Pięć godzin horroru, porywacz poddał się
Kilka godzin trwał dramat samolotu porwanego we wtorek na Cypr. Po negocjacjach porywacz poddał się, nie był terrorystą, był desperatem.
Niemal tuż po starcie z Aleksandrii do Kairu doszło do dramatu na pokładzie egipskiego A320 lot MS181. Mężczyzna opasany, jak twierdził, pasem wybuchowym kazał kapitanowi lecieć z 55 pasażerami i siedmioma członkami załogi do Turcji. Na zdjęciach przesłanych przez pasażerów feralnego lotu porywacz miał na sobie coś, co przypominało pas samobójcy. Po wszystkim okazało się, że na pokładzie maszyny nie było żadnej bomby.
Szybko wyperswadowano szaleńcowi, że lot do Turcji jest niemożliwy, maszyna ma za mało paliwa, polecieli więc na Cypr, do Larnaki. Tam służby obstawiły samolot, rozpoczęto negocjacje z porywaczem, którym miał być Ibrahim Abdel Tawab Samaha, profesor weterynarii na Uniwersytecie w Aleksandrii. Okazało się, że to jedna z... porwanych osób, a desperatem okazał się Egipcjanin Seif Eldin Mustafa. W miarę upływu czasu atmosfera zelżała, pojawiły się selfie pasażerów z... porywaczem, a on sam wypuścił niemal wszystkich z samolotu, zostawiając załogę i ośmioro zagranicznych pasażerów.
Kiedy trwały jeszcze negocjacje, cypryjski prezydent Nicos Anastasiades mówił już dziennikarzom, że porywaczem kierowały motywy osobiste. Rzeczniczka miejscowej policji dodała, że napisany po arabsku list porywacza doręczono jego byłej partnerce.
Autor: Kazimierz Sikorski