Sebastian Marczewski zszedł tak głęboko, jak nikt inny dotąd. Nie wrócił. Jezioro zatrzymało go dla siebie

Czytaj dalej
Fot. Fb/zespół Sebastiana Marczewskiego
Marcin Radzimowski

Sebastian Marczewski zszedł tak głęboko, jak nikt inny dotąd. Nie wrócił. Jezioro zatrzymało go dla siebie

Marcin Radzimowski

To miał być ten ostatni raz. Wyjeżdżając do Włoch Sebastian Marczewski zapowiadał, że pobije rekord świata w nurkowaniu. Potem odpuści. Osiągnął cel - zszedł na głębokość 333 metrów. W drodze powrotnej doszło do tragedii, włoskie jezioro Garda postanowiło zatrzymać mistrza dla siebie.

Ten niezwykły wyczyn trzeba uwiecznić, bo Seba - jak chciał, by się do niego zwracali znajomi - chce dokonać czegoś dla wielu osób wręcz niewyobrażalnego. Telewizyjna ekipa TVP towarzyszy Sebastianowi i jego zespołowi w ostatnich trwających miesiąc przygotowaniach, już we Włoszech.

Ekipa nagrywa kolejne ujęcia, wypowiedzi członków zespołu, słowa Sebastiana. Wszyscy są pełni wiary w sukces, bo przecież to już ostatnia prosta tego wyścigu, ostatni etap przygotowań, poprzedzony dwoma latami ciężkiego treningu. Nie może się nie udać, przecież wszystko zostało dopracowane w każdym szczególe...

Powstający film dokumentalny zatytułowany „Cisza głębin” będzie miał jednak inne zakończenie niż planowano. Zamiast radości - łzy, zamiast gratulacji z sukcesu - trumna z ciałem Sebastiana.

Stalowy Człowiek

Stalowa Wola - miasto kojarzące się głównie z Hutą Stalowa Wola, dochowało się wielu osób znanych szerzej niż tylko lokalnie. Aktorzy Omar Sangare i Modest Ruciński, pisarka Izabela Sowa, rysownik komiksowy Grzegorz Rosiński czy obecny minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński - to tylko niektóre znane osoby pochodzące z tego miasta.

Do tego grona ludzi z „hutniczego miasta” trzy lata temu dołączył Sebastian Marczewski. Żołnierz służący w 3 Batalionie Inżynieryjnym w pobliskim Nisku i nurek głębinowy dokonał czegoś, czego jeszcze nikt nie zrobił - przepłynął wzdłuż po dnie jeziora Hańcza, najgłębszego akwenu w Polsce.

Nurkował przez 467 minut i osiągnął głębokość 104 metrów. Wynurzanie zajęło mu 5 godzin. Aby uniknąć choroby dekompresyjnej, musiał zatrzymywać się na przystankach bezpieczeństwa. Ostatnie trzy godziny spędził na platformach zamontowanych na dziewiątym, szóstym i trzecim metrze. Na ostatnim trapie przeczekał aż 105 minut.

- Seba był profesjonalistą w każdym calu. Dziwnie mi mówić o nim w czasie przeszłym, bo to wszystko nie tak miało się potoczyć

- mówi Marta Górecka ze Stalowej Woli, dziennikarka Radia Leliwa, której pasją jest nurkowanie.

Choć posiada uprawnienia do nurkowania na każdej głębokości, zaznacza, że akurat jej schodzenie na duże głębokości „nie kręci”. Maksymalnie była na 52 metrach pod powierzchnią wody. Dużo poniżej poziomu, do którego docierają ostatnie promyki słońca. Panują tam całkowite ciemności.

Po wyczynie w Hańczy o Sebastianie Marczewskim zrobiło się głośno. Jeszcze wcześniej przylgnął do niego przydomek „Stalowy Człowiek” i to nawet nie w nawiązaniu do jego ukochanej Stalowej Woli, ile z racji charakteru i dążenia do celów. Udzielał się charytatywnie, pomagając innym w potrzebie.

Był weteranem z Afganistanu, gdzie wskutek wybuchu miny - pułapki został poważnie ranny w kręgosłup. Wtedy to zmuszony był zrezygnować z uprawiania wspinaczki wysokogórskiej, mając na koncie połowę Korony Świata.

Dwukrotnie wszedł samotnie zimą na alpejski Mont Blanc zwany Dachem Europy, zdobył też Kilimandżaro w Tanzanii i najwyższy szczyt Kaukazu - Elbrus. Po rekonwalescencji brakowało adrenaliny. Zaczął nurkować.

Przed nowym wyzwaniem

Udane przejście po dnie Hańczy zmotywowało „Stalowego Człowieka” do podjęcia nowego wyzwania. Postanowił zejść jeszcze głębiej. Po miesiącach przygotowań dokonał tego w 2017 roku - zszedł na głębokość 241 metrów we włoskim jeziorze Garda, ustanawiając rekord Europy służb mundurowych.

Młodszy chorąży Sebastian Marczewski, ciesząc się z tego ogromnego sukcesu, w głowie miał już jednak kolejny cel. Cel osiągalny dla człowieka, co potwierdził Egipcjanin Ahmed Gabr bijąc w 2014 roku rekord świata w głębokości nurkowania.

W Morzu Czerwonym nurek zszedł na głębokość 332,35 metra (planował na 350 metrów). Dotarcie na tę głębokość zajęło mu dokładnie 12 minut, dekompresja i powrót na powierzchnię trwały... 13 godzin i 50 minut.

„Stalowy Człowiek” postanowił zmierzyć się z tym niesamowitym - jak podkreślał - wyzwaniem. Mając czterdziestkę na karku rozpoczął przygotowania do próby pobicia rekordu. Mówił, że nie jest szaleńcem i ma dla kogo żyć: dla syna i żony.

- Rozmawiałam z nim jeszcze przed wyjazdem do Włoch. Powiedział, że to już będzie ostatni raz, ostatni rekord głębokościowy - mówi Marta Górecka.

Jezioro Garda było dla niego szczęśliwe w 2017 roku, dlatego również w nim postanowił pobić kolejny rekord. Przygotowania rozpoczął rok temu. Polegały one na treningach w jeziorze Hańcza koło Suwałk i wykonywaniu szeregu nurkowań w zakresie głębokości 100-105 metrów.

Poza sezonem treningi odbywały się na obiektach Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Stalowej Woli, gdzie cztery razy w tygodniu ćwiczył wydolność fizyczną.

- Każdy trening to przepłynięcie około stu, stu trzydziestu długości kraulem. Ponadto treningi bezdechowe, czyli pływanie na wstrzymanym oddechu. Doszedłem do sporej wprawy, mogę przepływając siedemdziesiąt pięć metrów na jednym wdechu oraz wstrzymać oddech w spoczynku na blisko pięć minut

- mówił w kwietniu tego roku, planując już wyjazd do Włoch.

- Nie robię presji na rekord, bo wiem, że to jest bardzo ryzykowne. Ale nawet, jeśli z jakichkolwiek przyczyn nie uda mi osiągnąć głębokości 333 metrów, to każde nurkowanie poniżej 270 metrów będzie rekordem świata - zaznaczał. - Dlatego że nurkowanie w zakresie głębokości 270 - 332 metrów będzie rekordem świata w nurkowaniu w zbiornikach zamkniętych, czyli jeziorach, a osiągnięcie głębokości 333 metrów będzie rekordem absolutnym. Dlatego też nie robię żadnej presji na rekord za wszelką cenę. Priorytetem jest bezpieczny powrót z głębin.

To nie był trening

Na fanpage’u Iron Diver (Żelazny nurek) można przeczytać relacje Sebastiana z ostatecznych przygotowań do bicia rekordu. Nie podawał dokładnej daty, bo sytuacja na jeziorze zmienia się z dnia na dzień i nie sposób określić najbardziej dogodnej.

Teraz już wiadomo, że w sobotę, 6 lipca, nie było treningu - tego dnia „Stalowy Człowiek” podjął próbę zejścia na rekordową głębokość. Niemal dokładnie dwa lata po pobiciu poprzedniego rekordu, 5 lipca 2017 roku.

Dramatyczne chwile odczytujemy z oświadczenia opublikowanego po tragedii przez zespół Sebastiana Marczewskiego. Tragedia została też najpewniej zarejestrowana przez kamery, które miał na sobie Sebastian.

Brak kontaktu

6 lipca 2019 roku, godzina 5. Zespół rozpoczyna przygotowania do próby pobicia rekordu. Godzina 6.22 - Sebastian Marczewski rozpoczyna zanurzanie w wodach jeziora Garda. To ostatni raz, kiedy „Stalowy” widziany jest żywy.

Godzinę i 40 minut później pod wodę schodzi nurek sprawdzający. Na umówionej głębokości 100 metrów ma się spotkać z Sebastianem, którego jednak nie ma. Nurek schodzi jeszcze 60 metrów i znacznie niżej widzi w sporej oddali od liny opustowej nieruchome światło. Nie może zejść, bo zginie - kończą mu się w gazy w butlach. Musi rozpocząć wynurzanie.

Mijają trzy godziny. Kolejny nurek schodzi pod wodę, sprawdzając wyznaczone do spotkania głębokości. Niestety, „Stalowego Człowieka” nie ma. Zespół powiadamia włoskie służby ratownicze. Mijają kolejne minuty, godziny. Łódź, sonar, oczekiwanie na tragiczne informacje.

Godzina 19. Ciało żołnierza - nurka zostaje znalezione na głębokości około 170 metrów.

„W dniu dzisiejszym tj. 7 lipca 2019 r. służba ratownicza poinformowała nas, że zakładana głębokość 333 metrów została przez śp. Sebastiana osiągnięta, ale podczas wynurzania nastąpiło tragiczne w skutkach zaplątanie się w linę” - informuje Zespół Sebastiana Marczewskiego.

Osiągnięcie głębokości potwierdzają zdjęcia opublikowane na portalu divers24.pl. Marczewski odpina marker i umieszcza na wyznaczonej głębokości - nieznacznie większej od zakładanej: 333,3 metra, po czym rozpoczyna wynurzanie...

Podczas wynurzania doszło do tragedii - nurek zaplątał się w jedną z linek. Prawdopodobnie w miejscu, do którego nie mógł sięgnąć ręką, by nożem odciąć linkę i płynąć dalej.

Być może nurek zasłabł, być może w uwięzi skończyły mu się gazy w butlach. Był sam, żadna pomoc nie mogła w takich warunkach nadejść. Odpowiedź na część pytań dadzą wyniki sekcji zwłok i ustalenia śledczych. Szczegóły dramatu zostaną na zawsze w jeziorze Garda.

Marcin Radzimowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.