Pytaniem o wódkę, Polaka można obrazić. Okiem barmana i modela, który od kilku lat mieszka na Cyprze
Zaliczył mocne wejście, gdy na oczach pary młodej przewrócił się, niszcząc weselny tort. Zamiast karczemnej awantury była troska i życzliwe poklepanie po ramieniu. – Południowcy podchodzą do życia z większym luzem, dlatego Cypr pokochałem całym sercem – mówi Kamil Brzozowski, Polak, który od 6 lat pracuje na wyspie jako barman. I ani myśli o powrocie.
- W zawodzie barmana jest coś z aktorstwa, dlatego nie ruszam się do pracy bez delikatnego makijażu. Nie zawsze tryskam energią i dobrym humorem, a gość przyjeżdża do nas na wakacje, żeby dobrze się bawić i nie chce oglądać skwaszonego barmana z cieniami pod oczami. Make up to mój kamuflaż – śmieje się 32-letni Kamil Brzozowski, pochodzący z niewielkiego Jeżewa pod Bydgoszczą. Od 6 lat mieszka na Cyprze. Od pięciu jest barmanem w jednym z hoteli na wschodnim wybrzeżu. – Cypryjskie słońce dodaje mi energii do działania, a ja nie znoszę przygnębiającej szarugi, która w Polsce często zaczyna się jesienią i trwa aż do wiosny. Może za sprawą tego słońca ludzie na Cyprze nie przejmują się drobiazgami i są dla siebie znacznie życzliwsi. No i to poczucie wolności, którego tak mi brakowało…
Gdy był w szkole średniej, miał sen – bardzo realistyczny sen - który zapadł mu w pamięć na lata. Wydawało mu się, że leci na rajską wyspę. Do dziś pamięta emocje, jakie towarzyszyły tym obrazom. Nie sądził wtedy, że wyspa stanie się jego domem. – Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na Cyprze, pomyślałem, że jestem w raju. Hotele, z których rozpościerał się widok na morze, wyglądały jak ze snu – wspomina.
Kamil Brzozowski studiował wtedy w Polsce kulturoznawstwo. W nagrodę za świetne wyniki i zaangażowanie dostał propozycję wyjazdu na praktyki. Nie wahał się ani przez moment. Na Cyprze spędził wówczas pół roku. - Przypomniał mi się wtedy ten realistyczny sen ze szkoły średniej. Pomyślałem, że to jakiś znak, że to miejsce było mi po prostu pisane – opowiada. - Cypr to była miłość od pierwszego wejrzenia. Najpierw pracowałem w Pafos, na południowym wybrzeżu. Teraz od pięciu lat jestem w Protaras na wschodzie. Mijają lata, ale miłość do wyspy nie słabnie.
Wyjeżdżając z kraju znał język niemiecki. Na Cyprze nauczył się angielskiego i rosyjskiego. Zaczynał jako kelner i te początki wcale nie były łatwe. – To było w pierwszych miesiącach mojej pracy. W naszym hotelu odbywało się wesele, a ja w kulminacyjnym momencie miałem z gracją wnieść tort i postawić go przed parą młodą – wspomina. – Byłem zestresowany, bo zależało mi na tym, żeby wypaść jak najlepiej. Wesele było duże, więc tym bardziej czułem presję. Do tego wiedziałem, że moi przełożeni też mnie oceniają. W pewnym momencie but ujechał mi na śliskiej podłodze i gruchnąłem z tym tortem jak długi. Spodziewałem się karczemnej awantury, że zniszczyłem młodym najpiękniejszy dzień w ich życiu, bo tort oczywiście nie nadawał się do zaserwowania. Reakcja bardzo mnie zaskoczyła, bo oni zamiast na mnie krzyczeć, pomogli mi się podnieść i troszczyli się, czy podczas upadku nie zrobiłem sobie krzywdy. Ujęli mnie tym, że podeszli do wpadki z takim luzem. I to mnie fascynuje w Cypryjczykach. Południowcy podchodzą po prostu do życia z większym dystansem, którego nam - Polakom czasami brakuje.
Barman musi trzymać nerwy na wodzy, bo klienci bywają różni. Uśmiech i życzliwość są elementami profesjonalizmu, choć zdarzają się i takie sytuacje, kiedy niełatwo je wykrzesać. – Ale ja staram się nie pamiętać złych momentów. Karmię się raczej pozytywnymi emocjami. Do dziś mam na przykład przed oczami starszą, elegancką panią, która z trudem się poruszała. Pojawiła się na kolacji w hotelowej restauracji. Po skończonym posiłku odniosła swój talerz i kieliszek po winie, choć wcale nie musiała, bo to była rola obsługi. Odebrałem to jako formę podziękowania za to, jak o nią zadbano, za serwis na najwyższym poziomie – opowiada.
Kamil od wczesnej młodości był kolorowym ptakiem. Lubi bawi się modą, dlatego jego stylizacje mogą szokować. – Można mieć mnóstwo pieniędzy i ubierać się w znanych domach mody, ale nie mieć stylu i wtedy efekt jest drogi, ale kiczowaty. Cenię markowe dodatki, m.in. Gucci czy Chanel, przede wszystkim ze względu na ich jakość. Razi mnie natomiast obnoszenie się nimi dla samego obnoszenia – mówi 32-latek. - Nie zgadzam się z tym, że torebka jest wyłącznie damskim dodatkiem. Jeśli pasuje mi do stylizacji, to po prostu jej używam. Lubię czuć się dobrze sam ze sobą, dlatego nie wychodzę z domu, jeśli coś w moim wyglądzie zgrzyta. Ubranie i makijaż zajmują mi około 20 minut. W pracy obowiązuje mnie strój formalny i tu nie ma miejsca na szaleństwa. Przed wyjściem robię jednak delikatny makijaż, przede wszystkim po to, by nadać skórze zdrowego kolorytu i ją rozświetlić. Nasza twarz zdradza wszystko: to, że miałem gorszy dzień albo, że coś mnie trapi. W zawodzie barmana ważne jest, by nie przytłaczać gości swoimi problemami. Po pracy, w trakcie wieczornych wyjść, zdarza mi się mocniej pomalować oko, bo makijaż jest świetnym uzupełnieniem stylizacji. Wcale nie uważam, że jest to niemęskie.
Ekscentryczne stylizacje są jego znakiem rozpoznawczym. Kamil Brzozowski chętnie też pozuje do zdjęć. Startował nawet w jednej z edycji programu Top Model.
- W małej miejscowości, jak ta z której pochodzę, wszystko, co inne wzbudza zainteresowanie – mówi. - Gdy idę na zakupy do marketu, ludzie nieraz robią mi zdjęcia z ukrycia, w pociągu nagrywają filmiki. Kiedyś mnie to irytowało, ale teraz przywykłem. Na Cyprze tego problemu nie ma, bo tu takich kolorowych ptaków jest mnóstwo.
Gdy był w liceum, w trakcie ferii zimowych pojechał w odwiedziny do rodziny mieszkającej w niemieckiej Bremie. Atmosfera wielkiego miasta wciągnęła go do tego stopnia, że nie chciał wracać. – W Niemczech była wówczas modna biżuteria na zęby. To był impuls. Stwierdziłem, że muszę ją mieć, spodziewając się, że reakcje w szkole mogą być różne – wspomina. – Na szczęście nauczyciele mój kryształ na jedynce taktownie zmilczeli. Na przerwie podeszła do mnie natomiast dziewczyna, którą znałem tylko z widzenia i mówi, że mam otworzyć buzię, bo chce obejrzeć mój ząb. Była zachwycona. Koleżanki i koledzy zresztą też. W Niemczech nikogo taka biżuteria nie szokowała, a mnie podobała się ta ich wolność i tolerancja. Fascynacja była tak silna, że ostatnim głosem rozsądku zmusiłem się do tego, by wrócić, bo przecież musiałem skończyć szkołę. Obiecałem sobie wtedy, że będę podróżował.
Później przyszła kolej na wyjazd do Berlina, który zrobił na nim równie piorunujące wrażenie. – To był czas, gdy internet dopiero raczkował. O Facebooku czy Instagramie nikt jeszcze nie słyszał, więc tamten wyjazd był jak zderzenie z inną rzeczywistością – opowiada Kamil Brzozowski. – Osoby, które spotykałem miały tatuaże. To były odważne, duże wzory. W Polsce wówczas nie do pomyślenia, bo sztuka tatuażu nie była jeszcze tak popularna. W Berlinie okazało się, że ludzie z tatuażami mogą pracować w biurach, bankach i nikt ich nie ocenia przez pryzmat wyglądu. Dla mnie był to szok. Podobnie jest z piercingiem. Dziś ja sam mam 17 kolczyków w uszach oraz w nosie. Bardzo sobie cenię, że tu nie ocenia się ludzi przez pryzmat tego, jak wyglądasz, ale jak się przykładasz do tego, co robisz.
Ekscentryczny barman wzbudza sympatię gości, co widać m.in. po internetowych komentarzach osób, które wróciły z wakacji. - Lubię pracę z ludźmi, choć jest ona wymagająca i uczy cierpliwości. Klientów potrafię ocenić po rysach twarzy. Czasami jeden rzut oka i wiem, z jakiego kraju przyjechali. Rzadko się mylę, a to ułatwia sprawę, bo wiem na przykład, czy rozmowę zagaić po niemiecku czy może po rosyjsku – mówi ze śmiechem. – Wokół poszczególnych nacji narosło sporo stereotypów, ale ja – z roku na rok – dostrzegam takich stereotypowych sytuacji coraz mniej. Nasi goście to ludzie, którzy najczęściej podróżują po świecie, potrafią się zachować. Stereotyp jest na przykład taki, że Polacy lubią wódkę, co zupełnie nie potwierdza się w mojej pracy. Częścią proszą o wino, whisky albo kolorowe drinki, a pytaniem, czy napiją się wódki bywają wręcz urażeni.
Barman w jednym palcu ma receptury najpopularniejszych drinków, ale bywa, że oczekiwania gości nawet jego są w stanie wprawić w osłupienie. – O piwie z wkładką słyszałem, choć nigdy wcześniej nie serwowałem, dlatego, gdy klient z Rosji pierwszy raz zamówił u mnie taki zestaw, upewniałem się w trzech językach, czy wódkę mam wlać do tego piwa czy może jednak podać osobno – wspomina. – Gość z Polski zażyczył sobie natomiast ostatnio piwo z colą i to też było dla mnie zaskoczenie. Wcześniej nie przyszło mi do głowy tak egzotyczne połączenie. Nie zmienia to faktu, że najgorsze zamówienie to takie, gdy klient prosi o „jakiegoś dobrego drinka”, bo taki po prostu nie istnieje. To co smakuje mnie, może gościowi zupełnie nie odpowiadać. Najczęściej kończy się to tak, że wypytuję taką osobę, jakie alkohole lubi. Jeśli nie wie – zabieram ją do baru i zachęcam by próbowała, po to, by znaleźć najlepszą bazę do tego „dobrego drinka”, który jest chyba koszmarem każdego barmana.
Kamil Brzozowski w Polsce spędza kilka miesięcy w roku, gdy na Cyprze zaczyna się martwy sezon (zwykle trwa on zaledwie 3 miesiące). Cieszą go te powroty, ale o powrocie na stałe na razie nie myśli. – Z zawodu jestem też technikiem usług fryzjerskich i dostałem nawet propozycję pracy w jednym z warszawskich salonów. Lubię eksperymentować z włosami i nie wykluczam, że kiedyś pójdę właśnie tą drogą. Jedno jest pewne. Życie trwa za krótko, by marnować je na to, co nie sprawia nam przyjemności albo by stawać na rzęsach, by sprostać oczekiwaniom innych.