Dokładnie 114 lat temu powstał jeden z największych zakładów przetwórstwa mięsa w naszym regionie. To Rzeźnia Miejska w Chorzowie. Jej dobra passa trwała do lat 90. XX wieku. Później, w wyniku przemian systemowych, została sprzedana prywatnemu właścicielowi i od tego czasu popada w ruinę.
Wszystko zaczęło się od tego, że na terenie Śląska brakowało mięsa – mówi Irena Niemczykowska, która do 1973 roku… mieszkała i wychowywała się na terenie Rzeźni Miejskiej , znajdującej się przy ul. Krakusa w Chorzowie. Dzisiaj w samym centrum miasta.
Rzeźnia została uruchomiona 19 listopada 1901 roku. Jej budowa pochłonęła grubo ponad milion marek. Ale dzięki temu zakład był w pełni samowystarczalny. Na jego terenie znajdowało się wszystko, co było potrzebne do produkcji mięsa i wędlin. Może nie zabrzmi to delikatnie, ale w tym jednym miejscu odbywał się cały proces: od przywozu żywych zwierząt do uboju, aż po wywóz gotowej do sprzedaży kiełbasy. –Wszystkie pomieszczenia zostały zaprojektowane w jednym momencie tak, żeby zaraz po otwarciu wszystko mogło ruszyć – wyjaśnia chorzowianka.
Liczba budynków, które wchodziły w jej skład, nawet dzisiaj wydaje się imponująca. Poza halą uboju dla bydła rogatego, cieląt, owiec i kóz oraz osobnej dla trzody chlewnej, znajdowała się tam też osobna hala, gdzie bito zwierzęta chore, stajnie i chlewnie, hala maszynowa z dwoma kotłami parowymi, solarnia skór i łojownia, chłodnia, gdzie produkowano lód, tzw. „tania jatka”, gdzie sprzedawano pozostałości po procesie przetwórczym oraz budynki dyrekcji i późniejszej księgowości, gdzie znajdowały się także mieszkania dla pracowników zakładu.
Początkowo zwierzęta do rzeźni były transportowane wozami, ale z czasem powstała specjalna odnoga torowiska wraz z rampą, by móc przewozić je koleją. – Jak się później okazało torowisko było bardzo przydatne, ponieważ cztery lata później (w 1905 roku – przyp. red.) powstała hala targowa (zwana Posti, znajduje się dokładnie naprzeciwko budynku rzeźni – przyp. red.) – dodaje Niemczykowska
Mimo że zakład od początku był sporych rozmiarów, ciągle w niego inwestowano i rozbudowywano. W 1904 roku np. dobudowano specjalny piec, w którym spalano mięso niezdatne do spożycia, w latach 1911 – 1912 powstała kolejna hala ubojowa dla trzody chlewnej, w 1925 roku pojawiły się tam hale z maszynami napędzanymi energią elektryczną, w 1933 roku przedstawiono projekt budowy basenów żelbetonowych do marynowania mięsa, przebudowy tylnej bramy wjazdowej (od strony ul. Floriańskiej – przyp. red.) i postawienia tam portierni. Zaś w 1935 roku podjęto decyzję o poszerzeniu terenu, który dotychczas zajmowała chorzowska rzeźnia.
Rzeźnia powstała jako miejska
Chorzowska rzeźnia aż do końca drugiej wojny światowej należała do miasta. W 1949 roku zdecydowano o jej upaństwowieniu. I od tego czasu nie wróciła już w ręce samorządu, bowiem wraz z transformacją systemową majątek trafił do Skarbu Państwo, który w połowie lat 90. ubiegłego wieku sprzedał ją prywatnemu właścicielowi. Zakłady mięsne działały tam do 1996 roku.
Wraz z ich zamknięciem i sprzedażą , zabytek popada w ruinę. Zabytek, ponieważ wiele budynków tworzących ten kompleks uzyskało ten status w 1985 roku.
Od prawie 20 lat właścicielem rzeźni jest Śląska Grupa Inwestycyjna, która w 2010 roku została przekształcona w firmę Fabryka.
Mimo że pomysłów na zagospodarowanie tych byłych terenów masarskich było kilka, to w efekcie żaden z nich nie doszedł do skutku. Mówiło się, że mogłaby powstać tam galeria handlowa, w zeszłym roku Jarosław Ostrowski, architekt pochodzący z Chorzowa, przedstawił pomysł stworzenia tam Śląskiego Centrum Biesiadnego, czyli wielofunkcyjnego obiektu, gdzie mógłby działać również hotel, sklepy, muzeum. W tej sprawie odbyły się nawet rozmowy właściciela z władzami miasta, a urzędnicy zaoferowali wsparcie tej inwestycji. Koncepcja przepadła. Dlaczego? Magistrat postawił jeden warunek: całkowitego zachowania części zabytkowej.
Od wielu lat toczy się też bój między miejskim konserwatorem zabytków a właścicielami obiektu. Chodzi o stan techniczny budynków, które z roku na rok coraz bardziej niszczeją. Większość zaleceń konserwatorskich przez firmę Fabryka są po prostu ignorowane.
Dodajmy, że w sierpniu tego roku doszło do pożaru dachu dawnej chłodni. Od samego początku mówiło się, że to podpalenie lub zaprószenia ognia, ponieważ nie znajdowały się tam żadne instalacje, które mogłyby być źródłem zapłonu. Kilka miesięcy wcześniej o mało nie doszło do licytacji gruntów, na których zakład się znajduje, ponieważ zarządca zalegał miastu z opłatami z tytułu użytkowania wieczystego. W efekcie do rozprawy nie doszło, bo należności zostały uregulowane.
Baran wpadł na niedzielny obiad
Rzeźnia Miejska była nie tylko zakładem produkcyjnym, była też domem dla jej pracowników. Oczywiście nie wszystkich ze względu na brak miejsca, by można tam było wybudować wystarczającą liczbę budynków mieszkalnych.
– Wychowywałam się na pierwszym strzeżonym osiedlu w Chorzowie – żartuje Irena Niemczykowska, której dziadek był asystentem weterynarza. Mieszkał tam od 1946 roku.
Teren był odgrodzony od reszty miasta, a przebywać mogły tam tylko osoby upoważnione do tego. Teren był też ciągle strzeżony.
Ale poza tym, w samym centrum miasta najmłodsi mieszkańcy mieli niamiastkę życia na wsi. W końcu były tam konie, świnie i krowy.
Przez pewien czas przejście do stajni i chlewni, nie było jakoś specjalnie oddzielone od części mieszkalnej. Jednak w pewnym momencie zostało. Bo dzieci szczególnie upodobały sobie np. ujeżdżanie prosiaków. – Mój kuzyn i jego koledzy wspominają też pana, który zajmował się końmi, pracującymi w rzeźni. Pozwalał im jeździć na tych koniach. Oni go kochali za to bezgranicznie – mówi Niemczykowska.
– Z opowieści pracowników, a z przeróżnymi korespondowałam, to właściwie we wszystkich opowieściach była mowa o tym, że oni wszyscy czuli się tam niemal jak rodzina. Zawsze przez te wszystkie lata panowała tam bardzo dobra atmosfera. Młodzi ludzie urządzali sobie tam zabawy, dużo par tam się poznało, a później zawierało małżeństwa. To był dom, to nie był tylko zakład pracy – wspomina.
Mimo że w sąsiedztwie domostw, rzeźnicy oddawali się mało optymistycznym zajęciom. – Z ekologicznego punktu widzenia jak o tym pomyślę, to przecież jest to straszne. Kiedyś, w starym wydaniu Dziennika Zachodniego było takie fajne zdanie, że wszystkim przeszkadza smród, chcąc nie chcąc, towarzyszący rzeźni, ale wszyscy z przyjemnością zjadają rzeczy, które są tam produkowane – mówi Niemczykowska. I dodaje, że przez cały czas, gdy tam mieszkała nigdy nie widziała uboju zwierząt. Chociaż do dzisiaj nie jest w stanie zjeść flaczków.
Czasem na terenie rzeźni zdarzało się również, że zwierzęta uciekały. Niemczykowska wspomina opowieści mieszkańców, gdy próbowano okiełznać pewnego młodego byczka, który nie chcąc dać się złapać, brał swoich niedoszłych pogromców na rogi. Uciekały też barany, jeden z nich wpadł nawet na niedzielny obiad do pewnego państwa. Jak to się stało?
Niektóre pomieszczenia mieszkalne znajdowały się na poziomie sutereny. Tam też mieściła się kuchnia pewnej rodziny. Tamtego dnia powoli zasiadali do obiadu, gdy…. –Najprawdopodobniej w szybie okna kuchennego tych państwa baran zobaczył drugiego barana, czyli swoje odbicie i nagle zaczął tak wierzgać kopytkami, aż w końcu rozbił ją i wylądował na ich stole – opowiada Niemczykowska.
Rozłóż parasol nad Rzeźnią!
Irena Niemczykowska w Chorzowie jest znana po prostu jako „pani od Rzeźni”. To osoba, która od lat próbuje zwrócić uwagę mieszkańców, że Rzeźnia Miejska jest pięknym, acz popadającym w coraz większą ruinę zabytkiem. A przecież można byłoby tchnąć w nią drugie życie.
Jak sama przyznaje: nie jest dla niej ważne, co tam powstanie. Najważniejsze, żeby nie doszło do zrównania z ziemią tego kompleksu. – Będę „czepiać się” tego, jak traktuje się ten zabytek do ostatniej cegły – zapowiada.
W 2009 roku zorganizowała po raz pierwszy happening, który odbył się w 108 urodziny zabytku. W najbliższą sobotę, 21 listopada od godz. 10 do 15, impreza odbędzie się po raz szósty. Tym razem Niemczykowska zaprasza mieszkańców, aby rozłożyli parasol nad Rzeźnią.
Każdy, kto tego dnia przyjdzie na ul. Krakusa będzie mógł zrobić sobie tam pamiątkowe zdjęcie z parasolem. – Rozłożenie parasola to znaczy też otoczeniem opieką. Chcemy przez to pokazać, że nie tylko mnie interesuje los rzeźni, ale inne osoby również – wyjaśnia Niemczykowska i zaprasza na happening.