Sławomir Kwiatkowski: Te dźwięki to pejzaże świata, które w sobie noszę
Na początku była muzyka, potem pojawiły się podróże. Sławomir Kwiatkowski zwiedził cały świat. Jest autorem książki pt. „Dookoła świata po jeden dzień”.
- Życie to przygoda, trzeba je przeżyć jak najlepiej i w zgodzie z naturą - mówi podróżnik i muzyk, który wydał właśnie kolejną płytę pt. „Horyzont”.
Sławomir Kwiatkowski mieszka w Poznaniu. Kocha muzykę i podróże. Zapytany, co w jego życiu było wcześniej podróże czy muzyka, zdecydowanie podkreśla, że najpierw była muzyka.
- Jeszcze w siódmej klasie szkoły podstawowej założyłem pierwszy zespół o wdzięcznej nazwie Laska Prezesa, z którym jeździłem na festiwale
- wspomina i dodaje, że w tamtych czasach, a był to stan wojenny, o podróżowaniu ciężko było marzyć. - Zresztą wtedy również muzykowanie nie było łatwe, bo brakowało instrumentów dobrej jakości, a nawet strun.
Pierwszą gitarę musiał złożyć sobie sam z elementów, które zdobywał w zakładach rzemieślniczych w całej Polsce. - Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Sklepy muzyczne pełne są dobrej jakości sprzętu, jest możliwość nauki i doskonalenia swoich umiejętności w oparciu o różnorakie materiały, jak choćby profesjonalne poradniki czy filmy na Youtube, nagrywane przez doskonałych muzyków. My pracowaliśmy wyłącznie z własnym słuchem i intuicją, odkrywając dla siebie tajemnice wydobywania dźwięków z topornych często instrumentów. Nie mieliśmy na czym grać i gdzie grać. Ludzie, którzy wtedy zajmowali się muzyką, musieli to naprawdę czuć. To nie była tylko kwestia mody czy przypodobania się rówieśnikom - wspomina S. Kwiatkowski.
Zawodowo muzyką zaczął się zajmować podczas studiów, kiedy to wraz z zespołem Bruno Wątpliwy (znanym także później jako Bruno The Questionable i Fading Colours) nagrał płytę pt. „Black Horse”. Album okazał się być sukcesem, utwory pojawiały się w stacjach radiowych i telewizji. Przełomowym momentem w karierze zespołu był koncert w warszawskim klubie Stodoła, przed legendą muzyki gotyckiej, zespołem Love Like Blood. Doskonałe przyjęcie przez publiczność zaowocowało także zainteresowaniem zachodnich wytwórni płytowych. Nieczęsto zdarza się, aby utwory nikomu nieznanego wcześniej, prowincjonalnego zespołu z Polski, zagościły na półkach w sklepach płytowych niemal całej Europy.
- To dla mnie duża satysfakcja, choć w tym okresie opuściłem już zespół i nie brałem udziału w ponownym nagraniu albumu, zrealizowanym w studio w Hamburgu. Nie zmienia to jednak w niczym faktu, że materiał był w zdecydowanej większości oparty na moich kompozycjach
- mówi.
W tym okresie rozpoczął już współpracę z zespołem Raz, Dwa, Trzy, biorąc udział w dziesiątkach koncertów promujących płytę „Cztery”. W międzyczasie zdążył zostać także producentem muzycznym w firmie płytowej Pomaton/EMI. - Przedstawiłem własne kompozycje i zaoferowano mi tę funkcję. Dziś producentem muzycznym nazywa siebie każdy, kto potrafi cokolwiek nagrać przy pomocy instrumentu klawiszowego czy komputera, ale w tamtych czasach oznaczało to odpowiedzialną pracę nad aranżacją i brzmieniem powierzonego przez wytwórnię zespołu. Wkrótce zacząłem pracować z grupą Goya nad materiałem na ich pierwszą płytę. Z różnych przyczyn, niekoniecznie zależnych od nas, muzyków, trwało to dosyć długo i nie dane mi było doczekać finału. Podjąłem decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, jak wtedy sądziłem, definitywnie. Ale wcześniej postanowiłem przeżyć przygodę życia. Jako odtrutkę na cały show-biznes.
Kwiatkowski wyruszył w podróż dookoła świata. Kupił hurtem 22 bilety lotnicze i postawił wszystko na jedną kartę. - Sprzedałem instrumenty i samochód. Koledze wynająłem na pół roku mieszkanie i pojechałem najpierw na dwa miesiące do Stanów Zjednoczonych, a potem rozpocząłem podróż dookoła świata - wspomina. Otwierał internet, myślał o miejscach, do których chciałby dotrzeć i... wybierał. Ze Stanów Zjednoczonych poleciał do Peru, a stamtąd do Afryki do Kenii. Potem były Indie, Indonezja, Australia i Wyspy Samoa. - Przekroczyłem umowną granicę czasu. Dlatego gdy wydałem książkę, zatytułowałem ją „Dookoła świata po jeden dzień”. Bo gdy się lata dookoła świata w kierunku przeciwnym, do tego w jakim obraca się Ziemia, pozornie nadrabia się jeden dzień - tłumaczy. - Wystartowałem samolotem w poniedziałek, a wylądowałem w niedzielę. Podróżowałem, czym się dało. Trochę na wariata. Bywało, że pakowałem się w różne kłopoty i teraz już bym chyba tego nie przeżył.
Po dziewięciu miesiącach wrócił do Stanów Zjednoczonych. Wylądował w Los Angeles. Zwiedził Hollywood i znów znalazł się w Nowym Jorku, skąd wrócił do Polski.
- Byłem autentycznie szczęśliwy. Wydałem wszystko, co miałem, ale czułem prawdziwe spełnienie
- mówi Sławomir Kwiatkowski. Potem znów wyjechał na dłużej. W Stanach Zjednoczonych wykonywał wszystkie możliwe prace.
- Jak każdy emigrant zacząłem od zmierzenia się z rzeczywistością. To, że w Polsce robiłem za jakąś gwiazdę, nie miało żadnego znaczenia. Wylądowałem na budowie. Podobnie zresztą jak Marek Piekarczyk, który pracował po sąsiedzku. Ja na przykład pracowałem z dyrygentem filharmonii i pułkownikiem SB. Trafiali tam ludzie o bardzo powikłanych życiorysach. Ameryka wszystkich zrównuje, bo tam naprawdę nikogo nie obchodzi, co robiłeś w Polsce i kim byłeś albo jakie masz wykształcenie - mówi i dodaje, że pierwszym wyznacznikiem jest to, na ile zna się język. - Gdy opanowałem go już w stopniu zadowalającym, postanowiłem także zrealizować jedno ze swoich wcześniejszych postanowień. Zrobiłem zawodowe prawo jazdy na wielkie ciężarówki i odtąd, doskonale przy tym zarabiając, przemierzałem wzdłuż i wszerz cały kontynent. Gdy stwierdziłem, że osiągnąłem już to, co chciałem, zafundowałem sobie jeszcze długą, tym razem całkowicie turystyczną podróż po najwspanialszych zakątkach Ameryki, po czym wróciłem do kraju.
Kwiatkowski wydał wtedy książkę pod tytułem „Dookoła świata po jeden dzień”. To zapis dziennika, który prowadził podczas podróży dookoła świata. Wkrótce potem wydał pierwszą swoją płytę z muzyką chill out.
- Nie chciałem wchodzić w układy z żadnymi dużymi wytwórniami. Sprzedawałem płytę przez internet. Sam rozwoziłem po księgarniach. Wtedy to się jeszcze udawało, bo dziś dystrybucja jest już bardzo scentralizowana. Wtedy jednak zaczęło się też ogromne piractwo, a piractwo niszczy wszystkich, którzy chcą funkcjonować niezależnie, bo duże koncerny mogą się utrzymać, a artyście takiemu jak ja, który nie koncertuje, trudno jest się utrzymać - twierdzi muzyk i podróżnik.
Do tej pory Kwiatkowski wydał trzy płyty i napisał kolejną książkę. Jest to fantastyka dla młodzieży. To quasi-komiks z dużą ilością ilustracji. - To taka oldschoolowa fantastyka. Tak jak się pisało w latach 70. czy 80. Napisana z humorem i dystansem - mówi.
Ostatni jego projekt to płyta pod tytułem „Horyzont”. Kwiatkowski ukrywa się na niej pod pseudonimem SENE.
- To muzyka do słuchania wieczorem, do odpoczynku. Na pewno nie do samochodu, na imprezę czy na dyskotekę
- przekonuje. - Założyłem wydawnictwo i występuję pod pseudonimem. Postanowiłem odciąć się od tamtego okresu. Sławomir Kwiatkowski to nie jest złe nazwisko, podobnie jak Kasia Kowalska czy Adam Nowak, ale osób o podobnym nazwisku jest więcej, a chciałbym być lepiej rozpoznawalny - mówi muzyk, który na płycie gra na wszystkich instrumentach.
W nagraniach słychać też śpiewającą Ewę Niewdaną. - Gdy ją poznałem, Ewa była jeszcze studentką. Dziś jest wykładowcą Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej - mówi i dodaje, że muzyka zawsze była dla niego czymś ważnym. Najpierw czułem się muzykiem, a potem gitarzystą, kompozytorem, producentem. Teraz odbudowałem studio i w oparciu o doświadczenia zaczynam wszystko na nowo.
Dla muzyka i podróżnika zawsze najważniejszą sprawą w życiu była wolność. Zarówno ta osobista, przejawiająca się w niezależności podejmowanych decyzji, wyborze miejsca zamieszkania czy podróżowania, jak i w sensie twórczym.
- Współczesny świat wciska nas w sztywne ramy korporacyjnych systemów, jednostki niechcące się im podporządkować, wyrzucając poza nawias. Nie zależy mi na karierze w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, rozpoznawalności czy wielkich pieniądzach. Życie składa się z wielu równoważnych warstw i elementów, samo w sobie stanowiąc najcenniejsze tworzywo twórcze, a dotyczy to wszystkich form aktywności, niekoniecznie związanych z satysfakcją materialną. Mam nadzieję, że mój nowy projekt muzyczny, płyta SENE „Horyzont”, pozwoli mi na kontynuację podróży własną drogą. Te dźwięki to pejzaż świata, jaki w sobie noszę - mówi S. Kwiatkowski.