Prof. Malicki: Najłatwiej jest zbudować twierdzę i trwać w oblężeniu
Nie możemy się zasklepiać na własnych sprawach i uczuciach; mój rynek, moja ulica, mój tramwaj. Patrzenie do wewnątrz dotyczy wszystkich śląskich miast. I to jest nieszczęście. Musi być coś wspólnego, budującego, co łączy. I musi być lider - mówi prof. Jan Malicki.
Co mówią zachowane w Bibliotece Śląskiej silesiaca i Polonica o tych wiekach, w których Śląsk był oderwany od Polski?
Mamy mnóstwo tekstów literackich, które są tekstami polskimi i czeskimi, choćby te, które pojawiały się w wielkim nurcie reformacyjnym, akcentującym rodzimość. Łacina była językiem uczonych, niemiecki - językiem kupców. Czym innym były teksty rodzime, pisane po polsku, które tu powstawały i służyły np. obrzędom religijnym. To kancjonały, ale też poezja nowiniarska, informująca o tym, co wydarzyło się na krańcach świata. Odwołanie się do języka polskiego w czasie Wiosny Ludów i jego nobilitacja, m.in. przez Józefa Lompę, nie było przypadkowe. Ten język także istniał. Dowodem tego są kazania pastora Adama Gdacjusza z Kluczborka, wygłaszane w XVII w. po polsku, twórczość celnika z Pszczyny Piotra Wacheniusa z przełomu XVI i XVII w., relacje o zniszczeniu Gliwic w czasie wojny 30-letniej.
Jeśli ktoś mówi o sobie: jestem Ślązakiem i tu stawia kropkę, to mówi o swojej rodzimości?
Czym innym jest wyraźne utożsamianie się ze Śląskiem, budowanie tej wielkiej świadomości: „my jesteśmy stąd”, tu żyjemy bez względu na to, od ilu pokoleń. Czym innym zaś jest zewnętrzna manifestacja jedności z miejscem i zbiorowością: „jesteśmy Ślązakami i nic więcej”. Wtedy jest to tylko deklaratywna etykieta. Pojęcie śląskości jest układem, jak ja go nazywam, miłującym.
Szkoda, że w relacjach Ślązaków z innymi, dajmy na to „gorolami”, jest tyle grubiaństwa i megalomanii.
Dla mnie jest nie do przyjęcia świat pokazujący skrajne prostactwo i wynaturzenie. Jeżeli rechoczemy przy każdej możliwej okazji, na dodatek rzucamy mocne słowa, które stają się ozdobnikiem codziennej mowy, to źle świadczy to o społeczności. Nie na takim modelu życia nam zależy. Akcentowanie prymitywizmu jest zawsze przejawem słabości. Każda grupa powinna kultywować odświętność w codziennym zachowaniu.
Jakie ślady współczesnych sporów o Śląsk pozostaną w Bibliotece Śląskiej?
Wszystkie ślady pozostaną, ponieważ najważniejszym zadaniem Biblioteki Śląskiej jest gromadzenie, opracowywanie i udostępnianie materiałów dotyczących historycznego i współczesnego Śląska. Żyjemy w czasie przełomowym dla toczących się sporów. Tak to odbieram; z jednej strony zamyka się czas wyrazistych stowarzyszeń, jak Ruch Autonomii Śląska czy Związek Górnośląski, a pojawia się nowa formuła - partia regionalna.
Rola tych stowarzyszeń będzie malała?
Nie sądzę, ale dojdzie do głosu partia polityczna, która jest zawsze bardziej rozpoznawalna i zajmie się budową zaplecza dla sprawowania władzy. Związek Górnośląski, który z RAŚ chce budować partię regionalną, ma doświadczenie, bo wielu jego działaczy tworzyło nową rzeczywistość po 1989 roku i było aktywnymi politykami. Dziś jednak sytuacja jest inna, teraz trzeba się „rozpychać” w tej politycznej rzeczywistości, by stworzyć coś nowego i skutecznego w działaniu.
Myśli pan profesor, że ta partia regionalna spełni jakąś znaczącą rolę w życiu Górnego Śląska, czy raczej utknie w lokalnych sporach?
Nie wiem, jaki będzie jej los. W naszym interesie jest, żebyśmy mieli silną reprezentację. Budowanie czegokolwiek w oparciu o Śląsk jest wciąż nośne i konieczne.
Jest nośne w regionie, ale poza nim niewielu obchodzi. Sprawy śląskie kotłują się na Śląsku.
Myślę, że tak jest w całej Polsce; kłopoty między Toruniem a Bydgoszczą czy Gorzowem a Zieloną Górą mają pewnie ten sam wymiar lokalny. Wszystko więc zależy od tego, na ile znajdą odzew w tym makrowymiarze.
Dlaczego, z tak bogatą historią, potencjałem intelektualnym i przemysłowym, jako region, nie potrafimy być silniejsi? Nie umiemy się wybić, choćby ponad Wrocław.
Nie umiemy, to prawda. Do Wrocławia dotarły w 1945 roku bardzo spójne grupy Polaków ze Lwowa. Uniwersytet Lwowski miał się zatrzymać w Katowicach, ale znalazł swoje miejsce we Wrocławiu. Proszę jednak zauważyć, że poza samym Wrocławiem, wizytówką tamtego regionu jest zupełnie inny świat. My jesteśmy aglomeracją, ale jeden Wrocław pulsuje silniej niż Katowice z ościennymi miastami.
Może tutaj zbyt dużo energii tracimy na rywalizację, które miasto jest ważniejsze?
Zdecydowanie - tak. Cała siła jest skierowana na wyścig, kto więcej znaczy: Katowice czy Gliwice, Katowice czy Sosnowiec? Katowice - Bielsko, Katowice - Częstochowa. Podziały zawsze są destrukcyjne. Jesteśmy skoncentrowani na wewnętrznych sprawach i sporach. Tymczasem Wrocław jest stolicą regionu, a miasta wokół akceptują jego silną pozycję. Do tego tysiącletnia tradycja wzmacnia jego funkcje stołeczne. Najłatwiej jest zbudować twierdzę i trwać w oblężeniu przez wszystkich, ale skuteczniejsze jest tworzenie czegoś razem, czegoś nowego, oryginalnego.
Nie ma wyraźnego przywództwa w regionie?
Jeśli chodzi o miasta, nie widzę tego przywództwa. Za Katowicami przemawia blisko stuletnia tradycja. Jednak do przywództwa potrzebne jest, po pierwsze: zdecydowane działanie, a po drugie: otwartość. Nie możemy się zasklepiać na własnych sprawach i uczuciach; mój rynek, moja ulica, mój tramwaj. Patrzenie do wewnątrz dotyczy wszystkich śląskich miast. I to jest nieszczęście. Musi być coś wspólnego, budującego, co nas połączy. Nie może to być przywództwo tylko formalne, bo ono do niczego nie prowadzi.
W relacjach między śląskimi i zagłębiowskimi miastami od dawna dominują lokalne egoizmy. Czy metropolia może to zmienić?
Wszystko zależy od tego, czy pozbędziemy się ksenofobii poszczególnych miast, czy znajdzie się taka formuła współpracy, która będzie akceptowana przez wszystkich. I musi być lider.
Widzi pan tego lidera wśród lokalnych elit?
Dziś nie widzę takiego wizjonera, który pomoże nam pozbyć się lokalnych egoizmów. Co nie oznacza, że go nie ma. Czas pokaże. Egoizmów, które dały o sobie znać, gdy tylko zaczęła się dyskusja o nazwie metropolii. Funkcjonowała: „Silesia”, nazwa łacińska, która mogłaby pogodzić wszystkich, a podzieliła. Odezwały się partykularne interesy, że niby dlaczego ma być wyróżniony tylko Śląsk?
Może trzeba było choć spróbować stworzyć nową nazwę, bo „Górnośląsko-Zagłębiowska Metropolia” to kiepska marka na przyszłość?
Koncentrujemy się na zewnętrzności, na znakach, nawet na antagonizmach i to jest - moim zdaniem - kolejne nieszczęście. Nie potrafimy spojrzeć na siebie, swoje problemy z dystansem i obiektywnie. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, deliberować i wzajemnie się słuchać.
Zagłębie powoli budowało swoją odrębność, ale świadomość tej odmienności ciągle się utrzymuje. Przez lata Ślązacy, walcząc o odrodzenie swojej tożsamości, czynili to poprzez agresję wobec Zagłębia. Może dlatego Zagłębie tak bardzo pilnuje teraz partnerskiego traktowania?
Agresja wobec Zagłębia została wzniecona jako program polityczny, który wprowadzał na polityczne salony ludzi spoza nich. „My - oni” to przejaw najprostszego konsolidowania sąsiadów, dzielnicy, miłośników sportu, narodów i kierowania ich uwagi na budowanie wspólnoty przez negację. Z moich doświadczeń z czasów budowy Biblioteki Śląskiej ważniejsze jest skupianie się wszystkich wokół spraw ważnych, a społecznie potrzebnych. Partie od lewa do prawa popierały budowę. Efekty widać do dziś.
Częściej spotykamy się z tekstami po śląsku, a czy w ogóle istnieje literatura śląska?
Literatura jest dziełem artystycznym i musi mieć przesłanie uniwersalne. Nie ma znaczenia to, czy jest pisana gwarą, czy językiem literackim, opisuje tylko i wyłącznie Śląsk. Wartością literatury jest uniwersalność opowieści, oryginalność i rozpoznawalność. Określenie „śląskie” nie jest precyzyjne, bo ono wprowadza ograniczenia.
Jednak mamy „Słownik pisarzy śląskich”.
Jest to słownik pisarzy, którzy tutaj mieszkali, jak np. Jan Baranowicz, który przyjechał do Katowic z Małopolski, a Kazimierz Gołba z Podkarpacia. Daleki jestem od tego, by powiedzieć o kimś, że jest twórcą śląskim, bo w ten sposób skazujemy go na pewną lokalność. Nie wiem, czy Szczepan Twardoch, Wojciech Kuczok byliby szczęśliwi, gdyby ktoś o nich mówił, że są pisarzami wyłącznie śląskimi.
Biblioteka Śląska gromadzi także teksty gwarowe, których jest coraz więcej?
Wydaje się ich coraz więcej. Pytanie tylko, kto je czyta, bo literatura ma także wymiar społeczny. Jeśli nawet przetłumaczymy na śląski całą klasykę światową, a nikt po nią nie sięgnie, to jaki jest sens takiego tworzenia?
Arnold Ulitz w powieści „Wielki Janja” z 1939 roku pisze, że „Katowice będą Nowym Jorkiem Górnego Śląska”. Pisarze niemieccy sytuowali to miasto między Berlinem a Wiedniem. Teraz leży między Wrocławiem a Krakowem. Dlaczego nie może się wybić na indywidualność?
Określenia Ulitza nie jest nowe. W 1855 roku pisał tak o Katowicach Józef Lompa. Jednak ciągle brakuje wizjonerów. O Katowicach stanie się głośno, kiedy osiągną sukces, który będzie inny od tego, co nawykowo łączymy z Krakowem i Wrocławiem. Potrzebne są działania z rozmachem, oryginalne, które będą jednoznacznym określeniem tego, kim jesteśmy. Katowice są na szlaku między Wrocławiem a Krakowem i jak nam ten sukces nie wyjdzie, dalej będziemy tylko na szlaku.
Wielcy twórcy rzadko tu zaglądali. Zbaczali nawet z tego szlaku?
Adam Mickiewicz był we Wrocławiu, ale nie na Górnym Śląsku, który wtedy niewiele znaczył. Zaglądali tutaj badacze, bo zachowały się ich opisy. Myślę m.in. o językoznawcy Lucjanie Malinowskim, ojcu Bronisława, który przyjechał na Śląsk, żeby poznać gwarę śląską. Całkiem przypadkiem spotkał w pociągu Karola Miarkę i zamiast jechać w inną część Śląska, jak planował, zajechał do Królewskiej Huty, dziś Chorzowa. Ze zdumieniem stwierdził, że tutaj się mówi tak samo jak w Polsce.
Za mało się chwalimy Centrum Kongresowym, nową siedzibą Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, Muzeum Śląskim?
Tego miejsca wszyscy nam zazdroszczą. Obok jest jeszcze Spodek, ikona Katowic. Wszystkie te budowle odniosły sukces. W nich jest siła. Ale wystarczy pojechać trochę dalej, w stronę Siemianowic, by znaleźć się w zupełnie innym świecie. Chwalę się katowickimi bibliotekami, ponieważ wszystkie są odnowione, wszystkie mają swój styl. Tam pamiętamy o wysokiej kulturze, estetyce i oryginalności nawet wśród odrapanych kamienic i bilbordów. Te miejsca są intrygujące i przyciągające.
Jak jest z tym naszym czytaniem?
W bibliotekach publicznych wypożyczamy około 18 mln książek rocznie w całym województwie śląskim, nie licząc bibliotek szkolnych, parafialnych, akademickich, pedagogicznych. Jest - oczywiście - spadek czytelnictwa, bo mamy inny model kultury, inny styl życia. I do statystyk nie wlicza się czytania książek elektronicznych.
Druki ulotne, zachowane także w Bibliotece Śląskiej, pięknie pokazują nam miniony świat. Co pozostanie po życiu cyfrowym? Wiemy, jak wyglądał przed wojną bilet do Teatru Lwowskiego, a dziś jak będziemy przechowywać bilet kupiony przez internet?
Kończy się, na przykład, czas autografów. Nie ma rękopisów. Kiedyś pomyślałem, że poproszę najzacniejszych profesorów, żeby jeden ze swoich rękopisów przekazali mi do zbiorów. Zwróciłem się do prof. Józefa Bańki, a on popatrzył na mnie i powiedział: „To ja ci przepiszę”. I napisał ogromne dzieło, które jest rozbudowaną formą tego, co ukazało się drukiem. To dopiero będzie kiedyś problem dla badacza. Niemniej idea z rękopisami szybko upadła. Wierzę w to, że da się znaleźć taką formułę, która pozwoli zachować wszystko, co jest dziś ulotne. Nie zachowa się tradycyjny bilet do teatru, ale, na przykład, bransoletka, która jest potrzebna, żeby wejść na koncert, już tak.
Biblioteka Śląska, obok Muzeum Śląskiego, należała przez lata do najbardziej oczekiwanych inwestycji w regionie. Od otwarcia jej nowej siedziby minie w przyszłym roku 20 lat. Nadszarpnął ją ząb czasu?
Gdy kończyliśmy ją budować, była wielkim sukcesem, ale też nową jakością. Dziś się chwalimy, że zostały zdigitalizowane w dużej mierze starodruki, czasopisma regionalne, silesiaca. Częściej sięgamy po wersje elektroniczne zbiorów. Biblioteka wciąż musi określać swoje nowe funkcje. Wyobrażam sobie, że będzie można korzystać, drogą elektroniczną, także z dokumentów, które są poza naszymi zbiorami. Zachowaliśmy zabytki Teatru Lwowskiego, dlaczego nie moglibyśmy zachować dorobku współczesnych teatrów, z ich scenografią i atmosferą na widowni? Nagrywamy ludzi, którzy mają swoje życiowe doświadczenia. Czas pokaże, co istotne będzie dla historyka, który odtwarzać będzie dawno miniony świat.