Seks w radiowozie? „To był żart”
Policjant Jan D., oskarżony w procesie o łapówki w drogówce, twierdzi, że prokurator nie ma dowodów
O mały włos wczoraj rozpoczęcie procesu w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy kolejny raz odsunęłoby się w czasie. Wszystko z powodu wniosku prokuratorskiego, który został złożony na początku rozprawy.
Prokurator wnioskowała o wyłączenie sędziego z rozprawy w związku z wydanym przez niego wcześniej orzeczeniem o umorzeniu jednego z zarzutów wobec jednego oskarżonego. Chodziło o pomoc w załatwieniu pouczenia, zamiast nałożenia mandatu. Miał o to zabiegać w Straży Miejskiej w Bydgoszczy policjant Krzysztof C., wykorzystując swoje znajomości.
Po trwającej prawie godzinę przerwie podjęto decyzję, że sprawę będzie w dalszym ciągu prowadził ten sam sędzia, Bartosz Jankowski.
Pierwszym oskarżonym policjantem, który wczoraj zeznawał w procesie, był właśnie Krzysztof C. To ten, który w czerwcu 2013 roku stał się bohaterem seksafery w bydgoskiej drogówce. To on pożyczył wtedy mundur jednej z tirówek pracujących przy drodze krajowej nr 10, w Stryszku pod Bydgoszczą. „Pomorska” opublikowała wtedy zdjęcia, w których dziewczyna pozuje, siedząc w radiowozie.
- Przyznaję się tylko do jednego z zarzucanych mi czynów - zaczął C. - Do sprawdzenia w policyjnej bazie liczby punktów karnych. Zadzwonił do mnie kolega ze Służby Celnej i poprosił o sprawdzenie danych punktów dwóch osób. Wszyscy w naszej służbie to robili i robią, łącznie z przełożonymi. Ja tylko sprawdziłem punkty, nie podając dalej żadnych informacji dotyczących danych osobowych. Co więcej - podkreślał oskarżony - każdy może sprawdzić konto punktów karnych; należy się zwrócić do policjanta dyżurnego.
Ten zarzut jest jednak najłagodniejszy z tych, które prokuratura stawia pięciu policjantom z bydgoskiej drogówki. Dotyczą zdarzeń, które miały miejsce w 2012 roku. Jednym z nich jest oskarżenie o łapówkę, którą C. miał przyjąć w sierpniu tamtego roku.
Zadzwonił do mnie K. - relacjonuje Krzysztof C. - Powiedział, że miał wyciek oleju z samochodu i że jadący za nim motocyklista się poślizgnął. Mówił, że wypił piwo. Byłem na służbie. Przyjechałem, by zabezpieczyć miejsce przed przyjazdem innej jednostki. Nie wyczułem od niego woni alkoholu - tłumaczył C.
C. zarzuca się, że przyjął drogi alkohol w zamian za odstąpienie od badania kierowcy, który spowodował kolizję. C. twierdzi: - Nigdy od nikogo nie przyjąłem alkoholu ani innych korzyści majątkowych.
Kolejny zarzut dotyczy zdarzenia z sierpnia 2012 roku, do którego doszło w okolicy ronda Toruńskiego w Bydgoszczy. Do Krzysztofa C. zadzwoniła Joanna S. (jest również w grupie oskarżonych). Miał on odstąpić od czynności służbowych wobec swojej znajomej.
- Pełniłem wtedy służbę z Marcinem S. (kolejny na liście oskarżonych). Panią S. znam dobrze i bardzo długo. Jesteśmy sąsiadami. Możemy sobie pozwolić na dość pikantne słowa. Wpadliśmy na pomysł, że zrobimy kawał koledze (z policji - red.). Zadzwoniliśmy do niego i powiedzieliśmy, że Asia będzie nam wykonywała usługę seksualną. To był żart.
Inny oskarżony, Jan D., mówił: - Prokuratura zbudowała akt oskarżenia na domysłach. Nie ma aktu prawnego, który by nakazywał stosowanie mandatu jako kary. Jest za to artykuł 41 kodeksu wykroczeń, który mówi, że można poprzestać na pouczeniu.
Policjantom zarzuca się odstępowanie od mandatów za drogie alkohole (warte od 50 do 480 zł), a także za obietnicę załatwienia... kompletu opon samochodowych.