Prowokatorzy z Kripo - O Niemcach, którzy udawali partyzantów
Wiosna 1944. W okolicach Miechowa pojawia się oddział partyzancki, którego członkowie mówią po polsku i rosyjsku Mogą uchodzić za komunistów z Armii Ludowej lub sowieckich „desantów”, ale w rzeczywistości są funkcjonariuszami niemieckiej policji, którzy w przebraniu tropili partyzantów
Niemcy od początku wojny wykorzystywali do zwalczania polskiego podziemia konfidentów oraz agentów. Kiedy na terenie Polski zaczęły pojawiać się pierwsze oddziały partyzanckie, starano się wszelkimi sposobami zdobywać na ich temat informacje, a następnie je likwidować. Niekiedy w tych działaniach wykorzystywano polskich funkcjonariuszy tzw. granatowej policji oraz mówiących po polsku żandarmów i pracowników policji bezpieczeństwa, zarówno z Gestapo, jak i z policji kryminalnej - Kripo, w której na etatach zatrudniano także Polaków.
W celu uzyskania dokładnych informacji wysyłano w teren ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy, którzy przedstawiali się jako zbiegowie albo konspiratorzy poszukujący kontaktu z podziemiem. Takie działania, choć ryzykowne, nie zawsze były skuteczne, i mimo że kontynuowano je aż do końca okupacji, to w pewnym momencie zaczęto wcielać w życie także bardziej skomplikowane metody likwidacji podziemnych grup zbrojnych - w tym prowokacje.
Niewykluczone, że pomysł wykorzystywania oddziałów prowokacyjnych narodził się po sukcesach, jakie zanotowali Niemcy wysyłając do zwalczania partyzantki w Generalnym Gubernatorstwie (GG) lotne oddziały policyjne. Organizowały je w czasie wojny poszczególne plutony żandarmerii i stosowały doraźnie do zwalczania zarówno pospolitych grup bandyckich, jak i oddziałów podziemia. Najprawdopodobniej doświadczenia zebrane podczas ich wykorzystywania spowodowały, że w 1943 r. na terenie dystryktu krakowskiego GG zaczęły funkcjonować pierwsze niemieckie grupy prowokacyjne określane w dokumentach okupanta jako tzw. kontrbandy (Gegenbande).
Jeden z pierwszych tego typu przypadków zanotowano w maju 1943 r. w pow. jasielskim, gdzie ubrany po cywilnemu oddział wywiadowczy zdołał udaremnić napad grupy zbrojnej na dwór w Błażkowej. W czasie walki zginęło kilku partyzantów, a reszta wycofała się. Efekty były na tyle zadowalające, że podobne działania podjęto w kolejnych miesiącach tworząc na tym terenie pięcioosobowy oddział prowokacyjny, który latem 1943 r. przez trzy tygodnie udawał grupę partyzancką. Znany jest podobny przypadek z okupacyjnego pow. tarnowskiego, gdzie w czerwcu 1943 r. niemiecki żandarm dowodził kilkuosobowym, ubranym po cywilnemu, oddziałem w rejonie Iwkowej i Tymowej.
Oddział „im. Lenina”
Na przełomie 1943 i 1944 r. w pow. miechowskim, ważnym dla Niemców ze względów gospodarczych oraz komunikacyjnych, rozpoczęły się na większą skalę działania oddziałów partyzanckich - zarówno tych związanych z podziemiem niepodległościowym, jak i grup komunistycznych. W związku z ożywioną działalnością tych ostatnich kierowany przez SS-Untersturmführera Phillipa Riedingera Komisariat Kripo w Miechowie, postanowił przygotować zakrojoną na większą skalę akcję prowokacyjną. Jej głównymi realizatorami mieli być polscy pracownicy Kripo, tworzący oddział udający komunistyczną partyzantkę.
O okolicznościach jego powstania zeznawał po latach jeden z jego członków: „W m-cu marcu 1944 r. zostałem […] zawezwany wraz z innymi funkcj[onariuszami] policji kryminalnej […] do [siedziby] starostwa kancelarii kpt. Buczyń-skiego [właśc. Wilhelm Buczinski], który był pow[iatowym] kom[endantem] żandarmerii niemieckiej na pow. miechowski. […] Buczyński oraz Riedinger wskazali nam na mapie terenowej okolice pow. miechowskiego, w których […] przebywają partyzanckie grupy komunistyczne […] i powiedzieli do nas, że zadaniem naszym będzie udanie się do wspomnianych miejsc jako grupa partyzantów „Komunistycznych”.
Prowokacyjny oddział składał się z kilkunastu osób - polskich kripowców i niemieckich żandarmów, którzy byli odpowiednio wyposażeni, ubrani i uzbrojeni. Starano się, by przynajmniej kilku miało na czapkach lub rękawach jednoznacznie kojarzony z komunistami emblemat w postaci czerwonej gwiazdy. Aby jeszcze bardziej upodobnić go do działających w tym czasie grup zdecydowano się też nadać mu adekwatną nazwę - tak narodził się oddział „im. Lenina”. Wybór współdziałających z kripowcami żandarmów także był przemyślany. Jeden z nich pochodził z Ukrainy, władał więc bardzo dobrze językiem ukraińskim i rosyjskim, natomiast trzech kolejnych pochodziło ze Śląska i posługiwało się zarówno językiem niemieckim, jak i polskim. Dowódcą oddziału został Niemiec wachmistrz Jakob Lübbers.
Jedną z głośniejszych akcji oddziału była likwidacja kilkuosobowej grupy komunistów z grupy Armii Ludowej (AL) „Augusta II”, do której doszło w pierwszych dniach kwietnia 1944 r. W okolicach Krępej natrafiono wówczas na ludzi należących do siatki PPR. Przebranie „partyzantów” oraz ich zachowanie było na tyle sugestywne, że pepeerowcy wskazali im leśniczówkę koło Czapli Wielkich, gdzie „melinowali” członkowie AL. Wieczorem 5 kwietnia 1944 r. „przebierańcy” dotarli na miejsce spotkania. Tam, po przedstawieniu się i wymianie haseł, rozpoczęto wspólną biesiadę. Kiedy nad ranem skończył się alkohol, dwóch kripowców oraz dwóch komunistów wyszło z budynku, żeby kupić wódkę. Po kilku krokach prowokatorzy wyciągnęli pistolety i z bliska zastrzelili swoich dotychczasowych kompanów. Na odgłos strzałów do akcji przystąpili inni kripowcy, zabijając w leśniczówce kilku członków AL oraz znajdującego się tam nocnego stróża.
Na celowniku AK
O dalszej, groźnej dla podziemia aktywności grupy donosiły wiosną 1944 r. struktury AK, które trafnie nazywały ją „partyzantką pseudokomunistyczną”. Wspominano, że na skutek jej działalności doszło m.in. do zatrzymań w Krępie, a spośród „areszt[owanych] była przeważająca liczba sprowokowanych przez Kripo ochotników do band leśnych”.
Kolejne akcje oddziału „im. Lenina” miały miejsce w maju. Jak raportował wywiad AK: „W nocy z 15 na 16.V.1944 grupa około 20 do 30 osób pozorująca PPR złożona z niemców [tak w oryg.] i kripo zjawiła się w maj[ątku] Rzeplin, gm[ina] Minoga, wypytując o „burżujską” organizację AK, która umaczała ręce w ich krwi, mordując Augusta II i groziła odwetem”. Z Rzeplina prowokatorzy udali się do lasu majątku Wysocice i dalej do miejscowości Wiktorka w gminie Gołcza. Napotkanym po drodze robotnikom opowiadali, że są sowieckimi dywersantami oraz, że planują zlikwidować ludzi odpowiedzialnych za rozbicie grupy „Augusta II”.
Działania „w przebraniu” kontynuowano w kolejnych miesiącach. M.in. latem 1944 r. w okolicach Pilicy prowokatorzy zabili 2 szmuglerów oraz 2 partyzantów AK - trzeciego rannego przywieziono do Miechowa i tam go zastrzelono. Ostatnim przejawem działalności grupy miało być rozpracowanie struktur BCh w okolicach Pilicy i Wolbromia, a następnie zatrzymanie 10 osób, z których większość wysłano do KL Auschwitz.
Można szacować, że na skutek akcji prowokacyjnej prowadzonej między marcem a lipcem 1944 r. straciło życie kilkanaście osób, a nie mniej niż 80 zostało aresztowanych. Niemcy zyskali przy tym cenne informacje o strukturach i współpracownikach podziemia oraz wzajemnych relacjach między poszczególnymi organizacjami. Dalszą aktywność prowokatorów przerwała ofensywa sowiecka z lipca 1944 r. i zmiana polityki okupantów wobec polskiego podziemia niepodległościowego, a także mobilizacja oddziałów AK do realizacji akcji „Burza”. „Przebierańcy” byli zresztą wówczas już dokładnie rozpracowani i znane były ich metody działania - m.in. za sprawą Waleriana Kosałki „Dziarskiego”, wywiadowcy AK pracującego w miechowskim Kripo. W zmieniających się okolicznościach Niemcy zrezygnowali ostatecznie z wykorzystywania na tym terenie oddziałów prowokacyjnych, mimo że kilkumiesięczne doświadczenia z oddziałem „im. Lenina” potwierdziły ich skuteczność i przydatność w zwalczaniu zbrojnej konspiracji.
[i]Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.