Praca przy muszlach. Klozetowych

Czytaj dalej
Fot. Filip Kowalkowski
Katarzyna Piojda

Praca przy muszlach. Klozetowych

Katarzyna Piojda

- W naszym zawodzie nie liczy się papier, kto ma jakie wykształcenie - przyznają pracownicy szaletów publicznych. - Bardziej liczy się u nas to, ile zostało papieru toaletowego.

Macie ładne kibelki, w najbogatszych krajach Europy by się ich nie powstydzili - zachwalają niektórzy klienci, wychodzący z toalety publicznej w centrum Bydgoszczy.

Ta stoi sobie na Dworcu Głównym PKS przy ul. Jagiellońskiej. Od 26 lat stoi. Pani Anna ją prowadzi. Teraz powoli firmę przejmuje syn, Przemysław. Mają trzy pracownice.

Klienci potocznie nazywają je babciami klozetowymi. One się nie obrażają, chociaż na babcie nie wyglądają. Robią, co do nich należy, jak potrafią najlepiej. Od przynajmniej kilkunastu lat każda z nich jest zatrudniona. Kandydaci do pracy tu nie przychodzą. Wstydzą się takiej roboty.

Czysto tutaj, jak w szpitalu. Podłogi się błyszczą. Muszle - też. Nawet pachnie świeżością.

Strona damska i męska

Po jednej stronie jest część męska, czyli 4 pisuary, 3 tradycyjne ubikacje (te z muszlami) i prysznic. Po damskiej stronie znajduje się 5 kabin. Wszystko przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Przewijak dla najmłodszych dzieci też jest.

Codziennie toaletę odwiedza kilkadziesiąt osób. Latem - maksymalnie 200. Przychodzi klient za potrzebą i czasem pyta: - Pierwszy i drugi program kosztują tyle samo? Ja chcę tylko pierwszy.



Pierwszy, czyli siku. Drugi to kupa. - U nas cena jest ta sama, obojętnie, co człowiek chce zrobić - uśmiecha się pan Przemysław.

Niektórzy klienci mówią, że są toalety, które w cenniku mają 2 stawki, właśnie na pierwszy i drugi program. Pan Przemek jednak z czymś takim się nie zetknął. Zetknął się za to z narzekaniem ludzi na opłatę.

- Twierdzą, że gdzie indziej kosztuje złotówkę, a u nas drogo, bo trzeba zapłacić 2,50 złotych. No nie wiem, czy drogo. Mamy przeciętne ceny.

W krzakach

Jak ktoś chce, to pójdzie załatwić się nad Brdę, w krzaki. Tyle że jak natrafi straż miejską to mandat dostanie za zanieczyszczanie środowiska. Kilkaset złotych z portfela ubędzie.

Wchodzi klient, natyka się na stanowisko pracownicy obsługi toalet. Pani skasuje 2,50. Wydrukuje paragon. I klient wchodzi do w.c. albo pod prysznic. Ten drugi kosztuje 8 złotych, już z ręcznikiem. Niektórzy przychodzą regularnie się wykąpać.

- Mamy jednego bezdomnego pana, który raz na tydzień się pojawia pod naszym prysznicem- dodaje pan Przemek.

Jak ktoś zrobi swoje i wyjdzie, pracownica wejdzie, wyczyści muszlę, deskę, a jak trzeba, to też podłogę. Popsika sprayem, żeby pachniało. Uzupełni papier toaletowy. Jak rolki i środki czystości się kończą, zamówi telefonicznie.

Muzyka w tle

Niektórzy przychodzą skrępowani. Toalety stoją w rządku. Ludzie nie chcą, żeby inni słyszeli, jak siedzą na kibelku. - I nic nie słychać, bo puszczamy dyskretną muzyczkę - mówi pan Przemek. - Teraz mamy świąteczne melodyjki, ale nie kolędy, bo niektórzy mogliby poczuć się urażeni.

Niektórzy nie czują się urażeni, ale zmieszani. Tak miała kobieta, która weszła do w.c., ale wyjść już nie mogła. Ponad godzinę tam spędziła. - Musieliśmy rozmontować zamek - wspomina nasz rozmówca.

Pewien mężczyzna też coś długo nie wychodził. - Myśleliśmy, że zasłabł albo nie żyje. Pukaliśmy, ale nie otwierał. Tak twardo spał, siedząc na klozecie. Zmęczył się po podróży.

W życiu bywa, jak w telewizji i w internecie. W sieci do teraz krąży filmik o śmierdzącej pomyłce. To scena z odcinka serialu paradokumentalnego „Pamiętniki z wakacji”. Rodzina wyjechała na urlop do ciepłych krajów. W hotelu 54-letni bohater załatwił się do bidetu. Musiał się pogimnastykować, żeby do niego trafić, ale jakoś się udało.

- Tata pomylił bidet z kiblem - nie mogła uwierzyć jego telewizyjna córka, biegając po pokoju. Ojciec szybko stał się gwiazd(k)ą internetu. Ten fragment „Pamiętników” (istnieje w dwóch wersjach) zobaczyło w sumie prawie milion internautów.

Bohater miał na imię Lucjan. Jak na imię miał pan, któremu zdarzyła się identyczna pomyłka w dworcowej toalecie w Bydgoszczy, tego pracownicy nie wiedzą. - Ale od razu, jak to zrobił, przypomnieliśmy sobie filmik z telewizji - śmieje się pani Anna.

Kolejka do ubikacji

Czasem robią się kolejki do w.c. - Na przykład wtedy, gdy na dworzec zajedzie autobus dalekobieżny - opowiada szefowa. - Czasem ludzie aż biegną do nas, bo muszą.

Niektórym zbiera się na miłość. Tu i teraz. Szybko. - Oni nas nie pytają, czy w parze mogą wejść do ubikacji, my też ich nie pytamy, ale widzimy, jak razem zamykają się w toalecie - kontynuuje pani Anna. - Czasem jest babeczka i facet. Czasem dwie kobiety albo dwóch panów. Ich sprawa. Zresztą: jak chcą, u nas mogą kupić prezerwatywę z automatu.

Są klienci, którzy oburzają się tym, że automat gumki sprzedaje. - Jest pan, który przychodzi do nas raz na tydzień. Mówi, że podróżuje pekaesem i tak się składa, że w Bydgoszczy ma przesiadkę. Co tydzień oburza się, że jeszcze nie zdemontowaliśmy automatu z prezerwatywami.

Oburzony pan zapowiadał, że skargę do kurii na nich napisze. Ale oni rezygnować nie zamierzają.

Trzy pracownice nasłuchają się różnych opowieści. Bo klient, jak ma czas, przyjdzie nie tylko za potrzebą. On potrzebuje jeszcze, żeby ktoś z nim pogadał albo chociaż wysłuchał.

Kobiety pracują na zmiany. Brygadzistka układa grafiki. Rano pierwsza musi wstać przed 5.00, żeby dojechać do pracy. Ta z drugiej zmiany do domu wraca przed 22.00. Jak klient się awanturuje, mogą wezwać policję albo ochronę. Monitoring działa, ale nie tam, gdzie ludzie się załatwiają.

Czasem klienci nie płaca. Uciekają. - Moglibyśmy zadzwonić na policję, ale szkoda fatygi, darujemy te 2,50 i już - macha ręką pan Przemysław.

Szefostwo jest na miejscu albo załatwia na miejscu firmowe sprawy. - Czasem wyjeżdżamy na targi wodno-kanalizacyjne - dodaje pan Przemysław. - Chcemy wiedzieć, co nowego w branży piszczy. Sporo jest tego.

Sedes z podziemia

Choćby toalety, których nie widać. - W wyznaczonym w terenie miejscu trzeba nacisnąć przycisk i toaleta, cały budynek z muszlą w środku, się wyłania - wyjaśnia bydgoszczanin. - Klient wchodzi, robi swoje. Jak wyjdzie i czujnik ruchu da sygnał, że już nikogo nie ma, toaleta zjedzie pod ziemię.

U nas takich toalet nie ma. - Ale może kiedyś będą - pan Przemysław chciałby. Chyba.

I tak jest zadowolony z tego, co ma.- Nasza firma jest rodzinna nie tylko z nazwy. Traktujemy się, jak rodzina - uważają panie.

Idą święta i w toaletach też jest świątecznie. Panie (jak chcecie, to mówcie, że to babcie klozetowe), siedzą przy swoich biurkach w czerwonych świątecznych skarpetkach i czapkach mikołajkowych.

Bo Mikołaj z łazienki też czasem musi skorzystać.

Katarzyna Piojda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.