Paweł Giel: "Żyleta" zrobiła wrażenie

Czytaj dalej
Fot. Bartosz Frydrych
Miłosz Bieniaszewski

Paweł Giel: "Żyleta" zrobiła wrażenie

Miłosz Bieniaszewski

Z Pawłem Gielem, pomocnikiem Stali Rzeszów rozmawiamy m.in. o pobycie w ekstraklasie, o tym jak wspomina Izabelę Łukomską-Pyżalską, kinie oraz jakie mecze wywołują u niego większe emocje.

Przychodził pan do Stali Rzeszów latem z drugoligowej Stali Stalowa Wola. Nie bał się pan zrobić tego kroku wstecz?
Ja sam zadzwoniłem do Stali z zapytaniem czy byłaby zainteresowana moją osobą. Wiedziałem, że są tutaj ambicje i czasami lepiej zrobić ten krok wstecz, niż na siłę pchać się do przodu.

Zaliczył pan 13 meczów w ekstraklasie. Co poszło nie tak, że nie udało się w niej zakotwiczyć na stałe?
Szczerze mówiąc to pewnie moje zachowanie. Słabo było z aklimatyzacją przez pierwsze pół roku, a to mocno wpływa na dalsze losy. To jeden z głównych czynników, ale było ich więcej. Trochę też siadłem psychicznie. Miałem za sobą bardzo dobry okres w pierwszej lidze, poszedłem do ekstraklasy i pewne sprawy mnie przytłoczyły. Może nie byłem wtedy na to przygotowany.

Słyszało się, że szatnia w Bełchatowie bywa specyficzna pod względem aklimatyzacji...

Szatnia była w porządku. Mam sporo kolegów w ekstraklasie i wiem, że są na pewno gorsze szatnie.

Tamten GKS Bełchatów to już nie była ta drużyna, co jeszcze kilka sezonów wcześniej. Wciąż jednak nie brakowało tam znanych twarzy...
Poznałem naprawdę fajnych ludzi. Byli Marcin Żewłakow czy Kamil Kosowski. Grał ze mną brat Arka Barana, Grzesiek. No, może to ja z nim grałem (śmiech). Tych nazwisk znanych w ekstraklasie było sporo.

Od kogo można było się najwięcej nauczyć?
Dla mnie świetnym piłkarzem był Miroslav Bożok. Kamil Kosowski miał rewelacyjnie ułożoną stopę i na jego grę patrzyło się z przyjemnością. Sporą różnice robił też Dawid Nowak, który w Polsce był cały czas niedoceniany.

Na jego wizerunku na pewno odbiła się ta sprawa z dopingiem...
Na temat samej sprawy z dopingiem wypowiadać się nie będę. Wiem, że Dawid ma kłopoty ze zdrowiem i to był u niego największy problem. W sumie to nawet nie wiem, czy odbył całą karę, czy mu ją skrócono.

Tych meczów w ekstraklasie wiele nie było, ale miał pan okazję wyjść w pierwszym składzie na mecz z Legią w Warszawie. „Żyleta” zrobiła wrażenie?
Największe w całej Polsce. Jak wychodzi się w takim meczu to aż ciarki przechodzą po plecach. To są fajne wspomnienia.

Nogi się trochę ugięły?
Jak wychodziliśmy na rozgrzewkę to „Żyleta” była już zapełniona. To robi wrażenie. Jest kilka stadionów w Polsce, gdzie jest taka atmosfera, że nie słychać nic na metr-dwa, ale w Warszawie czasem nie słychać nawet własnych myśli.

W Bełchatowie pod tym względem było inaczej...
Inny stadion, inny klimat. Teraz w ekstraklasie duże wrażenie robi cała ta otoczka. Ja akurat nie lubię jak kamery są na mnie zwrócone, ale jak komuś to nie przeszkadza to ma szansę się pokazać i się wypromować. Niedługo pewnie piłkarze będą występować w jakiś celebryckich programach. Już słyszałem, że żona Kuby Rzeźniczaka ma występować w najnowszym Azja Espress.

W drugim sezonie pana pobytu w Bełchatowie GKS spadł z ekstraklasy. W rundzie wiosennej grał pan już jednak w Warcie Poznań. Jak pan wspomina Izabelę Łukomską-Pyżalską?
Małżeństwo Państwa Pyżalskich wspominam rewelacyjnie. Bardzo mnie zaskoczyła cała ta afera z Panem Pyżalskim. Dla mnie to jest facet, który był bardzo w porządku i nie mogę powiedzieć na jego temat złego słowa. Tak samo zresztą o pani Izabeli. Super kobieta.

Pani Izabela słynęła z ciętego języka i można było wywnioskować, że nie ma zbyt dobrego zdania o piłkarzach...
(śmiech) Jak ja byłem w Warcie to nie było sytuacji, żeby powiedziała coś krzywego na nasz temat. Mój brat był rok wcześniej w Warcie i pewnie doświadczył ciut ostrzejszego języka. Za mojej, że tak powiem, kadencji w Warcie robiło się już źle. W zasadzie było już źle. Trafiłem tam w gorszym czasie i nie dorobiłem się milionów (śmiech). Może dlatego po nas już tak nie cisnęli.

To już nie była ta Warta, która miała walczyć o ekstraklasę...
Mieliśmy inne cele, których ostatecznie nie osiągnęliśmy i Warta spadła. Poznań i ten klub to jest jednak miejsce, do którego bym wrócił z uśmiechem na twarzy. Może kiedyś, jak się do mnie odezwą, a Stal już mnie nie będzie chciała, to bardzo chętnie. Poznań to piękne miasto, a Warta to taki klub rodzinny.

Pochodzi pan ze Śląska, a grę w piłkę zaczynał w Ruchu Radzionków. To było jeszcze na fali popularności „Ecika” Janoszki?
„Ecik” w Radzionkowie cały czas jest bardzo popularny. Myślę, że ta fala nigdy nie zniknie. On jest w Radzionkowie jak dla Argentyny Maradona. Każdy kto przychodzi do Radzionkowa mówi się, że tutaj grał Janoszka. Do dziś się wspomina te mecze w ekstraklasie i jak „Ecik” strzelał. To jest ikona.

Jako dzieciak zapewne chodził pan na mecze Ruchu w ekstraklasie. Które spotkanie utkwiło najmocniej w pamięci? To 5:0 z Widzewem Łódź?
Nie byłem na tym meczu, ale bardzo dobrze go pamiętam, bo bawiłem się na boisku szkolnym, które jest sporo oddalone od stadionu, ale była taka wrzawa, że wszystko świetnie słyszałem. Jak wróciłem do domu to w radio mówili, co się wydarzyło. Z meczów, a na których byłem to pamiętam dobrze wygraną 2:1 z Polonią Warszawa. Sam mecz pamiętam z tego względu, że sędzia był bardzo słaby. Dobre było widowisko, ale arbiter się nie dostosował (śmiech).

Jak już pan wspominał ma pan brata Piotra. Jesteście bliźniakami i w końcu przyszedł czas, że przestaliście grać razem. Ciężko było się rozstać?
Nie, my planowaliśmy to od dawna. Nie byliśmy w tamtym czasie, jak bracia Mak. Może nie tyle, że byli bardziej zżyci od nas, ale zawsze chcieli iść do klubu razem. My już w Radzionkowie powiedzieliśmy sobie, że każdy idzie w swoja stronę i pracuje na swoją kartę. Wiadomo, że między bliźniakami jest specyficzna więź i czasem ciężko to wytłumaczyć. Mam jeszcze starszego brata, który jest strażakiem i mamy dobry kontakt, ale nie taki jak z Piotrkiem. Teraz jednak mamy plan, żeby się zejść (śmiech). Może być o to ciężko. W grudniu miałem nawet propozycję, żebyśmy znów zagrali razem, ale ze Stalą mam kontrakt i chciałbym go wypełnić.

To może Piotrka trzeba ściągnąć tutaj?
Ma trochę inne priorytety niż ja. Jesteśmy innym charakterami.

To jak – zagracie jeszcze razem?
Fajnie by było, ale obaj mamy różne spojrzenie na życie i nie wydaje mi się, żebyśmy kiedykolwiek zagrali w jednej drużynie.

Może w Ruchu Radzionków?
Ja chyba nie wrócę na Śląsk. Mam dziewczynę w Warszawie i chciałaby, żebym zamieszkał z nią. Chyba, że Piotrek przeniesie się do Warszawy i tam znajdziemy wspólnie klub.

Na pierwszy trening poszliście razem?
Tak. W trampkarzach brat był lepszy, a mnie brali niejako w komplecie (śmiech). Z czasem się to wyrównało. Raz ja grałem więcej, raz Piotrek.

Jak na ofensywnego pomocnika jest pan bardzo wysoki. Od zawsze grał pan na tej pozycji?
Grywałem też na skrzydle, ale można powiedzieć, że od zawsze moje miejsce było w środku pola. Wydaje mi się, że jak na swój wzrost jestem w miarę ruchliwy.

Szczerze mówiąc to przed derbami Rzeszowa, kiedy wiadomo jakie było boisko, myślałem, że sobie pan nie poradzi. A był pan jednym z głównych aktorów tego spotkania...
Ja lubię takie mecze, lepiej się wtedy czuję. Wiadomo, że każdy następny mecz jest tym najważniejszym, ale te z dodatkowym smaczkiem mobilizują bardziej. Nie ukrywajmy, inaczej się gra, kiedy jest więcej kibiców, a inaczej kiedy jest 200 osób i słyszysz tylko miłe zwroty w stylu, powiedzmy „Ty patałachu”, żeby nie przeklinać (śmiech). Na każdy mecz staram się koncentrować tak samo, ale na te z większą stawką z jakiegoś powodu ta koncentracja jest większa. W sumie nie wiem, z czego to wynika.

Podsumowując sprawę derbów wychodzi na to, że dobry piłkarz obroni się w każdych warunkach...
Gdybym był dobry, to grałbym gdzieś wyżej (śmiech). Poważnie jednak mówiąc, na to gdzie grasz wpływ ma wiele czynników. Znam wielu naprawdę dobrych piłkarzy, co grają w niższych ligach.

Jak się pan czuje w Rzeszowie?
Jest naprawdę dobrze. Na pewno lepiej niż w Stalowej Woli. Tam się mało rzeczy dzieje. Ja bardzo lubię kino, a tam ciężko było coś znaleźć i jakoś nie chciało się wychodzić. Inna sprawa, że ostatnio zdziadziałem pod względem wypraw do kina. Raz, że mam studia, dwa mam dziewczynę i trudniej znaleźć wolną chwilę. Na Śląsku byłem bardziej energiczny, ale tam miałem swoich przyjaciół, z którymi mogłem codziennie gdzieś wyskoczyć. Rzeszów mi się bardzo podobna, a przede wszystkim szatnia jest bardzo fajna. Wspólnie może nie wychodzimy, ale czuję się dobrze. Jestem trochę piłkarskim obieżyświatem i lubię zwiedzać i poznawać nowych ludzi. Były kluby, które chciały mnie zatrzymać, ale sam decydowałem się na zmianę otoczenia. Rzeszów jest jednym z tych miast, w których mógłbym się osiedlić.

Takie zwiedzanie poprzez piłkę nożną?
Dokładnie (śmiech). Są tego plusy i minusy. Jestem pięć lat w związku i wciąż nie mieszkamy ze sobą. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, ale już coraz mocniej dostaję sygnały „przyjeżdżaj bo...” (śmiech).

Wspomniał pan o studiach. Jaki kierunek?
Ratownictwo medyczne na Uniwersytecie Rzeszowskim. Jestem mocno zainteresowany tym tematem. Mam nadzieję pójść w tym kierunku i wierzę, że mi się to uda. W grudniu skończę 28 lat i ile jeszcze pogram w piłkę? Niech będzie to pięć lat. Człowiek teraz nie zarabia takich kokosów, żeby się ustawić na całe życie i trzeba myśleć o przyszłości.

Mówi pan, że bardzo lubi kino. Co ciekawego pan ostatnio oglądał?
Razem z dziewczyną byliśmy na „Sully” i podobało nam się. Planuję iść na nowego „Resident Evil”. To akurat film w moim guście. Coś jeszcze było świetnego, na czym byłem w kinie...O, „Przełęcz ocalonych”. Na prawdę rewelacja. Dla mnie najlepszy film, jaki wyszedł w tamtym roku. Jak ktoś lubi filmy wojenne oparte na faktach, to polecam.

Seriale też pan ogląda?
Ostatnio jakoś rzadziej. Mam sesję, w czerwcu egzamin zawodowy i skupiam się na tym, aby się do niego przygotować. Jak jest czas to oglądam „Walking Dead”, „W garniturach”. Trochę patrzyłem też na „Grę o Tron”. Wojtek Reiman bardzo polecał „Belfera”.

Sportowcy, a wśród nich piłkarze bywają przesądni. Ma pan swoje przesądy?
W zasadzie przesądny nie jestem, ale zawsze na boisko wchodzą prawą nogą. To chyba jedyna taka rzecz, która przychodzi mi do głowy.

Czyli nie ma pan tak, że po wygranym meczu nie pierze getrów?
(śmiech) Ja nie, ale faktycznie bywają i tacy piłkarze. Trafiało się na różne przesądy.

To co pana mocniej zaskoczyło?
Bywały sytuacje, że piłkarz dwa razy skacze na lewej nodze, inny dwa razy na prawej. Częste jest, że ktoś chce być ostatni przy wychodzeniu na boisko. Gorzej jak kilku chce być ostatnimi (śmiech).

Szatnia piłkarska to jest w ogóle specyficzne miejsce, gdzie nie brakuje żartów. Kto był w tym najlepszy?
Na pewno bracia Mak. Piotrek Rocki, no i Jacek Wiśniewski oczywiście. Nie raz człowiek umierał ze śmiechu. Oczywiście bywają żarty, które nie nadają do publicznej wiadomości (śmiech).

Jak się szatnia Stali prezentuje w porównaniu do tych wcześniejszych?
Jest jedną z fajniejszych. Oczywiście, najlepsza była w Radzionkowie i każdy kto tam trafia potwierdza to w wywiadach. W Stali każdy się trzyma z każdym i to jest super.

Miał pan jakiś chrzest w Stali?
Nie. Ja miałem chrzest raz w życiu w Stalowej Woli. Teraz raczej w trakcie kolacji trzeba powiedzieć dowcip lub zaśpiewać piosenkę. Strasznie żenująca sytuacja (śmiech). Jedna z najgorszych rzeczy, jak się przychodzi do nowego klubu. Kamil Grosicki jest mistrzem w takich rzeczach. Ja nie...

Do drużyny wprowadził się pan szybko i z miejsca stał się ważną postacią...
Udało mi się w pierwszym meczu strzelić dwie bramki i na pewno mi to pomogło.

Mając za plecami Sławomira Szeligę i Wojciecha Reimana to chyba czysta przyjemność być ofensywnym pomocnikiem?
Do tego bardzo duża uwaga rywali skupia się na Piotrku Prędocie i ja automatycznie mam więcej miejsca. Jest przyjemność z gry, której już dawno nie miałem. Sławek to się śmieje – i ja nie twierdzę, że tak nie jest – że mało biegam w trakcie meczów. W trakcie badań Sławek pobiegł na 103 procent i śmiał się, że znów biegał za mnie (śmiech). Na pewno nad tym muszę cały czas pracować, aby więcej się ruszać na boisku.

Który mecz z jesieni wspomina pan najlepiej?
Najlepszy mecz drużynowo, jak i w moim wykonaniu był na Motorze Lublin.

Po rundzie jesiennej macie drugie miejsce i tracicie 2 punkty do KSZO Ostrowiec Św. To dobra pozycja wyjściowa?
Ja chcę więcej i jest tu mnóstwo ludzi, którzy też tego chcą. Wiemy o co gramy. Musimy gonić i miejmy nadzieję, że wszystkich przegonimy.

Miłosz Bieniaszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.