Rafał Świderski, śmiałek z Jarosławia, który przepłynął Wisłę pod prąd

Czytaj dalej
Fot. Fot. archiwum rafała świderskiego
Kamil Jaworski

Rafał Świderski, śmiałek z Jarosławia, który przepłynął Wisłę pod prąd

Kamil Jaworski

Silny charakter, samozaparcie i wytrwałość w dążeniu do obranego celu to niezbędne cechy do tego, żeby przepłynąć ponad 2000 km kajakiem. Ale to nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze siła fizyczna i przygotowanie ciała na ekstremalny wysiłek. Do spływu Wisłą pod prąd Rafał Świderski z Jarosławia przygotowywał się 1,5 roku.

Trasa kajakowej wyprawy robi wrażenie. Wystartował na Sanie w rodzinnym Jarosławiu i z prądem tej rzeki oraz Wisły w 8 dni znalazł się w Gdańsku. Chwila pływania w Bałtyku i czas na powrót. Ten trwał już zdecydowanie dłużej. Pod prąd przepłynął Wisłę aż do ujścia Przemszy w okolicach Oświęcimia, a potem nawrót z prądem do Sandomierza i znów pod prąd Sanem do Jarosławia. Łącznie ponad 2100 km i 51 dni wyprawy.

- Oprócz rzeczy oczywistych, jak silny charakter i dobre przygotowanie fizyczne, trzeba też zwracać uwagę na rzeczy, które z pozoru są drobiazgami. Być dobrze przygotowanym na opaleniznę, zawczasu pomyśleć na przykład, jak zapobiegać odciskom na rękach. Odpowiednie przygotowanie w detalach jest kluczowe - mówi Rafał Świderski.

Były momenty przyjemne, ale też mniej przyjemne

Pan Rafał nie pływa kajakiem od dziecka. Siedem lat temu zamienił rower, na którym wykręcał po 10 tysięcy km rocznie, właśnie na kajak. Mówi, że to wspaniały sport, który pozwala poznać siebie i własne możliwości, a do tego ta niesamowita perspektywa z kajaka, która pozwala zwiedzać i poznawać świat w zupełnie inny sposób.

- Rzuciłem rower dla kajaka, bo zawsze coś musi być kosztem czegoś. Pływałem na jarosławskich maratonach kajakowych, próbowałem płynąć nad morze dmuchanym kajakiem, ale niestety pękł po trzech dniach. Nad morze dopłynąłem kajakiem już trzy razy, ale właśnie tego lata pierwszy raz zdecydowałem się wracać drogą wodną - przyznaje.

Pomysł pokonania Wisły pod prąd zakiełkował w jego głowie po tym, jak napotkany kiedyś na Wiśle kajakarz powiedział mu, że planuje pokonać w ten sposób 6 tysięcy km na rzece Jangcy.

- Wiedziałem, że będę chciał spróbować zrobić to na Wiśle - opowiada pan Rafał. I choć przyznaje, że z prądem płynie się dużo lżej, to jednak - spływając - siedział w kajaku bez przerwy nawet po 14 godzin, co było bardzo wyczerpujące.

- Pod prąd jest bardziej intensywnie, ale krócej w samym kajaku, bo trzeba robić przerwy. Trzeba to tak rozegrać, żeby było krótko, ale treściwie. Choć zdarzało się w tę stronę nawet 10 godzin wiosłowania - wspomina.

Sen w namiocie bywał krótki.

W dalszej części tekstu przeczytasz m.in.:

"- Nad morzem wywaliłem się dość solidnie. Kajak uderzył w falochron. Jeszcze nie zacząłem drogi powrotnej, a już myślałem, że to koniec - wspomina".

Pozostało jeszcze 57% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Kamil Jaworski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.