Spójrz oczami dziecka. Widzisz to cudne błoto?
Do macierzyństwa nie sposób się w pełni przygotować - ani do tego, które - choć cieszy - zaskakuje, ani do tego wyczekiwanego, dojrzałego. Jak sprostać jego wyzwaniom, gdy jedna córka zaczyna raczkować, a druga wkracza w dorosłość? I jak po drodze nie zgubić siebie? Mówi Marta Kołacz, historyczka designu, torunianka. Współtwórczyni marki odzieżowej Hurma. Rzeczy wyprodukowane w Hurmie mają opowiadać o wartościach: nowoczesnym patriotyzmie, równości, otwartości, ekologii. Koszulki z serii „Wolna Polka” można często zobaczyć w Sejmie, bo chętnie zakładaja je niektóre posłanki. Hasło Hurmy brzmi: „Mówimy głośno”. Co konkretnie? Na przykład wymalowane na ubraniach slogany: „Wszystkich nas nie spalicie”, „Wolność kraju mierzy się wolnością kobiet”, „No woman no kraj” czy „Chcemy całego życia”. Pomysły powstają głównie w Toruniu produkcja odbywa się w Chełmnie, tkaniny przyjeżdżają z Łodzi.
Pani młodsza córka, Róża, przyszła na świat w roku, w którym starsza, Agata, kończy 18 lat. Co się zmieniło w spojrzeniu na macierzyństwo?
Pamiętam ogromną presję społeczną i kulturową, jaką czułam, gdy urodziła się Agata. Chciałam wszystkiemu sprostać, ze wszystkim zdążyć, być najlepszą mamą. Agata jest naszym studenckim dzieckiem. Mieliśmy ograniczone fundusze, więc nie wystarczało na modne wtedy, interaktywne zabawki. Czułam, jakbym nie dawała swojemu dziecku wszystkiego, jakby te moje robione po nocach zabawki z butelek i koralików były tylko substytutem. Dziś bez trudu zrzucam tę presję. I mówię sobie: „staraj się być wystarczająco dobrą mamą”. I znów robię własnoręcznie grzechotki, bo sprawia mi to frajdę, poza tym pediatrzy alarmują, że śpiewające i grające interaktywne zabawki wcale nie sprzyjają rozwojowi dziecka, a wręcz mu szkodzą dostarczając zbyt dużą ilość bodźców. Po latach zrozumiałam, że maluszek tak naprawdę do szczęścia potrzebuje „mleka i miłości”, czyli po prostu bliskości opiekuna. Gdy zostałam mamą po raz pierwszy, czułam, że powinnam wszystkim udowodnić, że dam radę: wychowuję dziecko, studiuję, nic się nie zmieniło. Wróciłam na uczelnię z 2-tygodniowym niemowlęciem. No i się nie udało. Zawaliłam rok i raz jeszcze zdawałam na studia. Nauczyło mnie to, że czasem trzeba odpuścić. I teraz, po 18 latach, kiedy mam komfort bycia z dzieckiem, w pełni doceniam zdobycz feminizmu, jaką jest urlop macierzyński.
Inaczej pokazywała pani świat starszej córce i inaczej pokazuje go pani młodszej?
Starsza córka siłą rzeczy była z nami wszędzie: niekiedy wymienialiśmy się wózkiem w biegu między zajęciami... Była dzieckiem „targanym” po muzeach i wydarzeniach kulturalnych, które chcieliśmy odwiedzać. Bardzo chciałam pokazać jej pasjonujący świat sztuki. I to się chyba udało, bo dzielimy te pasję. Róża kończy pół roku. Zmieniły się nasze potrzeby i możliwości. Świadomość globalnego ocieplenia i jego skutków sprawia, że poważnie obawiam się o to, w jakim świecie przyjdzie żyć moim córkom. Szukam ukojenia w naturze. Fascynują mnie jadalne, dzikie rośliny. Nie mogę doczekać się, aż zaczniemy z Różą tworzyć zielniki. Kupiliśmy działkę. Dużo czasu pędzamy na świeżym powietrzu. Obserwujemy, jak to, co takie zwyczajne, choćby zieleniące się drzewa, fascynuje Różę. Dla dziecka codzienność jest wystarczająco inspirująca, proste rzeczy wywołują zachwyt. My, dorośli, ciągle mamy poczucie, że mamy za mało, że potrzebujemy nowych bodźców. I umyka nam to, co ważne, ale bliskie i codzienne. Można więc powiedzieć, że to młodsza córka pokazuje mi świat.
Miałam postanowienie, że jeśli urodzi się chłopiec, będę go ubierała dla zasady w kaftaniki po kuzynkach, na różowo. Okazało się jednak, że w zróżnicowaniu ciuszków dla niemowląt nie róż jest największym złem. Problem jest głębszy.
A jak po narodzinach Róży zmieniła się pani relacja z Agatą?
Róża jako nieprzewidywalny niemowlak uczy mnie pokory. To pozwala spojrzeć z większym dystansem na kaprysy nastolatki. Zrozumiałam, że dziecko ma własny pomysł na siebie. Miałam kilka naiwnych, macierzyńskich planów, np. że Róża będzie dużo spać, a ja będę w tym czasie czytać książki, że będę ją nosić blisko przy sobie w chuście. Tymczasem od maleńkości śpi tylko na spacerach w wózku, a chusty nie znosi. Musiałam zweryfikować swoje wyobrażenia. Ciężko się złościć na niemowlaka, bo przecież nie robi tego złośliwie. Agata długo szukała swojej drogi. Zaczynała od szkoły muzycznej, potem były klasa humanistyczna, biologiczno-chemiczna, którą zmieniła na matematyczną, by jakiś czas temu powiedzieć: „Wiesz, mamo, to trochę głupio zabrzmi, ale mnie interesuje to samo, co ciebie”. Pochłania ją moda. A ja się przyglądam, świadoma, że wybrać musi sama. Być może wynika to z niedużej różnicy wieku, ale bardzo się lubimy, można powiedzieć koleżankujemy. Nasza relacja zmienia się. Staje się bardziej partnerska. Agata bardzo mnie inspiruje, dzięki niej zostałam wegetarianką, staramy się też wspólnymi siłami wdrażać w domu idee zero waste. Podsyła mi ciekawe artykuły, wycina je dla mnie z gazet. Uczy mnie też „osiebiedbania” i pilnuje żebym znalazła czas na wyjście do kosmetyczki. To bardzo miłe. Staramy się znajdować chwile tylko dla siebie. Mam świadomość, że za moment Agata wyfrunie z domu. Chce się jeszcze nacieszyć jej obecnością. Wiem, że ona już się bardzo na to cieszy, ale ja nie umiem sobie jeszcze wyobrazić rodzinnej codzienności bez niej.
Zakłada pani młodszej córce różowe śpioszki?
Miałam postanowienie, że jeśli urodzi się chłopiec, będę go ubierała dla zasady w kaftaniki po kuzynkach, na różowo. Okazało się jednak, że w zróżnicowaniu ciuszków dla niemowląt nie róż jest największym złem. Problem jest głębszy. Dla chłopców są wygodne dresy, bawełniane koszulki. Dla dziewczynek - piękne, ale zupełnie niepraktyczne falbaniaste sukienki. Ciężko w nich raczkować, zresztą leży się też niezbyt wygodnie. To działa na takiej samej zasadzie, zgodnie z którą dla kobiet są piekielnie niewygodne szpilki, dla mężczyzn wygodne, pełne buty. Sukienki leżą więc w szufladzie, a córka pomyka po domu w dresach.
Jak zmienia się design rzeczy dla dzieci - jest lepiej niż 18 lat temu?
Kiedy patrzę na współczesne zabawki, przestaję się dziwić, dlaczego mamy tak brzydkie przestrzenie publiczne, dlaczego malujemy bloki na pstrokate kolory... Po prostu od małego tym przesiąkamy. Z perspektywy estetycznej te gadżety dla dzieci są straszne, krzykliwe. Przytłaczają zupełnie nietrafione połączenia kolorystyczne, zbyt duża liczba przycisków, dźwięków, świateł. One są projektowane z myślą o rodzicu, który dokonuje zakupu, a nie na podstawie wiedzy o realnych potrzebach niemowlaka. Oczywiście jest też inny świat zabawek: estetycznych, mądrych, otwierających pole dla wyobraźni. Są zwykle droższe, co może odstraszać, ale i z tym można sobie poradzić. My, trochę dla zasady, niemal wszystkie kupujemy z drugiej ręki. I staramy się nie zapominać o tym, że dla małego dziecka wystarczająco fascynujący jest zwyczajny świat: kałuża, błoto, ślimak, patyk, a także prawdziwe przedmioty, których używają dorośli - kuchenna chochla, klucze, pilot do samochodu. Odrzućmy więc nasze wyobrażenie o idealnej zabawce i poobserwujmy świat pełnymi zaciekawienia oczami naszych dzieci. To łatwe i bardzo pouczające.