Po wielkiej firmie został tylko wielki dług i wstyd
Trzy lata więzienia grożą Januszowi W. i Tadeuszowi K., prezesom spółki Dozamet. Prokuratura oskarża ich o „uporczywe naruszanie praw pracowniczych”
O problemach załogi Dozametu ostatni raz pisaliśmy w kwietniu ubiegłego roku. Pracownicy już wtedy mieli na koncie dwumiesięczny przestój, natomiast zaległości z tytułu wynagrodzeń sięgały pół roku. Trzydzieści sfrustrowanych osób urządziło wówczas pikietę, która przeszła przez miasto i zakończyła się pod nowosolskim magistratem, gdzie protestujących przyjął prezydent Wadim Tyszkiewicz, który obiecał pomoc w ramach swoich możliwości.
Co się zmieniło od tamtego czasu? Całkiem sporo, bo choć produkcja wciąż stoi, a załoga wywalczyła tylko część pieniędzy, to najważniejszym faktem jest jednak skierowanie do sądu aktu oskarżenia przeciwko prezesom Dozametu: Januszowi W. oraz Tadeuszowi K. Chodzi o „uporczywe naruszanie praw pracowniczych” przez co należy rozumieć zwlekanie z wypacaniem wynagrodzeń, odpraw emerytalnych itp. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w kwietniu 2016 wysłał Okręgowy Inspektoratu Pracy w Zielonej Górze.
W sumie Pokrzywdzonych jest 26 pracowników Dozametu. Kwoty o jakie walczą są różne. Najniższa to nieco ponad 120 zł (ekwiwalent za niewykorzystany urlop), najwyższa to niemal 54 tys. zł (wynagrodzenie za pracę). - To pewnie ktoś z „czuba”. Z moich kolegów najwięcej to dwadzieścia parę tysięcy. Tak od 10 tys. zł w górę. Tak czy siak sporo – komentuje najwyższą kwotę Wojciech Kakała, jeden z poszkodowanych dozametowców. - Myśmy wywalczyli tylko jedną rzecz. Z funduszu świadczeń gwarantowanych wypłacili nam trzy pensje plus odprawę – mówi. – Mi i tak ciągle zalega dwie i pół pensji. Plus odsetki. To jest gdzieś w granicach 11-12 tys. zł – dodaje.
Nieoficjalnie dowiedziałem się, że prezes W. w sumie zalega pracownikom 2,5 mln zł. Drugie tyle powinno trafić do Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
Podobnie jak przed rokiem, załoga nie ma żadnego kontaktu z szefem. Dziś jednak nikt nie ma już chyba wątpliwości, że to koniec Dozametu. - Tam nie ma niczego. Ja na zakładzie byłem ostatnio półtora roku temu. Z tego co mi mówią koledzy, to W. naszą halę „wycina”. Całą linię produkcyjną, piece – mówi pan Wojciech. - Ludzie ubolewają, mówią, że chętnie by wrócili. Ale ja nie widzę żadnej szansy – dodaje.
Tomasz Kulczycki pełniący funkcję prokuratora rejonowego w Nowej Soli przyznaje, że kontakt z prezesami Dozametu był bez zarzutu. - Prokurator prowadzący nie miał problemów z panem W. – mówi. - Stawiał się na przesłuchania i dlatego postępowanie mogło być skutecznie zakończone. Był obecny na czynnościach, przesłuchaniach, badaniach – wylicza. Obu prezesom grozi do trzech lat więzienia. Kiedy ruszy proces? - Terminu jeszcze nie mamy, ale to jest jeszcze świeża sprawa. Doświadczenie podpowiada mi, że to ruszy gdzieś w okolicach września, października – wyjaśnia prokurator Kulczycki.
Mimo prób, z Januszem W. nie udało mi się skontaktować.
Warto też przypomnieć, że wokół Dozametu dzieją się też inne rzeczy. Na ostatniej sesji miejscy radni przegłosowali plan zagospodarowania przestrzennego dla 38 hektarów, na których w czasach PRL funkcjonował „pierwszy” Dozamet. To właśnie tam jest ulokowana słynna hałda odpadów ropopochodnych. - Tworząc plan, chodziło nam głównie o to, aby zablokować możliwość lokalizowania funkcji, których w mieście nie chcemy, czyli związanych z gospodarką odpadami, a takie zakusy są - przyznaje Iwona Kubacka-Kazieczko, architekt miejski.
W tym miejscu będzie obowiązywał zakaz składowisk odpadów, a także rozkładu samochodów czy prowadzenia skupu złomu. Będzie obowiązywał również zakaz funkcji mieszkaniowej. Możliwa będzie tylko produkcja i ograniczone usługi. W dokumencie wyznaczono tereny zieleni izolacyjnej. Nie został wydzielony układ komunikacyjny ze względu na to, że nie jest do końca znany zasięg hałdy. - Ten plan jest bardziej po to, żeby czegoś zakazać, niż żeby tworzyć na tym miejscu nowe funkcje - dodaje pani architekt.
Co do hałdy, ekspertyza wykazała, że optymalnym rozwiązaniem byłoby zamknięcie jej w betonowym sarkofagu. Starostwo szuka pieniędzy na tę inwestycję, bo koszt przedsięwzięcia oszacowano na 20 mln zł.