Czy w rejonie Kołobrzegu krótko po wojnie działała siatka pohitlerowskiego podziemia? Dziś trudno to jednoznacznie stwierdzić, choć wygląda na to, że ktoś prowadził sabotaż.
Przerywanie linii telefonicznych, ostrzał z ukrycia kolumn transportowych, podpalenia, czy w końcu ataki na indywidualnych żołnierzy sił koalicji antyhitlerowskiej: wszystkie te działania dziś najczęściej przypisuje się najbardziej tajemniczej, a zarazem owianej złą sławą organizacji tuż powojennej Europy - Werwolfowi (niem. Wilkołak).
Jej geneza sięgała lata 1943 r., kiedy to w trakcie tajnej narady w gabinecie Reichsfuehrera-SS Heinricha Himmlera sporządzono projekt powołania jednostek dywersyjnych, mających nękać żołnierzy alianckich na zajętych przez nich terenach przede wszystkim rdzennych Niemiec. Rzeczywiste formowanie pierwszych pododdziałów rozpoczęło się dopiero we wrześniu 1944 r. Miesiąc później zwierzchnictwo nad całością pohitlerowskiego podziemia objął SS-Obergruppenführer Hans Adolf Pruetzmann. Rozpoczęło się także tworzenia kryjówek oraz tajnych składów „wilkołaków”, zlokalizowanych w różnych częściach Niemiec.
Jak wynika z akt sądowych lat czterdziestych i pięćdziesiątych oraz raportów składanych przez komendantów posterunków Milicji Obywatelskiej, do sabotażu prowadzonego przez niemieckich konspiratorów dochodziło także na terenach tzw. Ziem Odzyskanych. Mimo że odnotowywano je głównie w obu częściach Śląska, także główne ośrodki Pomorza Zachodniego doświadczyły ataków Werwolfu. Dochodziło do nich dość regularnie w podzielonym wówczas na część niemiecką oraz polską Szczecinie oraz Świnoujściu. Głównymi celami hitlerowskich dywersantów były zabudowania portowe, mosty i linie kolejowe.
W drugim z wymienionych miast operowała nawet grupa hitlerowskich nurków.Czy w okolicach Kołobrzegu również operowały podlegające SS-Obergruppenfuehrowi Pruetzmannowi pododdziały? Dziś trudno wydać w tej kwestii jednoznaczny wyrok. Informacje na temat występków nieznanych sprawców czy błąkających się między miejscowościami, niezidentyfikowanych, uzbrojonych grup, znaleźć można między innymi we wspomnieniach pierwszych, polskich mieszkańców miasta nad ujściem Parsęty.
O tym, że na drodze wiodącej tutaj z ówczesnej stolicy powiatu: Karlina, która w drugiej połowie lat czterdziestych była głównym szlakiem zaopatrzeniowym zrujnowanego Kołobrzegu, nierzadko dziurawiono opony pojazdów na rozsypanych w poprzek jezdni gwoździach, pisali także zarówno pierwszy prezydent, Stefan Lipicki jak i pełnomocnik rządu RP, Władysław Ciesielski. Oprócz tego do dziś nie udało się ustalić sprawców licznych pożarów na terenie miasta.
Choć głównymi podejrzanymi w tej sprawie byli żołnierze radzieccy albo bandy szabrowników, nie można wykluczyć, że nie byli oni jedynymi podpalaczami. Na korzyść „wilkołaków” działało przede wszystkim dobre rozeznanie w terenie oraz chaos potęgowany migracją mas Polaków z różnych części przedwojennej Rzeczpospolitej nad Bałtyk.
Sytuację starano się opanować od przełomu czerwca i lipca 1945 r., kiedy to zapadła decyzja o wysiedleniu Niemców zamieszkujących tereny leżące bezpośrednio nad Odrą. Rozbijanie oddziałów dywersyjnych nabrało na sile od początku roku następnego. Równolegle rozpoczęła się masowa akcja wysiedlania, co zdecydowanie osłabiło pozycję Werwolfu.
Choć w miejsce likwidowanych grup powstawały nowe, brak zaplecza oraz kurczące się zapasy sprawiły, że ich działalność stawała się coraz mniej odczuwalna. Ostatecznie z problemem pohitlerowskiego podziemia poradzono sobie w 1949 r.
Warto przypomnieć, że aktywność „wilkołaków” w pewnej mierze była na przysłowiową rękę władzom komunistycznym w Polsce. Pod przykrywką walki z hitlerowskimi dywersantami prowadzono zakrojoną na szeroką skalę akcję przeciwko polskiemu podziemiu niepodległościowemu.