Siła ich miłości pokonała chorobę i wybudziła Martynę ze śpiączki

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Anna Janik

Siła ich miłości pokonała chorobę i wybudziła Martynę ze śpiączki

Anna Janik

Choć lekarze skazywali ją na śmierć, jej narzeczony nigdy się nie poddał. Dziś nadal są razem i planują ślub.

Poznali się i zakochali w sobie bez pamięci na studiach. Oboje wybrali ten sam kierunek - fizjoterapię, dzięki której mogli pomagać innym. Byli w jednej grupie, praktycznie nierozłączni. Dlatego nikogo ze znajomych nie zdziwiło, kiedy pod koniec studiów Marcin oświadczył się Martynie, a ona bez wahania odpowiedziała „tak”. Od razu zaczęli planować ślub i wesele. Zaklepali datę, zamówili ciasta w cukierni, opłacili fotografa. W międzyczasie Martyna miała zdać egzamin na prawo jazdy i znaleźć pracę, bo od zawsze marzyła, żeby rehabilitować dzieci. Szczęśliwa para, otoczona kochającą rodziną, snuła plany na swoje dalsze życie. Niestety, szczęście nie trwało długo, bo ich marzenia z dnia na dzień przekreśliła straszna choroba. To był początek lipca 2014 roku, raptem dwa miesiące po oświadczynach.

- Wstałam rano i poczułam w prawej dłoni drętwienie. Nie przechodziło mi, więc pojechałam do lekarza - opowiada 28-letnia Martyna Dziadura z Lubaczowa na Podkarpaciu.

Ulubiona choroba doktora House’a

Tego samego dnia trafiła do szpitala w Jarosławiu. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę. Była coraz słabsza, a zdezorientowany narzeczony odchodził od zmysłów.

- Martyna gasła w oczach. Najpierw mówiła od rzeczy, a potem stało się najgorsze - wspomina Marcin Kotyla, narzeczony Martyny.

Wieczorem tego samego dnia kontakt z Martyną się urwał. Zapadła w śpiączkę mózgową. Choć oddychała samodzielnie, nie rozróżniała pory dnia, nie poznawała najbliższych, nie reagowała na bodźce. Nawet kiedy otwierała oczy, nie była świadoma, co się wokół niej dzieje. A lekarze nie potrafili powiedzieć dlaczego. Raz podejrzewali guza mózgu, później stwardnienie rozsiane, ale żadna diagnoza ostatecznie się nie potwierdzała. W końcu poprosili rodzinę, by pożegnali się z Martyną, bo niczego nie byli już w stanie zrobić. Ale jej narzeczony medyków nie słuchał. Nadal całe dnie spędzał w szpitalu, nie odstępując od łóżka ukochanej nawet na krok. Rozmawiał z nią, czytał jej książki, opowiadał, co słychać u ich przyjaciół.

Cud... miłości

Aż w końcu niemożliwe stało się możliwe: pewnego dnia Martyna otworzyła oczy! Lekarze rozpoznali u niej w końcu bardzo rzadką chorobę immunologiczną: tocznia, przez którego dostała udaru. To bardzo trudna w diagnozie oraz leczeniu choroba. Potrafi zaatakować i zniszczyć niemal każdy narząd, przez co objawy chorych są bardzo zróżnicowane i mogą wskazywać dosłownie na wszystko.

- Toczeń to ulubiona choroba serialowego doktora House’a. Zawsze, kiedy miał problem z diagnozą, podejrzewał właśnie tocznia - mówi Marcin.

W przypadku Martyny zebrał okrutne żniwo. Połowa jej ciała była sparaliżowana. 28-latka nie chodziła, nie poruszała prawą ręką, nie potrafiła mówić. Ponieważ może zaatakować po raz kolejny, 28-latka regularnie robi badania. Niemal wszystkie, jakie są możliwe. I nieustannie się rehabilituje. Ta codzienna walka trwa już 1,5 roku. Nie była pozbawiona dodatkowych ciosów. Jednym z nich była śmierci mamy, która odeszła raptem pół roku po wyjściu Martyny ze szpitala. O tym, jak trudny był to czas, najlepiej wie jej narzeczony. Bo po wyjściu ze szpitala wszystkiego od podstaw, zupełnie jak dziecko w szkole, Martyna uczyła się razem z narzeczonym. Począwszy od liter alfabetu, aż po obsługę pilota lub telefonu.

- Na początku szło jak po grudzie, bo wszystko było nowe, nieznane. Nie mogła pojąć, dlaczego „B” jest akurat po „A” - wspomina Marcin. - Do dziś pamiętam, jak Martyna zareagowała na swojego własnego smartfona. Kiedy pierwszy raz po wybudzeniu ze śpiączki przypadkiem podświetliła sobie ekran, skoczyła na równe nogi ze strachu - dodaje.

I zaznacza, że wszystko, czego nauczył się na studiach, wykorzystywał w rehabilitacji Martyny. Starał się dodawać jej otuchy i powtarzał, żeby nigdy się nie poddawała. To wsparcie zdziałało cuda. Martyna, która zdaniem lekarzy nie miała wstać z wózka inwalidzkiego, jest dziś zupełnie samodzielna. W ubiegłym roku, dokładnie 2 lata od dnia, w którym trafiła do szpitala, zdobyła swój pierwszy górski szczyt: o własnych siłach wyszła na krynicką Jaworzynę. 28-latka nadal ma jeszcze problem z mówieniem, musi się uczyć pisać lewą ręką, bo prawa ciągle jest przykurczona.

Jest jej Aniołem Stróżem

Ale i nad tym pracuje z rehabilitantami. W specjalistycznej klinice w Krakowie ćwiczy 5 razy w tygodniu. Żeby towarzyszyć ukochanej w walce o powrót do pełni sił, Marcin rzucił poprzednią pracę i przeprowadził się do Krakowa. Wynajmują tu kawalerkę i… znów planują ślub. Chcą być z sobą na dobre i na złe, bo najtrudniejszy test swojej miłości już zdali.

- Ślubu nie odwołaliśmy, tylko przełożyliśmy na bliżej nieokreślony czas, kiedy Martyna będzie na tyle sprawna i silna, by przeżyć tak ogromny stres - uśmiecha się Marcin. - Wiem, że będzie najpiękniejszą panną młodą na świecie - czule obejmuje narzeczoną.

Parze pomaga wielu ludzi dobrej woli. W Lubaczowie odbyło się wiele imprez, z których dochód przeznaczono na rehabilitację Martyny. Pomóc może też każdy z nas. Aby przekazać 1 procent podatku, w polu KRS zeznania podatkowego należy wpisać 0000186434, a jako cel szczegółowy podać 212/D Martyna Dziadura.

Anna Janik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.