Początki Milicji Obywatelskiej w Siemyślu: nielegalne wytwórnie alkoholu i szaber
W kilku strzegli porządku, walczyli z szabrownikami i wysiedlali Niemców. O kim mowa? O pierwszych funkcjonariuszach MO w Siemyślu.
Przyłączona po zakończeniu II wojny światowej do Polski gmina Siemyśl, podobnie jak całość powiatu kołobrzeskiego oraz, patrząc szerzej - tzw. Ziem Odzyskanych nad Bałtykiem, nie należała do miejsc w kraju najbezpieczniejszych. Nowa rzeczywistość polityczna, przetasowania społeczne oraz ogólnie pojęty, pookupacyjny chaos sprawiały, że utrzymanie ładu i porządku w regionie było jedynym gwarantem jego trwałego połączenia z odradzającą się ojczyzną.
Przybywa ekipa z Poznania
W związku z powyższym, pod koniec maja 1945 r. do, pełniącego wówczas rolę stolicy powiatu, Karlina przybyli funkcjonariusze 5. kompanii batalionu zapasowego Milicji Obywatelskiej z Poznania. Powierzono im zadanie stworzenia struktur tej formacji na Ziemi Kołobrzeskiej. Jednym z jej elementów był posterunek gminny w poniemieckiej miejscowości Simoetzel, czyli Siemyślu.
Funkcjonująca od późnej jesieni 1945 r. placówka gminna formalnie podporządkowana była komendantowi powiatowemu MO w Karlinie. To właśnie on odpowiadał za zaopatrzenie posterunku, które przybywało do Siemyśla między innymi z administrowanego przez milicję gospodarstwa rolnego w Strzeblewie. W praktyce, o podejmowanych działaniach siemyska MO informować musiała nie tylko swego bezpośredniego zwierzchnika, ale także kierownika komórki Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gościnie (wtedy: Gostyniu Pomorskim) oraz dowódcę niewielkiego, dziesięcioosobowego oddziału Armii Czerwonej, stacjonującego w stolicy gminy. Z drugiej strony, żołnierze radzieccy, podobnie jak delegowani do Siemyśla czasowo 4 funkcjonariusze NKWD z Kołobrzegu, kilkakrotnie udzielali milicjantom wsparcia w czasie interwencji.
Pierwotną obsadę posterunku stanowiło 7 osób. Kierował nimi socjalista z Sosnowca, Alfred Turski. Jego zastępcą mianowano Stanisława Horlę; pozostałymi milicjantami byli: Edmund Kapczyński, Czesław Konieczny, Kazimierz Michalski, Tadeusz Roszka oraz nieznany z nazwiska epileptyk, który kilka tygodni po objęciu stanowiska służbowego zmarł. Poza tym w placówce przez pewien czas zatrudnionych było dwóch mężczyzn pochodzących z Warszawy, którzy zajmowali się zaopatrzeniem. Jak w latach sześćdziesiątych wspominał pochodzący z Rogoźna Wielkopolskiego Edmund Kapczyński, „załoga posterunku, z wyjątkiem komendanta i Warszawiaków była bardzo młoda, niedoświadczona i nieprzeszkolona, ale wykazywała duży zapał do pracy”.
Siedziba obok kościoła
Obszar objęty nadzorem siemyskiego posterunku podzielony był na 3 rejony patrolowe. Pierwszy obejmował Siemyśl i najbliższą okolicę, drugi - wsie Białokury, Gorawino, Jurkowo oraz Świecie Kołobrzeskie, a ostatni - Trzynik, Unieradz i Unieszyn. Sama siedziba MO mieściła się w jednym z domów naprzeciwko kościoła. Jak wspomina cytowany milicjant, możliwość korzystania z tego budynku funkcjonariusze de facto wymusili na pierwszym, polskim wójcie gminy, Kazimierzu Chojnackim. W krótkim czasie wewnątrz zorganizowano strażnicę, stołówkę oraz sypialnię. Mieścił się tam także magazyn uzbrojenia, na które składały się pistolety, granaty oraz przynajmniej jeden karabin maszynowy.
Służba siemyskiej MO odbywała się w dwóch grupach: obchodowej oraz wartowniczej. Dwuosobowe patrole przemierzały gminę na rowerach lub konno, rzadziej, korzystając z któregoś z 3 przynależnych milicjantom motocykli (dodatkowy pojazd stanowiła bryczka). Przybycie do każdej ze wsi kwitowane było przez sołtysa, który w przedkładanym przez przybyszów notatniku wbijał stosowną pieczęć.
Oprócz działań w terenie, za sprawą komendanta Turskiego, rozpoczęły się zajęcia dokształcające dla jego podkomendnych. Dwa razy w tygodniu jeździli oni na organizowane wieczorami lekcje języka polskiego do szkoły w Gorawinie. Uczono ich tam gramatyki, pisowni oraz „poprawnego wyrażania się”.
Podstawowym zadaniem stawianym funkcjonariuszom było zwalczanie pospolitej przestępczości, szabru oraz rozbijanie nielegalnych wytwórni alkoholu. Nierzadko wdawali się też oni w potyczki z pustoszącymi region żołnierzami Armii Czerwonej. Do najgłośniejszej doszło 24 stycznia 1946 r. w Świeciu Kołobrzeskim, gdzie złożony z 27 pijanych Rosjan oddział zaatakował Polaków bawiących się na weselu. Kilkugodzinna interwencja, w której prócz siemyskich milicjantów wzięła udział kompania odwodowa MO z Karlina, uzbrojeni pionierzy oraz wezwani przez rodaków żołnierze Armii Czerwonej z Trzebiatowa, zakończyła się śmiercią jednego z osadników oraz zastępcy komendanta w Siemyślu, Stanisława Horli. Sam Alfred Turski, podobnie jak próbująca przeciwstawić się napastnikom Polka, został ranny.
Akcja wysiedlania Niemców
Dodatkowym zadaniem obsady placówki była pomoc w zasiedlaniu gospodarstw. Działania te, jak wspominali sami funkcjonariusze, nabrały na sile w sierpniu i wrześniu 1945 r., zbiegając się w czasie z pierwszymi, powojennymi żniwami. Pod koniec roku, siemyscy milicjanci włączyli się do akcji wysiedlania pozostałych w gminie rodzin niemieckich. Brali udział między innymi w zabezpieczaniu konwojów wywożących pokonanych do Koszalina. Równocześnie tworzona była siatka lokalnych informatorów.
Ważną rolą przypisaną załodze posterunku stała się ochrona obiektów, które wznowiły pracę krótko po kapitulacji III Rzeszy. Na terenie gminy Siemyśl były to na przykład 4 mleczarnie, 3 młyny oraz gorzelnia w Trzyniku. Istotnym był także nadzór nad bezpiecznym przebiegiem zorganizowanego 30 czerwca 1946 r. referendum ludowego, tzw. referendum „3 x Tak”. Kilka tygodni wcześniej, do pomocy milicji skierowano sześcioosobowy oddział Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W jego składzie znalazł się nawet późniejszy komendant Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Słupsku, Mikołaj Kuźmicz.
W drugiej połowie 1946 r. sytuacja w gminie Siemyśl, podobnie jak i całym powiecie kołobrzeskim, pod względem politycznym i społecznym zaczęła się stabilizować. Milicjanci na stałe wrośli w lokalny krajobraz, kilku, ożeniwszy się, związało swe życie z terenem swojej pracy. Powoli zaczęła też następować charakterystyczna dla tego okresu rotacja kadr.
Na zakończenie warto przytoczyć kolejne słowa Edmunda Kapczyńskiego, które w pełny sposób oddają charakter siemyskiej placówki: „Posterunek był skazany na pełną samodzielność i własną inicjatywę. Szkoleń bądź instruktażu prawie nie było. W okresie 15 miesięcy tylko ja byłem na pięciodniowym przeszkoleniu z zakresu musztry”.