Grażyna Antoniewicz

Stanisław Horno-Popławski: wierny sztuce i polnym kamieniom

Stanisław Horno-Popławski: wierny sztuce i polnym kamieniom Fot. Maciej Kostun
Grażyna Antoniewicz

Telefony uważał za wynalazek szatański. Znalezione pisklaki litościwie karmił własnoręcznie krojonymi dżdżownicami. Polne kamienie zmieniał w dzieła sztuki pożądane od Japonii po amerykańskie wybrzeże. Stanisław Horno-Popławski.

Życie Stanisława Horno-Popławskiego, jednego z najbardziej utalentowanych rzeźbiarzy polskich XX wieku, to gotowy materiał na znakomitą filmową opowieść.

W książce „Myślenie kamieniem” o tym wyjątkowym artyście w sposób frapujący opowiada Roman Konik. Poznajemy losy człowieka, który przeżył wojnę, był ściśnięty gorsetem komunizmu, ale nigdy nie przestał być wierny marzeniom, sztuce i polnym kamieniom, w których widział więcej niż ktokolwiek inny.

W Korpusie Kadetów

Niezwykły jest to życiorys: wnuk zesłanego na Kaukaz styczniowego powstańca, urodzony w dalekiej Gruzji, decyzją rodziców wstąpił do Korpusu Kadetów w Moskwie. Tam po siedmiu latach zdał egzamin dojrzałości. Ponieważ bardziej jednak od musztry i balistyki interesował go rysunek, rozpoczął studia na Wydziale Rzeźby i Architektury w Moskwie, potem kontynuował je w Wilnie.

Dyplom rzeźbiarza otrzymał w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych - w pracowni prof. Tadeusza Breyera. W latach 1932-1939 prowadził zajęcia z rzeźby na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Jego wczesne realizacje, np. monumentalny pomnik kapelana legionów biskupa Władysława Bandurskiego w bazylice wileńskiej - Nagroda Prezydenta Miasta Warszawy w 1938 roku, i nastrojowa „Dziewczynka z pieskiem” - cieszyły się dużym uznaniem. W czasie II wojny światowej Horno-Popławski przebywał w Oflagu IIC Woldenberg. Po wyzwoleniu odnalazł żonę Ingę, z synkiem Józefem, córką Jolantą, i osiadł w Białymstoku, gdzie zrealizował wiele rzeźb, w tym słynną figurę Dobrego Pasterza przed kościołem św. Rocha i nie mniej znane Praczki.

O rzeźbie, która powstała w 1938 roku, na zlecenie wojewody białostockiego Stefana Dybowskiego, Roman Konik pisze w swojej książce: „Horno wydobył z młodych praczek niebywały erotyzm, pokazał, że kobieta nawet w takich codziennych czynnościach jak pranie nie traci nic ze swego piękna i kobiecości... Rzeźba niemal wibruje erotyzmem - ukazanym nie wprost, lecz poprzez kontekst”.

Stanisław Horno-Popławski: wierny sztuce i polnym kamieniom

Kartki z kalendarza

Na spotkanie promujące książkę „Myślenie kamieniem” do Sopoteki tłumnie przybyli studenci profesora, rodzina i przyjaciele. Opowiadano barwne anegdoty, pełne osobistych wyznań, żartów, i wspominano, wspominano.

- Horno był postacią charyzmatyczną i jednym z największych polskich rzeźbiarzy XX wieku - zapewniał Roman Konik. - Artystą nietuzinkowym, który znalazł własną drogę w rzeźbie, porzucając dobrze opanowany warsztat maniery klasycznej na rzecz słuchania tego, co kamień ma do powiedzenia. Jego rzeźby nie są niczym innym jak tylko wydobyciem z polnych granitów piękna, zaledwie poprzez lekką ingerencję dłuta i materiałów ściernych Horno potrafił ukazać piękno ukryte w naturalnej bryle kamienia.

Stale towarzyszyły mu góry, jakby niósł je w sobie od dzieciństwa i jakby z nich rodziły się kamienne rzeźby, nawet wtedy kiedy żył wiele lat nad Bałtykiem

- Trzeba podkreślić, że wiele godzin, a nawet dni spędzał na wyborze materiału - opowiadał autor książki. - Nikt nie potrafił w zwykłym polnym kamieniu dostrzec na przykład zarysu twarzy. Horno często był wręcz zbulwersowany tym, że nikt, poza nim, tego nie widzi. A wystarczyło wtedy kilka uderzeń dłuta, lekka obróbka i wydobywał z kamienia to, co było w nim skryte.

To przypomina trochę sposób, w jaki rzeźbił Michał Anioł. Podchodził do bloku białego marmuru z Carrary, chwytał dłuto, bez żadnego rysunku, wstępnego szkicu, pracował tak, jakby odrzucał zbędne fragmenty kamienia, i nagle okazywało się, że w tym marmurze jest skryta postać. Podobnie pracował Horno, po prostu odkuwał elementy, które mu nie pasowały.

Nie bez powodu uważany jest za ostatniego wielkiego mistrza techniki taille directe (kucie bezpośrednio w materiale, bez uprzedniego modelowania w glinie). Pod koniec XX wieku nikt już nie rzeźbił jak on. Pomijając to, że ze współczesnych rzeźbiarzy mało kto sięga po kamień, który jest jednym z najtrudniejszych materiałów do obróbki.

Stalin i Mickiewicz

Horno-Popławski nie należał do partii ani do żadnych związków twórczych. Nie dziwi więc, że jest autorem takich projektów jak pomnik Poległych Stoczniowców (glina), zrobiony dla miasta Gdyni, który został zniszczony przez Służbę Bezpieczeństwa w 1981 roku. Podobnie jak projekt pomnika Ofiar Grudnia ’70, który miał być eksponowany w Gdyni na skwerze Kościuszki podczas wystawy, a który także rozbili „nieznani sprawcy”.

- Okres socrealizmu to był czas zmagania się z ludźmi, którzy mieli wpływ na sztukę, choć nie powinni mieć - mówił autor. - Jednocześnie był to czas trochę groteskowy, o czym świadczy historia konkursu na pomnik Mickiewicza, który dzisiaj stoi przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Zastanawiano się, czy Mickiewicz może siedzieć, skoro Stalin też siedzi, czy nie jest to forma obrazy, a może powinien stać? Wybór formy, jak i treści musiał być wtedy zatwierdzony przez sekretarzy z Komitetu Centralnego i to oni decydowali o kształcie sztuki, a mimo to Horno potrafił stworzyć ponadczasową rzeźbę Mickiewicza, która do dziś zachwyca.

Mierzenie się z postacią historyczną w rzeźbie jest rzeczą arcytrudną. Wielki bard polskiej poezji Adam Mickiewicz był mikrej postury, miał 163 centymetry wzrostu, a kiedy w teatrzyku szkolnym rozdawano role, to powierzono mu rolę Barbary Radziwiłłówny, więc jak przedstawić go jako „sumienie narodu”, postać monumentalną i dostojną?

Dżdżownica w lodówce

Mistrz dłuta szanował naturę, co się objawiało ogromnym szacunkiem dla tworzywa, jakim jest kamień, i... specyficznym stosunkiem do żywych stworzeń.

- Horno na co dzień stronił od wylewności, był raczej skryty, lecz posiadał swoiste umiłowanie zwierząt - czytamy w książce. O tej miłości barwnie opowiadała na spotkaniu córka rzeźbiarza Jolanta Ronczewska.

- Kiedy rodzice mieszkali w Bydgoszczy, a ja z mężem w Sopocie, mama (także rzeźbiarka) pewnego razu zatelefonowała: „Przyjeżdżaj natychmiast”.

Gdy weszliśmy do kuchni, przywitała nasz przyjazd jak wybawienie.

- Może ty, córko, wytłumaczysz ojcu - powiedziała - ja już nie mam siły.

- Ale o co chodzi? - spytałam. - Tata znalazł w ogrodzie pisklę synogarlicy, które wypadło z gniazda, chciał je nakarmić, ale nie jadło, więc zrobił zapasy w lodówce, pokrojone robaki znalazłam ładnie ułożone na deseczce, obok wędlin.

Uparty jak kamienie

Wspominała też pewną wizytę.

- Gdy weszłam do mieszkania, usłyszałam z pokoju w głębi mieszkania głos ojca: Zamykaj drzwi, bo dostanie zapalenia płuc.- Zapalenie płuc? Kto dostanie zapalenia płuc, mamo? - spytałam. - Ciepło jest, ale te przeciągi zdradliwe są, a on tu leży taki goły, zawieje go i koniec. Kto leży goły i gdzie? - zdziwiłam się. Idź do ojca, może ty mu wytłumaczysz, bo uparty taki jak te jego kamienie. Weszłam do pokoju, na kaloryferze na ligninie leżał trzmiel, który się za wcześnie obudził z zimowego snu. Tata stwierdził, że trzeba go nakarmić, bo miał obsesję głodu. Nalał miodu na spodeczek. Utytłał trzmiela w miodzie, który za cholerę nie chciał tego miodu jeść. Wobec tego wziął go na rękę i płukał pod prysznicem, potem suszył, ale o dziwo, trzmiel przeżył.

Różne były miejsca, w których Horno- Popławski tworzył. Od stycznia 1946 do września 1949 roku prowadził katedrę rzeźby na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, następnie przeniósł się wraz z rodziną - żoną, dwoma synami i córką, do Trójmiasta, obejmując stanowisko profesora i dziekana Wydziału Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku, z siedzibą w Sopocie. Pracował na uczelni przez 20 lat.

- Wydawało się, że będzie to tylko kolejny przystanek w jego karierze, jednak z Sopotem Horno-Popławski związał się na zawsze i w zasadzie już do końca życia, z przerwą na pięcioletni pobyt w Bydgoszczy - mówił Roman Konik. - Sopot stał się dla niego domem z wyboru, mimo że chwalił Bydgoszcz, bo znalazł tam ogromnie życzliwych ludzi.

Kamienny portret

W latach 1952-1954 artysta był głównym projektantem rzeźby w czasie renowacji Drogi Królewskiej w Gdańsku; wykonał m.in. skrajne figury szczytu kamienic nr 28 (Ferberów) i 38, detal kamienicy nr 43 przy Długim Targu. Kamienny portret Horno widnieje na zworniku kamienicy narożnej przy ul. Pończoszników, wśród wizerunków zasłużonych dla renowacji traktu.

Rzeźbiarz jest też patronem jednej z piękniejszych alei w Sopocie, a jego prace spotkamy w różnych miejscach Trójmiasta, m.in. w parku oliwskim zobaczymy rzeźbę „Tors”, a w Parku Nadmorskim w Sopocie granit „Pamięci Łączniczkom”. Także na Rozewiu jest popiersie Stefana Żeromskiego. W Galerii Plenerowej przed Szkołą Muzyczną im. Stanisława Moniuszki stoi granit „Dolce far niente”, zaś w Galerii Stałej Muzeum Narodowego w Gdańsku rzeźba „Katyń”.

Horno został też doceniony i upamiętniony w Gruzji. W stulecie urodzin w Kutaisi władze miejskie wyremontowały dom rodzinny rzeźbiarza, odbyła się sesja naukowa i specjalnie przygotowany spektakl w operze. Po uroczystościach, w których niejednokrotnie padały słowa, że Horno jest nasz, gruziński, poproszono córkę o zgodę, by szkoła młodych talentów w Kutaisi nosiła imię jej ojca Stanisława Horno-Popławskiego.

- Twórczość Horno w Polsce przez lata była marginalizowana. Nie zależało mu na rozgłosie, unikał spotkań z dziennikarzami, spotykał się z nimi rzadko, a kiedy tylko rozmowa dotyczyła jego sztuki, wypraszał ich grzecznie z pracowni - opowiadał Roman Konik.

Artysta twierdził, że o jego sztuce mówią wszystko jego rzeźby, które nie wymagają komentarza. Rzeźbiarz był człowiekiem niezwykle pracowitym, do ostatnich swoich dni kuł w kamieniu, mimo że coraz słabiej widział.

Jego uczeń profesor Stanisław Radwański wspominał: - Żona profesora Inga (także rzeźbiarka) żaliła się: Staszku, mówię mu ciągle, żeby już nie kuł, bo słabo widzi i ciągle tym młotkiem uderza się w twarz. Wkrótce poszedłem na spotkanie z profesorem razem ze swoją asystentką, wieczorem miałem telefon. Rozmawialiśmy długo, podziwiałem, w jakiej znakomitej kondycji umysłowej jest profesor, nie tracił żadnego wątku. Powiedział wtedy: „Wiesz, Staszku, ja już tak słabo widzę, że ciebie poznawałem tylko po głosie”, i na koniec dodał: „ale ta dziewczyna, z którą byłeś, to wcale niezła”. Pomyślałem wtedy, że nie jest tak źle z tym wzrokiem profesora.

Epilog z szampanem

- Tata zwykle mówił; „Nauczę cię pić oranżadę, a potem takim lekkim swingiem przejdziesz do szampana” - opowiadała córka Jolanta. Z szampanem wiąże się historia ich ostatniego spotkania.

- Było bardzo gorąco - wspominała - początek lipca 1997 roku. Od dawna nie padał deszcz. Tata od rana chodził, spoglądał w okno, jakby kogoś wyglądał. Gdy odmówił zjedzenia śniadania, zaniepokojona mama zadzwoniła po mnie, prosząc: „Jolu, zajedź do nas”. Gdy zjawiłam się, spytałam tatę: „Może zrobić coś, na co masz ochotę?”

- Lekko schłodzoną lampkę szampana bym wypił - powiedział. Mama spojrzała mnie. Akurat mam w lodówce, dać mu?

- Pewnie, że tak, wiesz przecież, jak lubi. Tata po dwóch łykach odstawił szampana na mały stolik. - Pójdę odpocząć - powiedział cicho i poszedł do sypialni, położył się i zasnął. Był lipiec 1997 roku.

Odszedł wśród najbliższych, pijąc na koniec szampana, jakby w podzięce za wspaniałe i długie życie. Za tydzień miał świętować dziewięćdziesiąte piąte urodziny. Na jego nagrobku umieszczono napis: „Słowa są kamieniami, a dusza ogrodem. Jaki ogród ułożysz z kamieni?”.


g.antoniewicz@prasa.gda.pl

Grażyna Antoniewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.