Rozmowa z Dodą, maj 2019: o mężu, rodzinie, muzyce i o tym, czy jest szczera w show-biznesie
- Nie jest sztuką osiągać sukces, kiedy wszyscy kłaniają ci się w pas, a droga jest usłana różami. Prawdziwą sztuką jest znaleźć dobre strony, kiedy jesteś na totalnym dnie. I odbić się od niego! To jest domena ludzi, którzy są liderami w swojej dziedzinie. Ja jestem wychowana w duchu sportowym - mówi Doda.
Z artystką rozmawiamy m.in. o jej najnowszej, nagranej z orkiestrą symfoniczną, płycie "Dorota" (ukazała się nakładem wydawnictwa Agora), pierwszym roku małżeństwa, przedsięwzięciu "Artyści przeciw nienawiści". Czy czuje się spełnioną artystką? Czy celebrytką? I co miesiąc miodowy ma wspólnego z przerwą w karierze?
Rozmowa z Dodą
Przyprawiali ci już łatkę prowokatorki, kontrowersyjnej skandalistki, tymczasem na początku tego roku, po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, to ty dokonałaś pospolitego ruszenia wśród rodzimych artystów i ściągnęłaś ich na wielki koncert „Artyści przeciw nienawiści”. Przedsięwzięcie, którego dotąd nie było, okazało się sukcesem. To był poryw chwili?
Tylko chwili. Od razu miałam pełną koncepcję, wiedziałam czego chcę. Totalnie spontaniczny pomysł, jakby spadł z nieba… Artyści sami się zgłaszali. To był taki viral, który momentalnie rozprzestrzenił się po całej Polsce. Momentalnie mieliśmy tylu wykonawców, że nie wiedzieliśmy jak ich pomieścić na jednej scenie. Ciężej było z zabukowaniem miasta, hali, sceny, z zorganizowaniem wszystkiego od strony technicznej. Ale tu z pomocą przyszli nam ludzie, którzy za darmo wszystko zrobili. Udało się kilkumilionowy koncert zrobić za zero. Wielki ukłon i szacunek dla tych, którzy wzięli udział w tym przedsięwzięciu.
Masz poczucie, że udało się osiągnąć zamierzony efekt?
Myślę, że przerósł oczekiwania. Moje, wszystkich artystów oraz tysięcy fanów, którzy znaleźli się na widowni. Dostawałam i cały czas dostaję wiadomości od ludzi, że to był najlepszy koncert. I czekają na następny.
Będzie?
Tak. Staramy się, żeby to był projekt cykliczny.
Może kolejnym przystankiem będzie katowicki Spodek?
Weźmiemy pod uwagę. Chcemy grać w różnych miastach, a nie trzymać się jednego miejsca. Musimy to robić, bo problem hejtu sam nie zniknie. Tak samo jak nie zmieni tego jeden koncert. Hejt cały czas jest nakręcany przez różne portale internetowe, które nie rozumieją, że problem się rozrasta i dotyka coraz więcej ludzi. Wychodzi spoza tego celebryckiego świata do tak zwanych „normalsów”. Dzieci i młodzież muszą się z tym borykać na co dzień. Przez chwilę rzeczywiście miałam wrażenie, że niektórzy poszli po rozum do głowy, ale okazuje się, że pieniądze są ważniejsze. Klikalność. Zło rezonuje lepiej dla nich. Wróciło to do punktu wyjścia. Część mediów zrozumiało problem, inne nie. My będziemy skupiać się na ludziach, wychodzić z pomocą do dzieci i młodzieży, chcemy robić panele dyskusyjne z prawnikami, psychologami. I leczyć muzyką.
Przebojem stały się teraz twoje koncerty z orkiestrą symfoniczną. Dzielenie sceny z symfonikami jest trudniejsze niż z rockowym zespołem?
Nie wiem jak dla innych wokalistów, ale dla mnie, osoby z wykształceniem muzycznym, jest dużo łatwiej. Mam totalne skupienie na swoich kolegach. Chociaż grają w powiększonym składzie, to zawsze słyszę każdy oddzielny instrument. Na koncertach plenerowych, w rockowym składzie, jest chaos. Wiadomo to inny rodzaj ekspresji, wiele się dzieje, zwłaszcza kiedy dodatkowo są tancerze, pirotechnika, wybuchy…. W plenerze dźwięk inaczej się odbija. Porównując to z filharmonią czy koncertami, gdzie mogę skupić się tylko na muzyce, to z orkiestrą, śpiewa mi się dużo łatwiej.
Będziesz teraz uciekać bardziej w tę stylistykę? Czy to tylko miła odskocznia?
Nie nazywałabym tego ucieczką, bo rzadko przed czymś uciekam. Lubię wyzwania. Bardzo lubię, kiedy mogę zrobić coś nowego. Ludzie, którzy bardziej znają mnie z mediów społecznościowych, niekoniecznie muszą wiedzieć, jak bardzo jestem wszechstronna. To jest więc fajny moment, kiedy mogę pokazać się z innej strony. Ale raczej incydentalny. Pogramy tak może z rok, a później nagram płytę w zupełnie innej stylistyce.
„Nie wszyscy zasługują na to, by poznać prawdziwą mnie. Dlatego pozwalam im krytykować tę, za którą mnie mają, a tylko nielicznym kochać za to, jaka jestem naprawdę. Pora, by to się zmieniło. Poznajcie po 20 latach mojej pracy... Dorotę” - tak napisałaś w książeczce do swojej ostatniej płyty zatytułowanej po prostu „Dorota”.
Wymyślając wizerunek sceniczny, czyli Dodę, zaczerpnęłam z mojej osobowości cechy charakteru, które faktycznie mam. Wzięłam taki zestaw, który będzie pasował do show-biznesu oraz do estradowej kreacji, która będzie zapamiętana przez ludzi. To się udało. Ja osobiście mam dużo większy wachlarz cech niż Doda. O ile Dodę można opisać w kilku słowach, o tyle Doroty nie da się. Nikt z widzów, publiczności, słuchaczy nie zna mnie w stu procentach. To jest iluzja, że wpuszczam ludzi do swojego prywatnego życia, otwieram się przed nimi. Ci co myślą, że wiedzą o mnie wszystko, tak naprawdę nic nie wiedzą. Ludzie teraz są tak zawładnięci szybkim, prostym komunikatem, że nawet nie wczytują się w merytoryczne treści. Tylko bardziej skupiają się na pobieżnie przejrzanych tytułach, strzępkach informacji. Ile ludzi, tyle wersji mnie samej. Gdybym miała teraz zebrać dziesięciu dziennikarzy, którzy przeprowadzili ze mną mnóstwo wywiadów, to mogę się z tobą założyć o milion, że żaden z nich nie zrobiłby portretu psychologicznego, opowiadającego choćby w 80 procentach jaka jestem naprawdę.
Masz twardy pancerz?
Pancerz też, ale przede wszystkim lubię i umiem robić uniki. Jeśli ktoś myśli, że już mnie ma, to ja kieruję się w drugą stronę. Lubię też swoje poczucie humoru, rzadko kiedy rozmawiam na śmiertelnie poważnie. Przez pierwszych dziesięć lat kariery robiłam sobie permanentne jaja. Dziwię się, że ludzie tak zerojedynkowo biorą wszystko, co się do nich mówi ze szklanego odbiornika. Bo po pierwsze zawsze należy te słowa dzielić na pół, a po drugie mieć do nich zdrowy dystans. Taki jest show-biznes. To nie jest wiec prezydencki, tu robi się biznes na show.
Edith Piaf mówiła kiedyś, że niczego nie żałuje, a ty po tych dwudziestu latach na scenie?
Na pewno czegoś żałuję. Ale gdybym miała zacząć robić jakieś porównania,wylewać żale, to przeczyłoby z moim charakterem. Ja jestem bardzo pozytywną osobą,nie rozpamiętuje przeszłości, jestem kobietą nastawioną na sukces.
Nawet, gdy dostajesz od życia po tyłku?
Zwłaszcza wtedy! Nie jest sztuką osiągać sukces, kiedy wszyscy kłaniają ci się w pas, a droga jest usłana różami. Prawdziwą sztuką jest znaleźć dobre strony, kiedy jesteś na totalnym dnie. I odbić się od niego! To jest domena ludzi, którzy są liderami w swojej dziedzinie. Ja jestem wychowana w duchu sportowym. Czuję się sportowcem, skończyłam szkołę sportową, mój ojciec jest olimpijczykiem. Kiedy dostaję po tyłku, to się bardziej mobilizuję, szybciej się regeneruję, spinam i jestem nastawiona na jeszcze lepsze wyniki.
I potrafisz nieźle zaskakiwać. Jak wtedy, gdy rok temu nagle okazało się, że wzięłaś ślub.
Nikt nie wierzył, że nagle wyszłam za mąż. Nikomu w głowie się nie mieściło, że nie obnosiłam się z przygotowaniami do ślubu, nie „zmonetyzowałam” swojego małżeństwa.
A ile mogło być okładek, sesji zdjęciowych, szczegółowych informacji na temat ślubu…
A jednak. Wszyscy dowiedzieli się o ślubie już po fakcie i nadal nie afiszuję się ze swoją prywatnością. Wyciągnęłam wnioski, nauczyłam się na swoich błędach, dlatego małżeństwo trzymam z dala od reflektorów. Bardzo to cenię.
Małżeństwo ci służy?
Nie uzależniam swojej kariery i wartości muzycznej od mężczyzn. Nie wiem czy mi służy małżeństwo w aspekcie scenicznym. Na pewno poczucie bezpieczeństwa jest ważne dla każdego człowieka, ale jako artystka czuję się totalnie niezależna. Bez znaczenia czy byłabym w małżeństwie czy nie, to i tak robiłabym swoje.
Czego nauczył cię ten pierwszy rok małżeństwa z Emilem?
Nie mogłam się nacieszyć za bardzo tym stanem, bo najpierw spadła na nas śmierć mojej babci, a później skupiłam się na moim tacie, który ciężko zachorował na nowotwór. Było bardzo nerwowo przez ostatni rok i tak naprawdę dopiero teraz wszystko zaczyna się układać jak trzeba. „Odchowałam” rodziców w bezpieczne miejsce zdrowotne, wiem, że już nic im nie grozi i mogę skupić się na nas.
Czyli miesiąc miodowy?
Nie miałam wolnego miesiąca od czternastego roku życia. Po ślubie też nie pojechaliśmy w dłuższą podróż, bo od razu miałam koncerty. Taki prawdziwy miesiąc miesiąc miodowy pewnie będę mieć, gdy zrobię sobie przerwę w karierze na kilka lat.
Planujesz taką przerwę?
Tak, planuję i to od lat (śmiech).
Pamiętam nawet jedną z rozmów z tobą, sprzed ośmiu lat, gdy też sugerowałaś przerwę w karierze. Co jest potrzebne, by taki plan doszedł do skutku?
Taką pieczątką, mogącą to podstemplować, jest fakt posiadania partnera, który zastąpi scenę, w taki sposób, że nie będziesz do niej tęsknić. Nie wiem czy osoba samotna byłaby w stanie zrobić sobie przerwę, bo mimo wszystko dla artystów ten rodzaj stymulacji, spotkań z fanami, zapełnia pustkę w życiu osobistym.
Czujesz się teraz bardziej spełniona jako artystka?
Nie. W ogóle nie czuję się spełniona jako artystka. Uważam, że zasługuję na więcej, niż mam.
A jak reagujesz, gdy mówią o tobie: celebrytka?
Nie ulegam modom, że słowo „celebryta” raz ma dobre, a raz pejoratywne znaczenie. Ja jestem po trochu z każdego: artystką, celebrytką, muzykiem, gwiazdą. To wszystko pozwala mi na każdej płaszczyźnie się świetnie odnajdywać.
Płyta „Dorota” była najtrudniejszą w karierze?
To na pewno zupełnie inna płyta od dotychczasowych. Zrobiłam ją dla siebie, bo złożyłam babci obietnicę. Nie nagrywałam jej, bo takie były oczekiwania wytwórni czy innych osób.
Nie dla rosnących słupków, jeszcze większej popularności?
Nie. Zrealizowałam ten album w tajemnicy przed wszystkimi, wkładając w niego swoje finanse. Jestem honorową osobą, kiedy składam obietnice, to chcę się z nich wywiązać. To było fajne zagranie z niebios , ktoś to nieźle przemyślał, bo nagranie tej płyty było dla mnie pewnym rodzajem terapii i oczyszczenia. Kiedy skończyłam nagrywać album, to czułam, że przepracowałam sobie wszystko. Śmierć babci była pierwszym tak dramatycznym odejściem w mojej rodzinie. Z babcią byłam silnie związana, to był mój trzeci rodzic, mieszkałam z nią od dziecka. Nie byłam przygotowania na jej odejście, zresztą chyba nigdy nie da się przygotować emocjonalnie na pożegnanie osoby, którą bardzo się kocha. Kilkumiesięczna praca nad płytą dużo mi dała od strony duchowej. Uspokoiłam się bardzo. Teraz już dobrze mi się śpiewa te utwory. Ale pamiętam premierę pierwszego singla, którą mieliśmy w programie „The Voice of Poland”. Był to najbardziej idiotyczny występ w moim życiu! Wyglądałam jak wariatka. Byłam tak wystraszona, tak przerażona, tak wszystko przeżywałam, że nie nie chciałabym tego powtórzyć.
Bolą cię plotki na swój temat?
Plotki mnie nie bolą, bo wiedziałam na co się piszę. Znam to od dwudziestu lat. Ale na pewno boli mnie, gdy plotki dotykają moich najbliższych. Kiedy ktoś obraża, śmieje się z nich, opowiada niestworzone historie na ich temat, to włącza się we mnie lwica stada. Wtedy nie ma przebacz i nie ma dla mnie żadnych świętości.
Co planujesz na najbliższy czas oprócz przerwy?
Chcę nagrać ostatnią płytę, ale w zupełnie innym stylu…
Oczywiście nic nie zdradzisz?
Wolałabym nie. Chciałabym zrobić tak, aby nikt się nie spodziewał, że coś przygotowuję. Nie muszę niczego planować, bo radia i tak mnie nie grają. Jestem już na takim poziomie artystycznym i tyle lat na scenie, że nie muszę się już za bardzo dogadywać z wytwórniami. Po prostu cieszą się, że wydaję płytę. To jest pewien komfort. Chciałabym sobie i innym zrobić niespodziankę. Coś innego na koniec.
Twoją karierę tak naprawdę chyba napędzając fani?
Tak. Chociaż chciałam na początku odburknąć: „a kogo nie napędzają fani?”, ale faktycznie są wykonawcy, którzy są nakręcani tylko przez dziesiątki tysięcy emisji ich piosenek w rozgłośniach radiowych. I zazwyczaj są to sezonowe wybuchy. Ja już przeżyłam wiele takich sezonowych gwiazd. Cały czas to obserwuję z pobłażaniem, widzę te same błędy, które są popełniane zarówno przez tych wykonawców, jak i menedżerów. Gwiazdą można nazwać kogoś, kto świeci na naszym show-biznesowym nieboskłonie dłużej niż 7-8 lat. Wtedy można powiedzieć, że taka osoba przedłużyła swoje „5 minut”.
Czego można ci życzyć?
Rodziców mam zdrowych, a to jest dla mnie najważniejsze. Sama jestem zdrowa, więc daj Bóg, żeby ten stan długo trwał. Mam w końcu fajnego męża, który mnie kocha. Wymodliłam go sobie po tylu latach, jest to fajna szczera i bezinteresowna miłość. W końcu jestem bezpieczna. Mam wspaniałych fanów, mega pomysły… Jeśli miałabym czegoś sobie życzyć, to chyba tylko tego, żeby w polskim show-biznesie było trochę przyjaźniej. Żebyśmy się bardziej wspierali, doceniali. Chwalili się nawzajem, nakręcali. Wiadomo, że na żyznej ziemi może wyrosnąć dużo lepszy plon.