Plantacja u stóp Kilimandżaro. Polak ze Szczecinka skazany na 30 lat za uprawę marihuany
Miłość do Kilimandżaro, a potem do kobiety, sprowadziła Damiana do Afryki. Niewinna i piękna przygoda przerodziła się w horror.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Damian ze Szczecinka realizuje marzenie życia, jakim jest zdobycie najwyższego szczytu Afryki, czyli Kilimandżaro. Wyjazd na Czarny Ląd przewartościowuje jego życie. Po wspinaczce na najwyższą górę kontynentu, mężczyzna idzie na dyskotekę w Moshi, tanzańskim mieście położonym u stóp Kilimandżaro. Tam poznaje miejscową piękność Eliwazę. Rodzi się miłość, młodzi przyjeżdżają do Polski, ale mężczyzna postanawia zostać w Afryce. Żeni się, na świat przychodzi córka. Szczęśliwe małżeństwo ma dom i dobrze prosperującą firmę, która zajmuje się organizacją turystycznych wypadów z Europy do Afryki.
I wreszcie przychodzi luty 2020 roku
Na półakrowe poletko w Himo w dystrykcie Moshi wpada ekipa Urzędu ds. Narkotyków Republiki Tanzanii. W równych rządkach rosną tu krzaczki konopi indyjskich, z których produkuje się marihuanę. Skrupulatni Tanzańczycy policzą, że na plantacji było 729 roślin.
W miejscowej telewizji ukazuje się film z tej akcji. Widać, jak Damian rozmawia z urzędnikami, próbuje im coś wyjaśnić. Uprawa konopi indyjskich w tym kraju jest nielegalna, ale w podzwrotnikowej Afryce można je spotkać w wielu krajach, także w Tanzanii. Kontrolerzy znajdują jeszcze jakieś beczki i słoiki z substancją o konsystencji marmolady. To ponoć przetworzony narkotyk.
Ukazuje się następny film w tanzańskiej telewizji, już z zatrzymania i aresztowania Damiana. Postawny blondyn próbuje zasłaniać twarz gazetą. Idzie skuty w klapkach, nie wygląda na groźnego handlarza narkotyków. Razem z nim kajdankami spięto niejakiego Hanifa, obywatela Tanzanii o indyjskich korzeniach, który ma także odpowiadać za uprawę marihuany. Aresztowano także żonę Polaka.
Więźniowie już podzielili się jego ubraniem
Rodzina Damiana w Polsce - matka i siostra - odchodzą od zmysłów. Nie mają żadnego kontaktu z aresztowanym synem i bratem. To środek pandemii, obowiązują liczne ograniczenia w przemieszczaniu i wyjazd do Tanzanii długo nie był możliwy. Wiedzą, że Marysia, córka polsko-afrykańskiej pary, trafiła do znajomych. Nadludzkim wysiłkiem i z pomocą polskiej pani konsul udaje się dziewczynce wyrobić paszport i sprowadzić do Polski, gdzie obecnie zajmują się nią bliscy.
- Mogłam raz odwiedzić syna w więzieniu - matka Damiana, pani Halina, mówi, że widziała tam okropne rzeczy, że syn był w fatalnym stanie psychicznym i fizycznym. - Był chory, ale nie podawali mu leków i dopiero po interwencji polskiej konsul rozpoczęto leczenie. Był w tak fatalnym stanie, że współwięźniowie myśleli, że umrze i już podzielili się jego ubraniem. Najgorsze było to, że nie mogłam uronić ani jednej łzy, bo od razu wyrzuciliby mnie z więzienia.
Sąd nie miał litości
Wyrok, jaki w kwietniu 2021 roku zapadł przed sądem w Tanzanii, dosłownie ścina z nóg. 30 lat wiezienia dla Damiana i trzy lata dla jego żony za uprawę konopi oraz handel 17 kilogramami marihuany, która miała być sprzedawana do stolicy Kenii Nairobi, na Zanzibar i do Europy. Do tego dochodzi używanie narkotyków.
Wyrok jest drakoński, nawet jak na surowy kodeks Republiki Tanzanii. Sędzia pokoju Bernazitha Maziku uważa, że dowody winy są niepodważalne i surowo karze oskarżonych.
30 lat to de facto dożywocie dla 43-letniego Damiana, a może nawet wyrok śmierci na raty. Trudno bowiem nawet przypuścić, aby w afrykańskim więzieniu dało się odbyć w całości taką karę.
Rodzina wynajmuje detektywa
Zdesperowana matka z córką znalazły warszawskie biuro detektywistyczne, które zobowiązało się wydobyć pana Damiana z więzienia.
- Przez ponad rok detektyw nic nie zrobił, nawet nie pojechał do Tanzanii zobaczyć się z synem - pani Halina dodaje, że usługi detektywa kosztowały rodzinę 124 tys. zł, na które wszyscy wzięli kredyt.
- Ten jednak nadal nas zwodził, mówił, że jest chory, a to coś innego, a na koniec przestał nawet odbierać telefon - kontynuuje pani Halina.
Detektyw wykorzystał naiwność matki, która zrobiłaby wszystko, aby uratować syna.
Do akcji wkracza Rutkowski
Sprawa stała się głośna. Zareagował Krzysztof Rutkowski, właściciel słynnego biura detektywistycznego.Pro publico bono (za darmo) zdecydował się pomóc zrozpaczonej rodzinie ze Szczecinka.
Przyjechał do rodzinnego miasta Damiana i na konferencji prasowej zapowiedział, że zrobi wszystko, aby poprzedni detektyw, który miał się powoływać na kontakty z samym Rutkowskim, poniósł konsekwencje i oddał pieniądze rodzinie. Zamierza też pojechać do Tanzanii i sprawdzić, jakie są możliwości wydobycia pana Damiana z więzienia, a także czy za uprawą marihuany nie stał ktoś inny.
Krzysztof Rutkowski podejrzewa także, że narkotyk mógł trafiać do gości hoteli, jakie na Zanzibarze prowadził znany polski przedsiębiorca turystyczny. Ten wątek także będzie badany.
- Być może skręty trafiały do bawiących na Zanzibarze polskich celebrytów, do wieczornego drinka - podejrzewa Krzysztof Rutkowski.
Tymczasem bliscy skazanego czekają na uprawomocnienie się wyroku. To dopiero otwiera szansę na ściągnięcie Damiana do Polski. Nasz kraj nie ma co prawda umowy z Tanzanią, ale może wystąpić o zgodę na odbycie kary w polskim więzieniu.
Tu mężczyznę czekałby ponowny proces, a za czyny, jakich miał się dopuścić w Afryce, nasze prawo przewiduje znacznie niższe kary. Polskie służby dyplomatyczne pozostają w kontakcie z rodziną i zamierzają jej pomóc w ściągnięciu Damiana do kraju.