Prof. Ryszard Tadeusiewicz: Dlaczego radujemy się w sylwestrową noc?
Zbliża się Sylwester z mnóstwem form radosnego witania nowego roku. Ale skąd się to bierze? Patrząc na to chłodno można powiedzieć, że powodów do radości obiektywnie nie ma. No bo z czego się tu cieszyć? Że zamknął się kolejny rok naszego życia? Że jesteśmy starsi? Że nie wiadomo, co nas czeka w przyszłości?
A jednak tradycja radosnego witania Nowego Roku ma już ponad tysiąc lat. Opowiem, jak to się zaczęło. Zacznę od przypomnienia, że tradycja rozpoczynania Nowego Roku w dniu 1 stycznia wywodzi się z decyzji Gajusza Juliusza Cezara, który w roku 45 p.n.e. zreformował kalendarz, ustalając między innymi to, że początek Nowego Roku będzie się w dniu, gdy w Rzymie obejmowali urząd nowi konsulowie. Nota bene ta wymiana konsulów w dniu 1 stycznia to była rzymska prowizorka. Tradycyjnie wymiana ta następowała w dniu równonocy wiosennej (20 marca), ale w grudniu 153 roku p.n.e. w Hiszpanii (podbitej przez Rzymian) wybuchło powstanie. Postanowiono wtedy wymienić konsulów 1 stycznia. Była to prowizorka, która miała nastąpić tylko raz. Ale utrwaliła się.
W 999 roku wszyscy oczekiwali 1 stycznia i nadejścia nowego roku - z trwogą. Wynikało to z faktu, że wróżby Sybilli, w które wtedy wierzono, zapowiadały na ten dzień koniec świata. Po 31 grudnia 999 roku miało już nie być żadnego ciągu dalszego, tylko globalna katastrofa. Obok wizji pogańskiej bądź co bądź wróżbitki Sybilli (której księgi z wróżbami zakupił około 500. roku przed naszą erą ostatni rzymski król Tarkwinius Superbius, a Rzymianie przechowywali te księgi w Świątyni Jowisza Kapitolińskiego, szukając w nich rad we wszystkich ważnych sprawach) - były też proroctwa chrześcijańskie. Datę 1 stycznia 1000 roku jako datę końca świata wskazywali Ojcowie Kościoła – Papiasz z Hierapolis, męczennik zamordowany w 155 roku oraz Ireneusz z Lyonu, także święty męczennik zabity za wiarę w 202 roku. Obaj wymienieni wskazywali na koniec pierwszego tysiąclecia nowej ery, jako na moment końca świata, opierając się na objawieniach świętego Jana.
Był znany nawet scenariusz owej zagłady. Otóż miał ja spowodować potwór zwany Lewiatanem. Potwór ten miał się rzekomo pojawić na Ziemi w 317 roku, ale sprawujący wtedy pontyfikat papież Sylwester I zdołał go uwięzić w lochach Watykanu, czym zapewnił światu spokój na prawie siedemset lat. Niestety jego pieczęcie zamykające potwora miały ograniczoną trwałość i miały być skruszone 1 stycznia 1000 roku. Potwór wtedy miał się wydostać i ogniem, trzęsieniami ziemi i powodziami miał zgładzić cała ludzkość oraz ostatecznie unicestwić całą Ziemię.
Ludność chrześcijański krajów Europy wierzyła w te przepowiednie, więc na całym kontynencie pod koniec 999 roku zapanowało przerażenie, nazywane potem przez historyków „kryzysem milenijnym”.
Z drżeniem serca tysiące ludzi śledziło ostatnie minuty 999 roku, potem wybiła północ i ... nic się nie stało!
Miejsce smutku i przerażenia zajęła więc powszechna radość. Ludzie wylegli przed domy, witali się z sąsiadami, pili najlepsze trunki i zjadali najbardziej smaczne potrawy. Po prostu świętowali!
No i tak to nam zostało do dziś
Dodam jeszcze jedną informację. Otóż na przełomie 999. i 1000. roku papieżem był także Sylwester, ale oczywiście Sylwester II. On także z obawą czekał na rozwój wypadków, ale gdy 1 stycznia 1000. roku koniec świata nie nastąpił – papież wygłosił radosne przemówienia oraz błogosławił „Urbi et Orbi” – Miastu i Światu. Ten zwyczaj także utrwalił się i robią to rokrocznie kolejni papieże.
Dzień, w którym oczekiwano końca świata, a który stał się dniem radości, związano więc z imieniem Sylwestra i tak się właśnie nazywa obecnie ów dzień. Przyjdzie on do nas za kilka dni!