Rodziców się nie wybiera. Ale można wybrać swoją drogę
Przed laty Kamila Maślak, jako nastolatka z problemami, trafiła do ośrodka w Goniądzu. Dziś to ona - jako wychowawczyni - pomaga innym dziewczynom wyjść w życiu na prostą. - Rozumiemy się, bo mamy podobne historie życia - tłumaczy. - Ja też miałam problemy z rodziną i wagarowałam...
Kamila Maślak do Młodzieżowego Centrum Edukacji i Readaptacji Społecznej w Goniądzu trafiła 15 lat temu. Przywieziono ją z Gorzowa Wielkopolskiego, skąd pochodzi. Miała niespełna 16 lat, była „po przejściach“.
- Rodziców się nie wybiera - usłyszała wtedy od jednego z wychowawców. - Ale można wybrać, jaką drogą się pójdzie w przyszłość. 30-letnia dziś Kamila wiedziała więc, że zrobi wszystko, by jej dzieci nie przeżyły tego, co ona.
O swojej mamie nie chce mówić źle - dziś mają dobre relacje, utrzymują kontakty. Ale mimo, że jako dorosła osoba stara się ją zrozumieć, nie jest to łatwe.
- Kiedy miałam dziewięć lat, zmarł mój ojciec. Wtedy mama poznała innego mężczyznę i... dzieci poszły w odstawkę - wspomina Kamila. - Mama miała wybór: dzieci albo miłość. I miłość okazała się silniejsza.
Dzieci było czworo. Teoretycznie matka była z nimi, ale faktycznie robiły, co chciały. Rodzinie przydzielono kuratora, ale matka umiała zachowywać pozory. Wiedząc o wizycie kuratora wpadała do dzieci, porządkowała mieszkanie, uzupełniała lodówkę.
- Przeszkoliła mnie, co mam mówić np. podczas wizyty w poradni psychologiczno-pedagogicznej - wspomina 30-latka.
Przez jakiś czas udawało się utrzymywać tę fikcję. W gimnazjum Kamila zaczęła jednak wagarować. Rano wychodziła do szkoły, ale tam nie trafiała. Trwało to dwa lata. Przestała chodzić na lekcje nie dlatego, że miała problemy. Wręcz przeciewnie, w szkole była lubiana, nawet wybrano ją na przewodniczącą samorządu uczniowskiego! Ona jednak wolała spędzać czas ze swoim towarzystwem, niż się uczyć. Przesiadywała więc pod szkołą albo też odwiedzała kolegów z pobliskiego domu dziecka. W końcu sama trafiła do pogotowia opiekuńczego w Gorzowie Wielkopolskim. A po tygodniu przywieziono ją do Goniądza.
Dorosły może być normalny!
- Pamiętam jak dziś, że to było we wrześniu, w piątek trzynastego - śmieje się. - I pamiętam pierwsze wrażenie, kiedy weszłam do ośrodka - ogromne zdziwienie jak tutaj jest czysto... I jak domowo. I ci wychowawcy tacy fajni. I wtedy pomyślałam: dorosły człowiek może być jednak normalny i życzliwy. Tyle że ja dotychczas trafiałam na takich, którzy robili mi krzywdę.
Najtrudniejszy był okres adaptacji - nie tylko dla niej, ale dla wszystkich nastolatek, które trafiają do ośrodka. W placówce nie ma krat, ale człowiek ma ograniczoną swobodę. Jest harmonogram dnia - o 6.30 pobudka, potem sprzątanie pokoju i inne obowiązki. Jest też regulamin i do tego wszystkiego trzeba się dostosować.
- A u mnie do tej pory był high life. Można było robić, co się chce - wspomina Kamila.
Jakoś się jednak przyzwyczaiła do tych nowych norm i zwyczajów. Dziewczyny z pokoju ją zaakceptowały, szybko zaprzyjaźniła się z wychowawcami. Dużo serca okazały jej w tamtym czasie panie z kuchni - spędzała tam dużo czasu. Relaksowało ją obieranie ziemniaków, wydawanie posiłków, a nawet praca „na zmywaku”.
- Miałam szczęście, że trafiłam na dobrych ludzi - mówi. - Z każdej strony jakiś anioł stróż. To mi bardzo pomogło.
Po skończeniu gimnazjum pojechała na przepustkę do rodzinnego Gorzowa.
W domu spędziła całe wakacje. A potem zadzwoniła do dyrektora z pytaniem czy może wrócić. Pozwolił.
- Wtedy już myślałam inaczej. Stwierdziłam, że wolę ośrodek - wspomina.
Nie kryje, że to przykre, gdy człowiek woli zostać w takim miejscu - z dobrymi, ale jednak obcymi ludźmi, niż w rodzinnym domu. Taką decyzję podejmuje jednak wiele wychowanek. To instynkt samozachowawczy.
- Nie mam pewności, czy gdybym na dobre wróciła do Gorzowa, do tego samego środowiska, to bym nie „popłynęła” - mówi 30-latka. - Te obawy mają i inne wychowanki. Wychodzą z ośrodka i wracają do domu, gdzie jest alkohol. Wracają pod blok, gdzie stoi to samo towarzystwo. Trzeba mieć naprawdę silny charakter, żeby w takiej sytuacji nie wpaść w stare koleiny. Czasem lepiej zmienić środowisko.
.
Tak zrobiła Kamila. Skończyła gimnazjum, poszła do szkoły średniej, zdała maturę. Z nauką nigdy nie miała problemów, ale też nigdy nie myślała o tym, że będzie studiować. Dlatego zaskoczyło ją pytanie dyrektora, które usłyszała, gdy poszła pochwalić się zaliczonym egzaminem dojrzałości. Nie zapytał jej: chcesz iść na studia? Uznał, że odpowiedź jest oczywista. Zapytał, co chciałaby studiować. Odpowiedziała: resocjalizację.
Szybko wybrali uczelnię w Białymstoku. Kamila zrobiła licencjat. Potem był rok przerwy, gdy uczyła się języka niemieckiego. Magisterium zrobiła z pracy socjalnej.
Pierwsza taka historia w ośrodku
Siedem lat temu Kamila Maślak została zatrudniona w goniądzkim ośrodku dla nastolatek sprawiających problemy wyhhowacze. Jako wychowawczyni.
- Jej historia jest rzeczywiście wyjątkowa- przyznaje Sławomir Moczydłowski, dyrektor Młodzieżowego Centrum Edukacji i Readaptacji Społecznej w Goniądzu. - Nie przypominam sobie, by wcześniej jakakolwiek wychowanka została u nas jako wychowawca. Przykład Kamili pokazuje, że jeśli się weźmie sytuację w swoje ręce, to wbrew przeciwnościom można coś ze sobą zrobić. Można sobie ułożyć życie niezależnie od tego, gdzie się urodziło i gdzie przebywało wcześniej, pomimo negatywnego bagażu doświadczeń i psychicznego obciążenia. Na pewno przyda się też trochę szczęścia, wsparcie z zewnątrz.
Kamila poradziła sobie świetnie. Jej rodzeństwo, każde na swój sposób, też próbowało radzić sobie ze złymi wspomnieniami z dzieciństwa. Siostra założyła rodzinę, starszy brat wyjechał do USA, gdzie nieźle mu się powodzi. Ale zmienił nazwisko. Szczęścia zabrakło najmłodszemu bratu Kamili. W ubiegłym roku odebrał sobie życie.
Jaj wszystkie rozumiem, bo ja to samo przeżyłam
Do goniądzkiego ośrodka trafiają dziewczyny z całej Polski, w wieku 13-18 lat. W tej chwili wychowanek jest ok. 80.
To nastolatki z problemami alkoholowymi i narkotycznymi. Niektóre po trudnych, rodzinnych historiach, po kontakcie z prostytucją. Są też te „placówkowe”, które całe życie spędziły w różnych instytucjach opiekuńczych. Ale i takie, które pochodzą z tzw. dobrych domów. Pozornie nigdy im niczego nie brakowało. Poza uwagą rodziców zajętych robieniem kariery.
Wszystkie uczą się, że można żyć inaczej.
- Uczymy je dosłownie wszystkiego. Począwszy od słów „proszę”, „dziękuję” i „przepraszam”, poprzez to, jak załatwić sprawę w urzędzie czy na poczcie, czy włączyć pralkę - wylicza Kamila. - Ogólnie tego, jak funkcjonować w społeczeństwie.
Praca z tymi nastolatkami nie jest łatwa. Czasem wymaga niekonwencjonalnych metod. Kamili pomagają jej własne przeżycia.
- Do mnie żadna dziewczyna nie powie: pani mnie nie rozumie. Bo ja wszystko rozumiem, bo to przeżyłam - podkreśla 30-latka. - Czasem mnie pytają: była pani w ośrodku, no i jak? No i żyję, i mam się dobrze - odpowiadam.
Pod swoją opieką ma osiem dziewcząt. Widać, że między nastolatkami a wychowawczynią jest „chemia”. Pani kochana - tak do niej mówią. Zadają pytania, przychodzą pogadać, poradzić się. Zalety swojej pani wymieniają jednym tchem: pomocna, szczera, zabawna, sympatyczna, opiekuńcza, troskliwa, wspaniała, kochana, radosna.
Kamila najbardziej lubi te najtrudniejsze dziewczyny. Wtedy budzi się w niej poczucie misji. Stara się pomagać swoim wychowankom na wszelkie sposoby. Jakiś czas temu nawiązała współpracę z niemiecką firmą z branży spożywczej. Co roku wyjeżdża tam na wakacje do pracy i zabiera ze sobą jedną albo dwie wychowanki. Takie działanie ma i aspekt wychowawczy - dziewczyny uczą się na siebie zarabiać, ale i finansowy - wiadomo, że pieniądze się przydadzą. Niestety, najtrudniejsze w jej pracy jest to, że na efekty trzeba długo czekać.
Dziś trudniej o rodzinę niż karierę
- Dzieciak wychodzi od nas i my nie wiemy jak on się odnajdzie w środowisku, czy pójdzie do szkoły, czy da radę z trudnościami - przyznaje Kamila. - Ale miłe jest to, kiedy po pięciu latach przychodzi wychowanka z kwiatkiem czy zaproszeniem na piwo. I z wiadomością, że zdała maturę. I mówi, że nie udałoby jej się to, gdyby nie nasz ośrodek. Ale na to trzeba poczekać. W naszej pracy nic nie dzieje się z dnia na dzień.
Wiele dziewcząt po pobycie w ośrodku wychodzi na prostą. Zakładają własne firmy, np. zakłady fryzjerskie, wyjeżdżają do pracy zagranicę, gdzie też dobrze funkcjonują. Zakładają rodziny.
- A założenie rodziny i utrzymanie jej to w dzisiejszych czasach może nawet większy sukces niż kariera zawodowa - podkreśla Sławomir Moczydłowski, dyrektor placówki.