Stanisław Kurkowski, lutnik z Krakowa: W pracowni gram pierwsze skrzypce
O swojej pracowni mówi, że to miejsce, w którym odpoczywa, chociaż zawsze ma tu coś do zrobienia. Nic dziwnego, wykonanie skrzypiec zajmuje nawet kilka miesięcy.
Pracownia lutnicza przy Placu Wolnica 8 jest niepozorna. To nieduże pomieszczenie, w którym stoi kilka szafek i dwa warsztaty rzeźbiarskie. Na nich leżą porozkładane narzędzia: tarniki, dłuta, strugi, heble i ściski. W przeszklonej szafie stojącej rogu widać wiszące w rzędach skrzypce. Jedne są już posklejane, polakierowane i czekają na montaż strun. Inne, przygotowane do lakierowania, mają jasny, prawie biały kolor. Pachnie drewnem i klejem. Przy niewielkim, ale zabytkowym bo 200-letnim warsztacie ustawionym pod oknem pracuje lutnik - pan Stanisław Kurkowski.
Lutnik spod Giewontu
Pan Stanisław jest góralem, urodził się w Zakopanem. W dzieciństwie mieszkał przy ulicy Kościeliskiej, gdzie swoją pracownię miał Franciszek Marduła - nestor polskiego lutnictwa.
- Gdy byłem mały, biegałem wśród drewnianych płyt suszących się wokół domu mistrza - wspomina pan Stanisław. - Po jakimś czasie zacząłem podglądać jego pracę w pracowni, a gdy skończyłem podstawówkę, zaproponował mi naukę w technikum w Nowym Targu, w którym był kierownikiem warsztatów. Po latach okazało się, że z mojej klasy tylko ja zostałem lutnikiem...
Po ukończeniu szkoły pan Stanisław terminował u swego mistrza przez trzy lata. Potem dostał się do Związku Polskich Artystów Lutników i wyjechał do Holandii.
- Trafiłem do prawdziwego fachowca - opowiada. - Był świetnym korektorem skrzypiec. Widziałem u niego w warsztacie Stradivariego, Guarneriego, w Polsce wtedy nie było takich instrumentów. Chciał, żebym przejął jego pracownię, bo wybierał się na emeryturę, ale wówczas dowiedziałem się, że mogę otworzyć warsztat w Krakowie. Nie wahałem się. Zawsze uwielbiałem Kraków.
Pracownia pana Stanisława miała się mieścić przy ulicy Floriańskiej, w oficynie budynku, w którym jest Jama Michalika. Było to spore pomieszczenie, ale dość ciemne i wymagające remontu. Pan Stanisław nie zdecydował się na pracę w takich warunkach.
- Trafiłem na Plac Wolnica 8. Mam tu światło dzienne i... widok na Muzeum Etnograficzne. Pracuję tutaj już 30 lat.
Tajemnicza dusza
Jak powstają skrzypce? Nie robi się ich ani łatwo, ani szybko. Górną płytę (wierzchnią) pudła rezonansowego skrzypiec, która daje brzmienie i barwę dźwięku, wykonuje się z drewna świerkowego, które lutnik sprowadza z włoskich Dolomitów, bo - jak mówi - to wyśmienity rejon, w którym wegetacja jest krótka, a przyrosty drewna gęste. Poza tym świerk jest dobry akustycznie.
- Początkowo pracowałem z naszymi tatrzańskimi świerkami, ale mają za dużo żywicy. Instrument zrobiony z takiego drzewa nie chciał dobrze brzmieć.
Płytę dolną (spodnią), która daje dźwiękowi siłę, a także boki, szyjkę i główkę skrzypiec wykonuje się z drewna jaworu. Natomiast podstrunnicę robi się z hebanu, bo to najtwardsze drzewo.
Drewno, z którego mają powstać skrzypce, musi w dobrych warunkach schnąć przynajmniej 10-15 lat. Klocek drewna zostaje pocięty na klepki, które wyszpachlowane trafiają na strych domu pana Stanisława, w miejsce przewiewne, gdzie latem jest gorąco, a zimą panują ujemne temperatury.
- 90 proc. drewna, z którego robi się skrzypce, idzie w wiór, na zmarnowanie. Tylko 10 proc. zostaje na instrument. W tym zawodzie struga się i struga... To jest płyta spodnia - pokazuje lutnik - gruba na kilka centymetrów. Trzeba ją zestrugać, zrobić sklepienie, a potem nadmiar drewna wybrać ze środka.
Boczki skrzypiec robi się, wykorzystując formę, na której wygina się odpowiednio przygotowane kawałki drewna. Później się je zdejmuje i przykleja do spodniej płyty. To prawdziwie artystyczna robota. Wszystko musi być idealnie dopasowane i wyszlifowane.
- Nie używam szablonu. Gdy strugam drewno, widzę, jakie ono jest: twarde czy miękkie, jak się poddaje pod narzędziami. Robię sklepienia wyższe, niższe, bardziej pełne. Tego się nie da obliczyć, to się czuje w rękach - mówi pan Stanisław. I dodaje: Lutnik musi intuicyjnie wyczuć grubość płyty, bo od niej zależy brzmienie instrumentu.
Najważniejsza jest jednak dusza. Bez niej skrzypce, wiolonczela, altówka czy kontrabas nie zagrają. Dusza to prosty drewniany kołek odpowiedniej grubości i długości. Tworzy się ją z jak najstarszego drewna świerkowego. Nawet drobna zmiana jej ustawienia ma wpływ na barwę tonu skrzypiec.
- Duszę się wymienia, gdy instrument przestaje brzmieć, a po wymianie tego drobnego elementu zaczyna żyć na nowo. Dusza to tajemnica, jak i w człowieku - podkreśla artysta.
W doskonałych proporcjach
W płycie wierzchniej wycinane są otwory rezonansowe w kształcie litery F, tzw. efy. Kolejnym etapem pracy nad skrzypcami jest pasowanie belki, którą również robi się ze świerku. To czynność, która trwa nawet kilka godzin.
- Zdarza się, że tę pracę odkładam na następny dzień. Pasując belkę, trzeba poświęcić dużo czasu, żeby to było dobrze zrobione. Potem zajmuję się główką skrzypiec. Robię ją ręcznie za pomocą dłuta. Uwielbiam ten etap pracy, zawsze miałem lekkość rzeźbienia ślimaków. Główka musi być idealnie symetryczna.
Pan Stanisław zwraca uwagę na doskonałe proporcje instrumentu, w którym wszystko musi być odpowiednio wyważone tak, by muzyk, który gra nawet kilka godzin, mógł w tym czasie odpoczywać.
Ostatni etap pracy nad skrzypcami to lakierowanie.
- To wbrew pozorom bardzo trudna czynność. Lakier traktuję jak zło konieczne. Skrzypce trzeba tak polakierować, by lakier był przejrzysty, nie zamazał rysunku drewna, ale pozwolił na jego wyeksponowanie. Poszczególne warstwy lakieru muszą być jak najcieńsze. To też jest artyzm - mówi Stanisław Kurkowski. - Polakierowałem dziesiątki skrzypiec, a za każdym razem traktuję dany instrument, jakby był tym pierwszym.
Krakowski lutnik jest w stanie zrobić skrzypce w ciągu 2-3 tygodni, ale ich lakierowanie trwa nawet kilka miesięcy.
Instrument z 400-letniego drzewa
Zastanawiam się, czy pracując nad instrumentem kilka miesięcy, tęskni się za swoim dziełem, gdy trzeba się z nim rozstać i oddać je nabywcy?
- Czasami tak, ale po to robię skrzypce, żeby je sprzedać. Jednak kilku egzemplarzy żałuję - mówi pan Stanisław i opowiada historię dwóch wyjątkowych instrumentów.
Najlepsze skrzypce powstają z najstarszego drewna. Panu Stanisławowi udało się zdobyć kawałek belki z remontowanej kamienicy przy ul. Kanoniczej. Belka miała ponad 400 lat, ale została zaatakowana przez korniki, więc trzeba było ją wymienić. Praca nad skrzypcami z kilkusetletniego drewna nie była łatwa, materiał był bardzo suchy i kruchy.
- Gdy zrobiłem te skrzypce, zabrzmiały jak... stary instrument. To był niesamowity dźwięk. Sprzedałem je na Zachód za dobre pieniądze. Skusiło mnie, ale teraz żałuję.
Druga historia dotyczy skrzypiec, z których twórca był... bardzo niezadowolony. Powstały z nadpalonej belki z kamienicy Pod Baranami.
- Wyszły tak ostre, że nie można było ich słuchać - śmieje się rzemieślnik. - Leżały w mojej pracowni przez kilka lat. Pewnego dnia przyszedł do mnie muzyk z kapeli góralskiej, zagrał na nich i powiedział, że całe życie szukał takiego instrumentu. Kupił je od razu.
Grać pierwsze skrzypce
Najstarszym instrumentem, jaki trafił do jego pracowni, były skrzypce, które wykonał włoski lutnik Camillo Camilli - uczeń Stradivariego. Po rozebraniu skrzypiec okazało się, że w środku są klocki i żeberka wykonane z czerwonej wierzby. Pan Stanisław przyznaje, że kiedy w jego ręce trafia zabytkowy instrument, często bardzo wartościowy, trochę go onieśmiela, a jednocześnie wzbudza ogromną odpowiedzialność. Uczuciom tym towarzyszy ciekawość, jak skrzypce będą brzmiały po naprawie.
- Trzeba mieć intuicję, wczuć się w drewno, z którego są zrobione skrzypce. Tego się nie da nauczyć z książek, bo każdy instrument jest inny. Wygląda tak samo, ma taki sam kształt, ale grubości, sklepienia płyt - to już jest indywidualność lutnika. Potrzeba lat praktyki, by to opanować. Dlatego trzeba ze sto razy pomyśleć, zanim się zacznie coś robić. W lutniku musi być spokój i cierpliwość. W tym zawodzie nie da się czegoś robić na siłę, trzeba to kochać. Jestem profesjonalistą. Znajduję w moim zawodzie niesamowitą przyjemność i mogę powiedzieć, że w pracowni gram pierwsze skrzypce - mówi z błyskiem w oku.
To niesamowite, że lutnik z kawałków drewna, klejów i lakieru w zbudowanym przez siebie pudełku skrzypiec zamyka nieskończoną liczbę dźwięków, które później wydobywa muzyk. Nie można tego robić beznamiętnie, konieczna jest odrobina metafizyki, bez której skrzypce nie zachwycałyby świata od tylu stuleci. Każdy lutnik zostawia w instrumencie cząstkę siebie. W ten sposób skrzypce, w jakiś przedziwny sposób, ogniskują w sobie emocje i wrażenia towarzyszące najpierw lutnikowi, potem skrzypkowi, który na nich gra, a na końcu - słuchaczom.