Krzysztof M. nie mógł przeboleć, że został pominięty przy podziale majątku. Chciał się zemścić. Sąd Okręgowy w Krakowie za próbę zabójstwa matki już go skazał na sześć i pół roku więzienia.
W małej wsi pod Krakowem ludzie mówili o Krzysztofie M., że daleko zajdzie w życiu. Od małego ciągnęło go do książek, sam szybko nauczył się rachunków, ładnie pisał i rysował. Pasanie krów i rozrzucanie obornika na polu to nie był jego żywioł.
- Jestem do wyższych rzeczy stworzony - chełpił się, ale ojciec, używając pasa, brutalnie przywoływał go do porządku i pokazywał miejsce w szeregu. Biciem i groźbami zmuszał syna do pracy na roli.
Z powodu biedy w rodzinie Krzysztof M. szybko musiał porzucić ambitne plany opanowania kilku języków obcych i ukończenia zagranicznych studiów. Był zdolny i doceniany przez nauczycieli, dobrze się uczył, ale rodzice wymogli na nim, by wybrał mało twórczy, ale ceniony na wsi fach rzeźnika.
- Z głodu już nie umrzemy. Dzięki tobie zawsze będziemy mieli świeży boczek i kiełbasę - cieszyła się Anna M., matka chłopaka.
Najstarszy syn głównie do niej miał pretensje, że uniemożliwiła mu realizację życiowych planów. Uważał, że więcej czasu i uwagi poświęcała pozostałym dzieciom. Zwłaszcza drugiemu, młodszemu synowi, Piotrowi, oraz córce.
Kłopoty z bratem
Z tym Piotrem były same kłopoty. Edukację zakończył na szkole podstawowej, dużo chorował i blisko dwa lata spędził w sanatoriach. Kiedy osiągnął pełnoletniość, został skazany na cztery lata więzienia za gwałt na sąsiadce. Rodzina odmówiła w prokuraturze i na procesie składania zeznań przeciwko chłopakowi.Był jeden wyjątek: tylko Krzysztof M. zgodził się opowiedzieć w sądzie, jaką osobą jest jego młodszy brat Piotr.
- Za sąsiadką to ciągle wodził oczami. Nie przeszkadzało mu, że ona jest mężatką - potwierdził. To wystarczyło, by cała rodzina obraziła się na Krzysztofa M. Głównie jego obwiniano o to, że Piotr dostał wyrok i nie zwracano uwagi, że pokrzywdzona rozpoznała gwałciciela, a on w całości przyznał się do winy.
Matka wini syna
Zwłaszcza Anna M. nie mogła darować najstarszemu synowi, że zeznawał na procesie brata.
- To tylko przez ciebie Piotrek gnije w więzieniu - wytykała synowi.
Jej relacje z Krzysztofem stały się bardzo napięte. Oboje nie kryli wzajemnej wrogości, ale dalej musieli mieszkać pod jednym dachem. Już nieco schorowana i zmęczona życiem 60-letnia kobieta sporządziła testament i cały majątek przepisała na zamężną córkę oraz syna Piotra.
Krzysztofowi tylko pokazała dokument i z satysfakcją stwierdziła, że „dostanie wielkie g…, a jego rodzeństwo dom i kilka hektarów ziemi”. Najstarszy syn nie mógł przeboleć takiego traktowania. W końcu starał się dbać o rodziców, z którymi na co dzień mieszkał, dorabiał w okolicy jako rzeźnik i przynosił do domu gotówkę lub wędliny. Jako głęboko krzywdzące uważał opinie, że przyczynił się do skazania brata za gwałt.
Atak po kłótni o bigos
Tamtego kwietniowego dnia wypił trochę alkoholu u znajomych i rozdrażniony wrócił do domu. Nałożył sobie na talerz porcję bigosu przygotowanego przez matkę, ale w pewnej chwili stwierdził, że „sam lepiej gotuje”.
Anna M. odparła, że może nie jeść, jak mu nie smakuje. Wtedy syn dostał szału, zaczął krzyczeć, rozbił szybę w kuchni. Wystraszona kobieta wyszła z pomieszczenia i obudziła śpiącego na poddaszu męża Wacława.
Po chwili zjawił się tam za nią Krzysztof M. Podbiegł do matki, przewrócił ją na wersalkę, a następnie zadał cztery ciosy nożem. Doznała obrażeń okolicy brzucha i prawego uda. Mocno krwawiła, chciała wzywać pomocy, ale z bólu nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Teraz przebiłem jej wątrobę, to się wykrwawi - syn powiedział ojcu.
Wacław M., bierny świadek napaści, odebrał mu nóż. Po chwili do kuchni zeszła z poddasza zakrwawiona Anna M. Widać było, że boi się syna, prosiła, by o jego agresji zawiadomić sąsiadów. Tak się stało i oni poinformowali pogotowie o tragedii. Syn, by nie wpuścić lekarzy na teren posesji, spuścił nawet psy z łańcuchów i by zwiększyć grozę sytuacji podpalił stodołę.
Strażacy na posesji
Ogień był na tyle duży, że Wacław M. nie mógł go sam ugasić. Wezwał straż pożarną. Po chwili przyjechała też policja, by umożliwić lekarzom bezpieczne dotarcie do rannej Anny M. Groźne psy udało się zamknąć w komórce i dopiero wtedy karetka zabrała pacjentkę do szpitala w Krakowie. Operacja uratowała jej życie.
Krzysztof M. został zatrzymany i aresztowany. Nie przyznał się do winy. Opowiadał, że tamtego dnia wypił alkohol i nie pamięta, co się dalej działo. Potwierdził, że jest w konflikcie z matką.
- Zawsze byłem przez nią zaniedbywany. Mam żal, że pominęła mnie przy podziale majątku - wyjaśniał na przesłuchaniu 31-latek. Dowodami były zeznania pokrzywdzonej, relacje świadków oraz ślady krwi na nożu, butach i ubraniu oskarżonego. Biegli przyjęli, że był poczytalny w momencie ataku na matkę.
Krzysztof M. został skazany na sześć i pół roku więzienia. Wyrok nie jest prawomocny.