Referendum - wyrzucanie kasy w błoto czy może początek zmian?

Czytaj dalej
Fot. Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Filip Pobihuszka

Referendum - wyrzucanie kasy w błoto czy może początek zmian?

Filip Pobihuszka

Ratusz jest święcie przekonany, że nadchodzące referendum okaże się klapą. Dokładnie odwrotne zdanie ma inicjator głosowania, Tomasz Stasiak. Kto ma rację? Tego dowiemy się już za tydzień.

Gdy zapytaliśmy pierwszego napotkanego wschowianina o referendum, ten był przekonany, że głosowanie... już się odbyło. Na szczęście większość mieszkańców tego małego miasteczka, nieco bardziej interesuje się życiem samorządu. Pytanie tylko, jak przełoży się to na głosowanie w sprawie odwołania pani burmistrz Danuty Patalas oraz rady miasta i gminy.

- Zawsze byłem święcie przekonany, że zdrowy rozsądek jednak zwycięży - mówi wiceburmistrz Miłosz Czopek. - Myślę, że mieszkańcy jednoznacznie odczytują tę inicjatywę. Za te kilkadziesiąt tysięcy złotych moglibyśmy zrobić wiele rzeczy, które są niezbędne dla mieszkańców. Tymczasem wydamy je w innym celu. Taki jest koszt demokracji - wzrusza ramionami. - Mam nadzieję, że po tym nieudanym referendum mieszkańcy dokładnie zapamiętają, kto był inicjatorem i będą o tym pamiętać za dwa lata - kwituje.

Tomasz Stasiak, inicjator wschowskiego referendum, słowami władzy się nie zraża i głęboko wierzy w to, że zmiany na lepsze są tuż na wyciągnięcie ręki.

Co ciekawe, sam fakt zebrania podpisów pod inicjatywą i fakt zorganizowania referendum wiceszef gminy odbiera jako... sukces. - Proszę zauważyć, że siły opozycji półtora roku temu liczyły ponad 5 tys. ludzi. Teraz, gdy udało im się zebrać ponad 2,2 tys. głosów okazuje się, że odpłynęła im ponad połowa elektoratu. Wiem, że pukali do prawie każdych drzwi i wiele osób im odmówiło, widząc w tym awanturę a nie widząc za tym żadnej alternatywy. Myślę, że coraz więcej mieszkańców widzi, że miasto i gmina przez ten rok zaczęły się zmieniać na lepsze - mówi M. Czopek. - Opozycja jest w sytuacji wręcz bez wyjścia, bo łowi kandydatów aż z Wrocławia czy Zielonej Góry i wszyscy im odmawiają. Tu wszystko robione jest na siłę. To jest próba odbicia władzy - kwituje.

Tymczasem Tomasz Stasiak, inicjator wschowskiego referendum, słowami władzy się nie zraża i głęboko wierzy w to, że zmiany na lepsze są tuż na wyciągnięcie ręki. I również ma szpilę do wbicia. - Słyszałem, że pracownikom ratusza zakazano iść na referendum. Chodzi właśnie o frekwencję, by była jak najniższa - mówi. W tym miejscu warto dodać, że kilka dni temu podobne referendum odbyło się na północy naszego województwa, w gminie Witnica. Tamtejszy burmistrz ocalił swoje stanowisko. Powód? Niska frekwencja i w efekcie nieważność całego głosowania. T. Stasiak w taki scenariusz nie wierzy. - Cokolwiek by nie mówić, udało nam się doprowadzić do tego, że mamy referendum, pokazać, że miasto nie jest zadowolone z rządów pani burmistrz. A przynajmniej ta część miasta, które angażuje się w życie społeczne. Bo dużo osób żyje tu, płaci podatki i nie interesuje się tym, co się dzieje, dopóki sytuacja nie dotknie ich bezpośrednio - mówi. - A sam ruch związany z organizacją referendum sprawił, że część osób zaczęła się interesować życiem miasta - dodaje podkreślając.

Zawsze byłem święcie przekonany, że zdrowy rozsądek jednak zwycięży - mówi wiceburmistrz Miłosz Czopek

Na koniec mała ciekawostka. Podczas wizyty we wschowskim ratuszu odwiedziliśmy m.in. gabinet Dariusza Przybylskiego. - Ze wszystkich mediów wy najwięcej uwagi poświęcacie temu referendum - powiedział w pewnym momencie naszej rozmowy. - To dobrze czy źle? - zapytałem. - Nie wiem - odparł.

Filip Pobihuszka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.