom, złapał zębami kocyk, w który lubił się zawijać i... schował się pod niego. Oczywiście razem z swoją wybranką. I kto teraz odważy się powiedzieć, że świnka to głupi gryzoń?
Autor: Katarzyna Kaczorowska