Suzi pojechała z Janem Kuroniem

Czytaj dalej
Fot. Aleksander Knitter
Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Suzi pojechała z Janem Kuroniem

Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Państwo Kuroniowie przyjechali w niedzielę wieczorem specjalnie z Warszawy po psa do chojnickiego schroniska. Czemu? Bo to wyjątkowy pies.

Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Jan Kuroń, syn Macieja, czyli wnuk Jacka Kuronia, w niedzielę wieczorem razem z ciężarną żoną przyjechali specjalnie z Warszawy do chojnickiego „Przytuliska” po... „swojego” psa.

Suzi, czyli...Grabina polubiła Jana Kuronia. Ten razem z żoną (z lewej u góry) uratował ją kiedyś po wypadku. Teraz znów wróciła z nimi do Warszawy.

Wiąże się z tym ciekawa historia. W 2013 roku państwo Kuroniowie wracając z pokazu kulinarnego (Jan Kuroń jest szefem kuchni, prowadzi pokazy kulinarne) do domu, znaleźli przy rondzie w Grabinie potrąconego młodego psiaka. Serce nie pozwoliło im zostawić go na pastwę losu. Wzięli go ze sobą i przez kilka tygodni zajmowali się Grabiną, nazwaną od miejscowości, w której ją znaleźli. Nie tylko się nią zaopiekowali i nakarmili, ale też podleczyli, bo wymagała takiej pomocy. Jako że nie mogli mieć kolejnego psa, gdyż tych u nich w domu nie brakuje, zaczęli szukać dobrego domu dla swojej znajdy. I okazało się, że pomoc nadeszła z Chojnic. Przywieźli ją więc specjalnie do małżeństwa z centrum miasta. Później dopytywali o Grabinę, ale małżeństwo zaczęło troszkę „ściemniać”. Po kilku miesiącach - z powodu problemów rodzinnych w tym związku - psiak trafił do schroniska. I od stycznia 2014 roku mieszkał z innymi w „Przytulisku”.

Aż do niedzieli. Okazało się, że państwo Kuroniowie, szukając psiaka dla swoich rodziców, zobaczyli zdjęcie Grabiny. Mimo że inaczej się wabiła i się zmieniła, to byli przekonani, że to psiak, któremu uratowali kiedyś życie. Po kontakcie z „Przytuliskiem” już tylko upewnili się, że to właśnie o tego psa chodzi.

- Oddaliśmy ją wtedy do ludzi, myśleliśmy dobrej woli, ale splot różnych sytuacji sprawił, że musieli ją oni oddać. Tak się stało, że niedawno odszedł z tego padołu łez jeden z psów moich teściów i po krótkim naszym śledztwie okazało się, że psiak, którego kiedyś oddaliśmy do rodziny w Chojnicach, trafił ostatecznie do tego bardzo przyzwoitego miejsca, czyli schroniska w Chojnicach - mówi Jan Kuroń.

Nie zastanawiali się długo i ponownie przebyli ok. 400 kilometrów w jedną stronę, by zabrać psa ze sobą. Zwierzę potrzebowało chwili, by się zakumplować. Państwo Kuroniowie, jak każdy inny, wypełnili papiery, opłacili potrzebną kwotę za szczepienia i sterylizację i zabrali Suzi, bo tak się teraz wabi, pod Warszawę, gdzie spędzi święta i pewnie resztę swojego życia. - Będzie miała dobrze i kochających właścicieli - mówi Jan Kuroń, który przyznaje, że zwierzęta od zawsze były w jego domu. I gdyby nie uczulenie na koty, może właśnie te zwierzęta królowałyby w domu.

Okazuje się, że wycieczki po psiaki to dla nich nie pierwszyzna. - Dwa psy mamy z Gorzowa, a więc jeszcze dalej - uśmiecha się „młody” Kuroń.



Dlaczego więc biorą psy ze schronisk, a nie kupują żadnych czempionów? - Jak się słyszy psy szczekające i wyjące w schronisku, to się serce kraje. Możemy i chcemy więc pomagać zwierzętom najsłabszym, którym niewiele osób chce i może pomóc - dodaje Kuroń.

Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.