Daniel Frymark, wybitny fotografik z Chojnic, z wieloma prestiżowymi nagrodami na koncie zrezygnował z przyjęcia stypendium kulturalnego burmistrza miasta. Dlaczego?
- Bo dostałem za mało pieniędzy na swój projekt - odpowiada. - Stypendium było za niskie w stosunku do tego, co sobie zaplanowałem. Na dodatek w umowie stypendialnej jest zapis, że wszystkie prawa do dzieła przekazuję na rzecz miasta. Powiem szczerze, to byłaby zbyt niska cena, żeby się tak sprzedać...
Frymark miał dostać 4 tys. zł brutto za przygotowanie kilkudziesięciu zdjęć do potencjalnego albumu o Chojnicach. Na rękę 3 tys. zł z kawałkiem. Jak wyliczył, wychodzi to 25 zł za zdjęcie, nijak się to ma do ceny rynkowej jego prac. - Komisja stypendialna chyba w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że taki pomysł oznacza pracę przez cały rok, we dnie, w nocy, w różnych warunkach, że trzeba wybrać z setek zdjęć te najlepsze - ocenia Frymark.
Utytułowany fotografik podpowiada, jak jego zdaniem powinien wyglądać proces przyznawania stypendiów. - Po pierwsze komisja powinna wybrać te pomysły, które jej zdaniem zasługują na uznanie - mówi. - Po drugie, jak już będzie ta lista kandydatów, to warto byłoby ich zaprosić i zapytać o to, co chcą zrobić. Wtedy będzie większa jasność, czy zasługują na stypendia i w jakiej wysokości. Bo wnioski, jakie składa się teraz, nie do końca spełniają tę rolę.
O tym, że komisja stypendialna ma zgryz, wiadomo nie od dziś. Intencje były jak najbardziej szlachetne, by wspierać i zachęcać do twórczej pracy artystów, tych, którzy tworzą blisko nas.
W praktyce wyszło na to, że kryteria oceny ich osiągnięć i planów są nieostre. A matematyczne punktowanie nie zawsze jest strzałem w dziesiątkę. Członkowie komisji chcą się spotkać i podyskutować o zasadach i kryteriach, żeby co nieco zmienić.
Ale też chcą egzekwować. Ostatnio na komisji kultury Jacek Klajna domagał się sprawozdań stypendystów z ubiegłego roku. Uważa, że powinni „rozliczyć się” z zainwestowanych w nich pieniędzy. Czy były one dobrze wydane, czy też stracone?
W końcu chodzi o publiczne pieniądze. I to niemałe. W tym roku jest to bowiem 120 tys. zł.