Rudolf, który stał się krakusem - historia trenera Comarch Cracovii
Rudolf Rohaczek, trener hokeistów Comarch Cracovii pracuje w klubie już 16 lat. W tym czasie wywalczył 7 złotych medali mistrzostw Polski, 3 srebrne, dwa brązowe, dwa razy Puchar Polski, trzy razy Superpuchar. Kraków okazał się dla niego ziemią obiecaną. Jest związany z klubem do 2023 roku.
16 lat w Cracovii i Krakowie
Mieszka tu od 16 lat. - Kraków to jest specyficzne miasto – twierdzi. - Turystyczne, a w czasach „COVID-owych” jest inaczej, wszędzie jest pusto, można wyjść i spokojnie pooglądać okolicę. To dobre miasto do życia, tylko powietrze powinno być lepsze. Pracuje się w tym kierunku, nie wolo palić w piecach, kominkach. W mojej rodzinnej Ostrawie kopalnie są już dawno zamknięte, dwie huty jeszcze funkcjonują, a fabryki są największym trucicielem. W mieście jest już ogrzewanie prądem lub gazem. Czy mam wolny czas? W lecie podczas przygotowań, gdy mamy po dwa treningi to nie, maj, czerwiec, lipiec są wycięte z kalendarza. W sezonie jest luźniej, trenujemy do południa, a po południu można iść na spacer, do parku, do lasu na grzyby, w zimie pojechać na narty. Lubię jeździć, choć ostrożniej, bardziej rekreacyjnie bo różni ludzie są na stoku. Lubiłem pojeździć na górze Chełm w Myślenicach. Gdy pracowałem w Krynicy, miałem tam superwarunki do jeżdżenia. Latem uwielbiam rower, mieszkam na Ruczaju, na rowerze można pojechać do centrum lub nad Wisłą np. do Tyńca.
Na nadmiar czasu jednak nie cierpi. - Niektórym się wydaje, że skoro mamy 2 godziny treningu dziennie, to poza tym nic nie robimy – mówi Rohaczek. - A na lodowisko przychodzę przed 8 rano, a wychodzę o 16. Późną jesienią i zimą jest już ciemno. Trzeba przyjść do domu, coś ugotować, posprzątać. Myślałem kiedyś, czy nie ściągnąć tu żony, ale jest problem z pracą. Jest jak jest i chyba tak już zostanie, nie ma co zmieniać.
Co więc zostaje? Telewizja, internet, książki. - Jeśli już oglądam telewizję, to raczej nie filmy, choć akurat historyczne lubię, ale te sensowne. Wolę jednak programy przyrodnicze i geograficzne. To mnie uspokaja, koi nerwy – mówi.
Częste wyprawy do domu
Na mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 r. wybudowano autostrady. Skorzystał na tym bardzo Rohaczek. Do rodzinnej Ostrawy z Krakowa ma 2 godziny jazdy samochodem. A jeździ często, bo w domu została żona Sylvia, nauczycielka biologii i wychowania fizycznego. Gdy tylko ma dzień wolny, albo dwa, od razu rusza w trasę.
- Żona czasem przyjeżdża, w okresie świątecznym, gdy są targi -opowiada. - Małżeństwem jesteśmy od 33 lat, syn Roman ma 31 lat, jest trenerem tenisa. Żona grała w siatkówkę, w ekstraklasie w Ostrawie. Oboje pochodzimy z Ostrawy. Poznaliśmy się przez wspólną koleżankę, chodziła z nią do klasy, a mieszkała niedaleko mnie. Grałem w hokeja, żona w siatkówkę, ale mieliśmy czas dla siebie. Na pewno więcej niż teraz. Trener patrzy globalnie, musi myśleć o wszystkim, a jako zawodnik są mniejsze obciążenia. Syn od razu zaczął zajmować się tenisem, chodził na judo, pływanie, był wszechstronny, najbardziej jednak polubił tenis. U nas w Czechach najpopularniejszy jest hokej, potem piłka nożna i tenis. Syn pracuje w klubie z młodzieżą we Frytlandzie, żona z kolei ma zespół, który zajmuje się tańcem sportowym. Zdobyli nawet mistrzostwo świata.
Przeklina czasem po czesku
- Ciężko było na początku z językiem. Wiadomo, że kontakty były, jeździło się do Cieszyna, Katowic, bo to niedaleko od granicy – wspomina szkoleniowiec. - Odbieraliśmy Telewizję Katowice, oglądaliśmy filmy zachodnie, bo u nas wtedy nie było takich. Trochę się więc osłuchałem. Gdy przyjeżdżałem do pracy do Krynicy w 1998 r., to wydawało mi się, że znam język, ale tak nie było. Rozumiałem wiele, trudno mi było mówić. Nie miałem nigdy nauczyciela, byłem samoukiem. Miałem zawodników Polaków więc się uczyłem od nich. Zawodnicy też się od mnie czeskiego nauczyli. Jak się człowiek bardzo zdenerwuje, to wracają czeskie słowa…
Językiem szatni jest polski, mimo że mamy wielu obcokrajowców. Jak jadę samochodem do domu, to nie przełączam już na czeskie stacje, podobnie, jak jestem w Ostrawie. Już myślę po polsku, gdy rozmawiam po czesku, to wtrącam polskie słowa. Oba języki są trochę śmiesznie brzmią dla obcokrajowca, ale się rozumiemy. Choć zdarzają się pomyłki. Jak słynne słowo „szukać”, które po czesku jest wulgarne. W internecie przeglądam zarówno polskie, jak i czeskie strony, bez różnicy.
Piwo polskie czy czeskie?
- Nie miałem żadnych stereotypów w głowie odnośnie Polaków – mówi trener. - Nie byłem uprzedzony. Kiedyś w Krynicy miałem włączone radio i grała czeska stacja. Któryś z trenerów powiedział, żebym przełączył na polską. Powiedziałem mu, słucha, jak jesteś u mnie w domu i ja słucham czeskiej, to tak będzie. Później zaczął opowiadać, że nie lubię Polaków, że jestem nacjonalistą. Nie mam jednak problemów z Polakami, choć wiadomo, że jak wszędzie, są normalni ludzie i wariaci.
Polska stała się dla niego drugą ojczyzną. - Mam więcej znajomych tutaj, niż w Czechach – opowiada. - Dyrektora muzeum, lekarzy. Polska to świetny kraj do życia. Kraków jest piękny, cudowna natura. Kraj się szybko rozwija. Popatrzmy tylko na Kraków. Gdy przychodziłem nie było Tauron Areny, Centrum Kongresowego, był stary stadion piłkarski. Infrastruktura bardzo się zmieniła. Znajomi z Czech zwracali szczególnie uwagę na nowe drogi. Pamiętam jeszcze trasę z Cieszyna do Bielska-Białej – jeden pas i jeszcze konie jeździły, jeździło się 15-20 km/h. Teraz każdy jest w pozytywnym szoku.Jedzenie polskie polubiłem – jest ciężkie, ale ok. Rosół to standard, flaki, żurek, pomidorowa, ogórkowa – pierwszy raz jadłem je w Polsce. Sam gotuję proste rzeczy. Jeśli chodzi o piwo, to nie widzę wielkiej różnicy w smaku, natomiast jest wielka różnica w laniu piwa. To nie ma co porównywać.
Gdyby ktoś w Czechach w lokalu dostał piwo bez piany, to chyba wylałby go kelnerowi na głowę. A w Polsce jest odwrotnie. Gdy mam w lodówce piwo polskie czy czeski to sięgam po nie, nie widząc różnicy. Jest tylko jeden specyficzny smak – Pilsnera, reszta jest podobna.
Nieosiągalna NHL
Zawód trenera wykonuje już 25 lat. Jeszcze na studiach doszedł do wniosku, że chce być szkoleniowcem. Zaczął studiować na Uniwersytecie Karola w Pradze i grał w Trzyńcu, zrobił 5-letnie studia zaoczne zakończone egzaminem magisterskim.
- Mam wyższe wykształcenie, mogę uczyć też w szkole – mówi Rohaczek. - Gdy doznałem kontuzji kolana i miałem rok przerwy w grze, to zacząłem myśleć poważnie o tym zawodzie. Człowiek oczekiwał, że studia nauczą go, jak trenować. A to jest nieprawda! Studia dały teoretyczne fundament, ale resztę trzeba wypracować w praktyce.
Do Karwiny trafił poprzez kolegę, wiedział, że kończy studia, a akurat pochodził z Karwiny.
- W pierwszym roku awansowaliśmy z drugiej ligi do pierwszej. To był duży sukces – mówi z dumą. - Poszedłem potem do Poruby, też graliśmy o awans, ale nam się to nie udało. Niektórzy zawodnicy stamtąd przeszli do KT Krynica i mnie ściągnęli. Do Cracovii trafiłem dzięki szefowi sekcji Adamowi Ziębie.
Zdawał sobie sprawę, że dostanie się do najlepszej ligi świata, kanadyjsko-amerykańskiej NHL jest nierealne.
- Moja obecność w Cracovii to niewiarygodny czas – te 16 lat, aż trudno uwierzyć. 7 mistrzostw Polski, trzy srebrne medale, dwa brązowe mówią same za siebie i działają na wyobraźnię – wylicza. -
NHL? Uważam, że jest niemożliwe, by ktoś z czeskiego czy polskiego hokeja trenował w NHL. W historii był tylko jeden czeski trener, który się tam dostał – musi mieć osiągnięcia – olimpijskie medale, mistrzostwa świata, by w ogóle się nim zainteresowano. Ivan Hlinka po złotym medalu w Nagano trafił do NHL. Nie zastanawiam się więc nad tą liga bo wiem, że jest to nierealne. To jest inny świat. Mój szef, prof. Filipiak potrafi docenić dobrą pracę, a zna się na ludziach, bo osiągnął sukces w Comarchu. Mam mądrego, wymagającego szefa.
Propozycje zmiany pracy pojawiały się, ale Rohaczek pozostał wierny Cracovii. - Nie było powodu, by zmieniać kraj i klub – mówi z przekonaniem. - Z Czech też były propozycje, ale nie takie, które by mnie przekonały.
Przeżył już kilkunastu trenerów w futbolowej Cracovii. Oni się ciągle zmieniali, a on trwa na stanowisku. - Z Wojtkiem Stawowym mieliśmy bardzo dobre relacje, ze Stefanem Majewskim też, w kontakcie byłem z Jackiem Zielińskim - przypomina.
Gdyby nie był trenerem to…
- Dobre pytanie… - zastanawia się. - Średnia szkoła przygotowywała mnie do zawodu hutnika, to było technikum. Maturę zdawałem z czeskiego, rosyjskiego, matematyki i fizyki. Lubiłem wf, chyba jak każdy, a fizyka to była masakra. Ale na końcu zdawałem z niej maturę i było nadspodziewanie dobrze. Może pracowałbym w hucie? Wtedy zatrudniały one, te z Ostrawy i Witkowic 60 tysięcy ludzi. Poszedłem jednak na studia. Tata – Zdenek lubił piłkę, tenis, chodził po górach. Nie był zawodnikiem, ale był bardzo usportowiony. Bardzo pozytywnie podchodził do mojej pasji. Gdyby nie on, to nie grałbym w hokeja, on mnie przyprowadził na lodowisko, gdy miałem 6 – 7 lat. Zachęcał mnie do sportu. Zresztą sam był czynny do końca, w wieku 80 lat grał jeszcze w tenisa, grał ze swoimi rówieśnikami. Mija 9 lat, jak nie żyje. Mój tata zawsze mówił: komunizm tak, ale bez komunistów. Był ideowcem, popierał ideę, ale nie formę ustrojową. Mama Libusza zmarła o wiele wcześniej, w 1976. Nie uprawiała sportu, grała w teatrze, ogólnie, lubiła kulturę.
Rohaczek ma 57 lat i chce cały czas pracować. - Zastanawiam się, do kiedy chcę pracować? -zadaje sobie pytanie. - W Czechach idzie się na emeryturę w wieku 65 lat. Czas pracy będzie się wydłużał. Mało ludzi ma to szczęście, że mając np. 55 lat powie sobie – ja już nie chcę pracować. Wiele zależy od kondycji fizycznej, psychicznej. Dopóki człowiek jest głodny sukcesów, chce cały czas coś zmieniać, to jest OK. Gdy mu przejdzie ochota to już jest koniec. Na razie mam dużo chęci, planów. NHL to jest utopia, ale mistrzostwo Polski z Cracovią może być. Może to dzisiaj wydawać się nierealne, ale to jest bardzo dobre wyzwanie. Mam dużo planów, pomysłów. Syn nie ma jeszcze rodziny, na wnuki na razie nie czekam. Skupiam się więc na wyzwaniach sportowych.